Właściciele ośrodków narciarskich na Podkarpaciu zdecydowali się na uruchomienie wyciągów pomimo obowiązujących zakazów. Jak wskazują, nie mają innego wyjścia, gdyż nie zaliczyli się na pomoc ze strony państwa.

Chodzi konkretnie o Tarczę Finansową 2.0, która, jak twierdzą zarządzający ośrodkami „KiczeraSki” w Puławach i „Gromadzyń” w Ustrzykach Dolnych, zupełnie pominęła ośrodki narciarskie.

- Zostaliśmy teraz w zasadzie bez żadnej pomocy. Sezon jest zbyt krótki. Luty jest ostatnim miesiącem, gdzie my, na niższych partiach gór, jesteśmy w stanie cokolwiek zarobić. Proszę pamiętać, że mamy zobowiązania wobec banków – musimy działać, żeby przetrwać. Nie zadeklarowano nam żadnej pomocy. Nawet po próbach kontaktu z ministerstwem nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi – mówi Tomisław Bródza, kierownik Ośrodka Sportów Zimowych KiczeraSki.

Pojawia się również niezrozumienie, jeśli chodzi o decyzje podejmowane przez rząd, argumentowane bezpieczeństwem epidemiologicznym.

- Rząd przedłużył nam lockdown nie uzasadniając w żaden sposób, dlaczego stoki mają pozostać zamknięte, a np. galerie handlowe, gdzie nagromadzenie ludzi jest znacznie większe, mogą się otwierać – zastanawia się Bródza.

Jak się okazuje, teza ministra zdrowia Adama Niedzielskiego, która łączy otwarcie stoków z koniecznością otwarcia hoteli, nie jest do końca trafna. Większość klientów ośrodków narciarskich na Podkarpaciu to narciarze jednodniowi.

- Hotele mogą przecież być zamknięte a stoki otwarte. Dla większości naszych klientów jedno z drugim nie ma nic wspólnego - aż 95 proc. odwiedzających "KiczeraSki" to przecież użytkownicy jednodniowi – informuje Brózda.

W przypadku „KiczeraSki,” otwarcie ośrodka jest formą protestu – chodzi o pokazanie, że ośrodki narciarskie oczekują dialogu ze strony rządu.

- Nie łapiemy się na ostatnią tarczę PFR 2.0, więc zostaliśmy bez środków, z dużymi fakturami do zapłaty. Ten, kto zarządza ośrodkiem narciarskim wie, że zarabia się przez 2-2,5 miesiąca, a już straciliśmy styczeń oraz ferie. Musimy zarobić chociaż na przysłowiowy czynsz. Otwieramy się w ramach protestu, do którego zachęcamy też inne ośrodki – wskazuje kierownik „KiczeraSki”.

Na Podkarpaciu ruszył także ośrodek narciarski „Gromadzyń” zlokalizowany w Ustrzykach Dolnych. Jak możemy wyczytać na oficjalnej stronie internetowej stacji, działać ma ona w pełnym reżimie sanitarnym, a za nieprzestrzeganie obostrzeń może grozić kara w postaci odebrania karnetu. Otwarcie „Gromadzynia” nie jest jednak – jak w przypadku „Kiczery” – formą protestu.

- Musimy działać, żeby przeżyć ten rok. Sezon zimowy to jedyna szansa na zarobek – mieliśmy nóż na gardle. Jedynymi kwestiami, dla których zdecydowaliśmy jednak ruszyć, są kwestie ekonomiczne i finansowe – mówi Bartosz Zając, menedżer stacji narciarskiej „Gromadzyń” w Ustrzykach Dolnych.

Ośrodki narciarskie mają świadomość, że za nieprzestrzeganie obowiązujących obostrzeń grożą kary.

- Obecnie suma zysków jest wyższa niż suma ewentualnych strat. Ostatnia tarcza, która polegała na wyrównaniu okresu z ostatniego kwartału do kwartału z roku poprzedniego w ogóle nas nie objęła. Zostaliśmy zatem postawieni przed ścianą – wskazuje Zając.

Jak udało nam się ustalić, w Ustrzykach Dolnych otwierać nie zamierza się natomiast drugi z mieszczących się tam wyciągów – stacja narciarska „Laworta”.

Przypomnijmy, że pierwsza tarcza finansowa dla firm PRF uwzględniła ośrodki narciarskie i otrzymały one finansowe wsparcie. W drugiej – pomimo zakazu działalności – dofinansowanie dla tej branży nie zostało już przewidziane.

Wyciągi w większość krajów w Europie pozostają nieczynne dla osób rekreacyjnie uprawiających sporty zimowe. Niektóre ośrodki narciarskie w reżimie sanitarnym działają np. w Szwajcarii czy Szwecji.