Dwa lata z rzędu po 400 zł brutto – to rządowa propozycja podniesienia płac ratowników, którą wczoraj przedstawili im wiceministrowie zdrowia oraz finansów. Miała ich zniechęcić do planowanego na maj protestu. Pracownicy medyczni uznali jednak, że to zdecydowanie za mało i po niespełna kwadransie opuścili spotkanie.
– Przedstawiłem propozycję rządową opartą o realne możliwości i chęć choć częściowego zadośćuczynienia żądaniom ratowników, ale usłyszeliśmy od związków, że to niepoważna, uwłaczająca propozycja. Tylko NSZZ „Solidarność” wyraziła zainteresowanie rozmową o tym jak technicznie można by to zrealizować – mówi DGP Marek Tombarkiewicz, wiceminister zdrowia, który przez lata był m.in. wojewódzkim konsultantem w dziedzinie ratownictwa.
Przedstawiciele pracowników medycznych faktycznie do sprawy podeszli bardzo emocjonalnie.
– To policzek dla ratowników, jesteśmy w głębokim szoku, gdy się z niego otrząśniemy, zaplanujemy akcje protestacyjne – powiedział DGP po spotkaniu Roman Badach-Rogowski, przewodniczący Komisji Krajowej Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego.
Podkreślał, że pielęgniarki od dwóch lat dostają po 400 zł brutto podwyżki. W tym roku dostaną kolejne pieniądze, a w przyszłym ostatnią część zaplanowanego wzrostu. W sumie – 1600 zł. Taką decyzję podjął jeszcze poprzedni minister zdrowia Marian Zembala. – A my, ratownicy, pracując w ambulansach często na równorzędnych lub nawet wyższych stanowiskach, mielibyśmy dostać od lipca 400 zł, w kolejnym roku następna 400 zł, czyli w sumie 800 zł brutto i na tym koniec – przypomina związkowiec. – To dla nas nie do przyjęcia. Usłyszeliśmy przy tym, że to podobno jedyna propozycja dla nas, nad którą pochyliła się sama pani premier. Musimy połączyć siły, by wymusić na rządzie dobrą zmianę dla ratowników – mówi Badach-Rogowski.