Coraz więcej medyków wypowiada klauzulę opt-out, która pozwala pracować dłużej od obowiązujących norm. Szefowie szpitali nie mają wyjścia: muszą dać podwyżki albo znaleźć personel.
Pensje lekarzy / Dziennik Gazeta Prawna
Problem dotyczy już przynajmniej kilkunastu szpitali. Akcję rozkręcają głównie młodzi lekarze w czasie specjalizacji, ale włączają się w nią też ci w starszym wieku. Rezydenci w internecie organizują grupy chętnych do wypowiedzenia oświadczeń o zgodzie na ponadlimitową pracę, doradzają sobie, jak zachęcić do akcji więcej osób, opisują reakcje swoich szefów. Chcą działać masowo, by trudniej ich było zastąpić. Liczą też, że wtedy kwestia niskich zarobków lekarzy zainteresuje polityków i opinię publiczną. O podwyżkach dyskutowało się bowiem po czerwcowej demonstracji medycznych związków zawodów, ale sprawa przycichła. Przygotowany przez resort zdrowia projekt podniesienia najniższych płac (choć stawki nie były dla lekarzy satysfakcjonujące) zamrożono – na razie nie wiadomo, skąd wziąć na nie pieniądze.
– Nie chcemy podawać nazw szpitali, ponieważ nie leży to w interesie naszych członków, ale np. w jednej z dużych placówek cały blok chirurgiczny wypowiedział opt-out. Do rezydentów dołączyli doświadczeni lekarze i nie było jak ułożyć grafiku dyżurów. Ostatecznie dostali nawet 250 proc. podwyżki – mówi Joanna Matecka, wiceszefowa Porozumienia Rezydentów działającego w ramach Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Stawki za dyżury wzrosły o 200–250 proc. (dla rezydentów z kilkunastu do kilkudziesięciu złotych, a specjalistów – z ponad 30 zł do 85 zł brutto). – Ludzie są w trakcie organizowania się. Zaczyna się to od młodych lekarzy, którzy zwracają uwagę, że po studiach medycznych mają stawki niższe niż w McDonaldzie – dodaje Matecka.
Opt-out: pięta achillesowa
Lekarze wiedzą, że jest ich zdecydowanie za mało i gdyby zamiast 60–80 godzin tygodniowo pracowali przepisowo, wiele oddziałów szpitalnych i przychodni trzeba by od razu zamknąć. Z dyrektywy 2003/88/WE Parlamentu Europejskiego i Rady wynika, że maksymalny czas pracy to 48 godzin tygodniowo. Ale zgodnie z art. 22 (dopisanym pod naciskiem krajów, którym brakuje medyków) państwo członkowskie może nie stosować tego limitu. Musi jednak zapewnić gwarancję poszanowania zasad ogólnych ochrony bezpieczeństwa i zdrowia pracowników (klauzula opt-out). Wymaga to pisemnej deklaracji lekarza, że zgadza się pracować więcej. Za brak zgody nie wolno zaś dyskryminować. Polskie przepisy (ustawa o działalności leczniczej) określają zaś czas pracy medyka na nie więcej niż 7 godzin i 35 minut dziennie, a tygodniowo niespełna 38 godzin. Ale przy dyżurach dopuszcza się 48 godzin, a po podpisaniu opt-out nawet 78 godzin z zachowaniem 11 godzin odpoczynku po całodobowym dyżurze (bywa to omijane m.in. przez zatrudnienie u różnych pracodawców). Opt-out zwalnia też z wpisanego w kodeks pracy ograniczenia maksymalnej liczby nadgodzin do 150 w skali roku.
Jak zwraca uwagę dr Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, klauzula miała być rozwiązaniem czasowym. – Liczony od 1 sierpnia 2004 r. okres dostosowawczy miał wynosić aż siedem lat. Ale klauzulę wciąż się stosuje – wyjaśnia. Jego zdaniem jednak czasy się zmieniają i lekarze, zwłaszcza młodzi, coraz rzadziej będą się na opt-out godzić, m.in. ze względu na lepszą znajomość prawa medycznego.
Szpitale pod ścianą
Większość szpitali do problemów z klauzulą, którą dotychczas podpisywało 99 proc. lekarzy, oficjalnie nie chce się przyznawać. Wiadomo jednak, że zagrożone zamknięciem oddziałów było m.in. Gliwickie Centrum Medyczne. Problemy mają m.in. szpitale wojewódzkie i kliniczne. – Znalazłem dodatkowe pieniądze, co pogorszy jeszcze naszą kondycję, ale nie było wyboru. Musielibyśmy zamknąć oddział – mówi nam szef jednej z placówek. – Osoby, które dostały podwyżkę, zadeklarowały, że nie będą mówić na jej temat, bo dla wszystkich pieniędzy bym już nie znalazł. Wiem, że inni mają ten sam problem – dodaje.
Część dyrektorów uważa jednak, że informacja o podwyżkach i tak wypłynie. Sięgają więc po innych lekarzy pracujących na kontraktach. Ci chcą zwykle 80–150 zł za godzinę dyżuru.
– Ci sami dyrektorzy wolą zatrudnić droższe osoby z zewnątrz, zamiast dać podwyżkę pracownikom – zwraca uwagę Damian Patecki z Porozumienia Rezydentów.
– Sytuacja jest bardzo poważna, informowałem o niej Ministerstwo Zdrowia – mówi prof. Maciej Banach, dyrektor Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi.
Umowy wypowiadali u niego ostatnio m.in. dziecięcy chirurdzy, neurochirurdzy, ortopedzi. – Nie jestem w stanie dać konkurencyjnych stawek w porównaniu z prywatnymi placówkami. A z drugiej strony specjalistów bardzo brakuje – podkreśla prof. Banach.
Tłumaczy jednak, że łatanie dyżurów lekarzami kontraktowymi nie rozwiązuje problemu, szczególnie że nie może dać stawek odbiegających od pensji lekarzy pracujących w instytucie. Gdyby jego pracownicy zarabiali połowę tego, co ktoś z zewnątrz, byliby rozgoryczeni. Jego zdaniem trzeba pilnie zwiększyć liczbę rezydentur w specjalizacjach z zakresu neonatologii i pediatrii (np. okulistyce, kardiologii) i przygotować zachęty, by młodzi medycy je wybierali.
Część placówek próbowała podnosić pensje własnym etatowym pracownikom przez rozliczanie dyżurów na kontrakcie (bez składek), ale ZUS prowadzi ostatnio liczne kontrole takich umów i każe płacić zaległe zobowiązania.