Jeżeli PiS liczy na zmęczenie materiału, czyli wypalenie się paliwa, które napędza głodujących rezydentów, to paradoksalnie może się okazać, że to taktyka skuteczna. Co prawda efekt, jaki przyniesie, będzie krótkotrwały. Rząd zyska kilkanaście tygodni albo kilka miesięcy spokoju, ale problem zamieciony pod dywan powróci. I to ze zdwojoną siłą.
Ale kto by się przejmował myśleniem perspektywicznym, zwłaszcza w kontekście służby zdrowia. To nigdy nie było mocną stroną ani tego, ani żadnego poprzedniego rządu (może z wyjątkiem prób reformy systemu lecznictwa przeprowadzonej za czasów premiera Jerzego Buzka, którą rząd SLD skutecznie wysadził w powietrze).
Po pierwsze, zespół. Lekarze rezydenci głodują od 17 dni. Przez ten czas spotkali się z Henrykiem Kowalczykiem z kancelarii premiera, marszałkiem Senatu Stanisławem Karczewskim, ministrem zdrowia Konstantym Radziwiłłem, w końcu z samą premier Beatą Szydło. Na terenie szpitala, gdzie młodzi medycy prowadzą swój protest, odbyło się specjalne posiedzenie sejmowej komisji zdrowia. Krótko mówiąc, przedstawienie teatralne przeprowadzono, a niezbędne gesty zostały wykonane. W piątek po raz pierwszy zbierze się zespół, który ma opracować propozycję rozwiązań odnoszących się do wzrostu nakładów na ochronę zdrowia oraz przeprowadzić analizę możliwości wypłacenia podwyżek m.in. rezydentom. Ma na to czas do 15 grudnia. W ten sposób rząd zyskuje osiem tygodni. Skoro zespół pracuje, to nie można władzy zarzucić, że nie prowadzi dialogu z protestującymi. Więcej, prowadzi go w sposób cywilizowany, nie na szpitalnym korytarzu, lecz w zaciszu ministerialnego gmachu. Rząd, powołując zespół, wpycha jednak młodych lekarzy do narożnika. Każdy kolejny dzień protestu osłabia jego przekaz, za chwilę problemy rezydentów przestaną być gorącym newsem, zejdą z gazetowych, radiowych i telewizyjnych jedynek.
Po drugie, dodatkowe wsparcie. Poparcie i przyłączenie się do protestu zadeklarowali przedstawiciele 12 zawodów medycznych, m.in. pielęgniarki, ratownicy medyczni, fizjoterapeuci, ale także starsi koledzy rezydentów, czyli lekarze skupieni wokół OZZL, oraz Naczelna Rada Lekarska. To wcale nie musi być dobra informacja dla głodujących. Pracownicy służby zdrowia, jak mało które grupy zawodowe, nie mają spójnego przekazu. Co prawda zdarzało się, że na krótką chwilę potrafili zewrzeć szeregi. Ale takie przymierza zazwyczaj kończyły się zarzutami jednych wobec drugich o prowadzenie walki wyłącznie o swoje partykularne interesy. Pielęgniarki i położne nieraz wylewały żale wobec lekarzy, ratownicy medyczni wobec pielęgniarek itp. Pojawia się więc obawa, że postulaty rezydentów w trakcie negocjacji zostaną rozmyte albo przejęte przez grupy bardziej doświadczone w toczeniu sporów.
Po trzecie, pozorne konsultacje. To prosta a niezawodna taktyka. Przygotować kilka projektów zmian ustaw, przekazać je zainteresowanym z prośbą o uważną lekturę i zgłaszanie uwag. Konsultacje można prowadzić bardzo skrupulatnie, wymieniać się pismami, analizować. W końcu skierować projekty do Sejmu i miesiącami odkładać procedowanie. To wszystko stwarza pozory zainteresowania sprawą, a rządzącym kupuje dodatkowy czas względnego spokoju. Taktykę przeczekania kryzysu mogłaby osłabić jedna rzecz – solidarne stanowisko członków Rady Dialogu Społecznego. Jeżeli faktycznie żaden z nich nie zadeklarowałby udziału w pracach ministerialnego zespołu, rozsypałaby się cała misterna układanka.