W 2016 r. ze znieczulenia zewnątrzoponowego skorzystało tylko 7,1 proc. rodzących. Najczęściej w województwach mazowieckim, małopolskim oraz łódzkim. Tak wynika z najnowszych informacji NFZ.
Znieczulenia przy porodzie wciąż mało dostępne / Dziennik Gazeta Prawna
Za znieczulenie przy porodzie od lipca 2015 r. NFZ płaci szpitalom dodatkowo 416 zł. Wcześniej niezależnie od tego, czy było udzielone rodzącej, czy nie, lecznica otrzymywała za wykonaną procedurę taką samą kwotę.
Lepiej, ale dalej słabo
Po wprowadzeniu płatności liczba znieczuleń wzrosła.
– W porównaniu z okresem przed zmianą zasad finansowania jest ich trzykrotnie więcej – tłumaczy Sylwia Wądrzyk, rzeczniczka NFZ. Jednak statystyki pokazują, że korzysta z nich mniej niż jedna na 12 kobiet. A ich liczba utrzymuje się na podobnym poziomie – w pierwszym roku od wejścia w życie nowych rozwiązań miesięcznie było wykonywanych ok. 1,6 tys. znieczuleń. Obecnie jest to ok. 1,7 tys. Dlaczego tak jest?
Zdaniem ekspertów to często, po prostu, brak wyboru. Szpitale nie mają lekarzy specjalistów uprawnionych do wykonywania tego rodzaju zabiegu.
– Znieczulenie zewnątrzoponowe? To niemożliwe. U nas nie ma anestezjologa – informują położne w szpitalu w Sulęcinie. – Możemy podać gaz rozweselający, zewnątrzoponowego nie ma – identyczne informacje uzyskujemy od pracowników placówki w Żarach. Powód jest ten sam: brak specjalistów.
Brak anestezjologów
Z danych NFZ wynika, że najrzadziej znieczulenie przy porodach jest wykonywane w lecznicach w województwie lubuskim. W tym roku takie świadczenie otrzymało tam zaledwie 15 pacjentek. Średnia nie poprawiła się od lipca 2015 r., czyli od momentu wprowadzenia przez NFZ dodatkowego finansowania. Wówczas urzędnicy tłumaczyli, że szpitale muszą „skompletować odpowiedni zespół lekarski”. Lecznice przyznają, że znalezienie anestezjologa, a następnie utrzymanie go nie jest tak proste. W placówkach, w których jest niewiele porodów rocznie, dodatkowa dopłata z NFZ nie starcza na sfinansowanie etatu dla specjalisty.
Po wprowadzeniu nowych przepisów eksperci ostrzegali, że sama refundacja znieczulenia to za mało. A brak anestezjologów może prowadzić do dyskryminacji ze względu na miejsce urodzenia. NFZ podkreśla, że z form łagodzenia bólu najczęściej korzystają ciężarne z dużych wojewódzkich miast – przede wszystkim ze stolicy, ale także z Krakowa oraz Łodzi.
NFZ tłumaczy, że decyzję o podaniu znieczulenia zawsze podejmuje lekarz, biorąc pod uwagę wszelkie aspekty medyczne. Ze względu na bezpieczeństwo matki i dziecka to on decyduje o wyborze odpowiedniej metody postępowania leczniczego, a także ewentualne następstwa zastosowanej metody. W przypadku jakichkolwiek trudności z uzyskaniem świadczenia gwarantowanego każda pacjentka ma prawo zwrócić się do NFZ. Każde tego typu zgłoszenie jest szczegółowo wyjaśniane. – Do tej pory takie skargi nie wpłynęły – dodaje Sylwia Wądrzyk.
Liczba cesarek taka sama
Z wcześniejszych wyliczeń NFZ wynikało, że docelowo ze znieczuleń może skorzystać nawet 16 proc. rodzących. Dlatego urzędnicy zakładali, że będą musieli w 2016 r. przeznaczyć na to świadczenie ok. 13 mln zł, a w następnym 12 mln zł. Zmniejszenie wydatków wynikało z tego, że prognozowany był wówczas spadek liczby narodzin. Praktyka okazała się inna – w ubiegłym roku sfinansowanie znieczuleń przy porodzie kosztowało NFZ o wiele mniej, bo jedynie 1,1 mln zł (22,6 tys. razy 416 zł).
Jak na razie liczba znieczuleń nie przełożyła się też na spadek cesarskich cięć. W 2014 r. było ich (przy porodach finansowanych z NFZ) – 36,7 proc., w 2015 r. – 37,1 proc. a w kolejnym– 37,4 proc. Eksperci podkreślają jednak, że gdyby szpitale przestrzegały wszystkich standardów związanych z porodem, w tym także dostępu do znieczulenia, to odsetek cesarek na pewno by spadł.