Podczas gdy urzędnicy w ministerstwach zastanawiają się, jak skutecznie walczyć z kierowcami jeżdżącymi bez licencji, krakowscy urzędnicy znaleźli skuteczny sposób.
Masowo wzywają kierowców do składania wyjaśnień, dlaczego łamią prawo, nie korzystając przy tym z nieskutecznych mechanizmów znanych z ustawy o transporcie drogowym, lecz z procedury dotyczącej postępowań w sprawach o wykroczenia.
W dużym uproszczeniu wygląda to tak: miejski urzędnik zamawia przejazd za pośrednictwem Ubera. Co istotne, nie jest on w tym momencie kontrolującym w rozumieniu prawa. Dopiero po zakończeniu usługi przekazuje zastrzeżenia do odpowiedniej jednostki w krakowskim magistracie. Ta zaś wszczyna postępowanie wyjaśniające, a wreszcie – kieruje wniosek do sądu o ukaranie.
Cel? Zniechęcenie kierowców bez licencji do współpracy z amerykańską korporacją. Urzędnicy wyszli bowiem z założenia, że jeśli wykonujący w ten sposób przejazdy będą karani, szybko braknie chętnych do dorabiania.
Model przyjęty w Urzędzie Miasta Krakowa się sprawdza. Mimo zastrzeżeń przedstawicieli Ubera co do legalności takiej metody mamy już pierwszy wyrok sądu nakładający grzywnę na kierowcę. A to, jak deklarują w grodzie Kraka, dopiero początek.
Działaniom aktywnych samorządowców z zainteresowaniem przyglądają się przedstawiciele innych miast. Chcą je wdrożyć u siebie. W Krakowie była już delegacja z Łodzi. W najbliższym czasie przyjechać mają też urzędnicy z Trójmiasta. – Obecnie trwa u nas analiza możliwości podjęcia oraz metodyki przeprowadzenia kontroli – potwierdza Waldemar Kołodziejczyk z Wojewódzkiego Inspektoratu Inspekcji Handlowej w Gdańsku.
Najbliższe miesiące mogą się więc okazać wyjątkowo trudne dla kierowców. Wygląda bowiem na to, że urzędnicy, którzy uznają, że należy walczyć z nielicencjonowanymi przewoźnikami, wreszcie znaleźli skuteczną metodę. Tym większego znaczenia nabiera to, jak skonstruowane są umowy pomiędzy kierowcami a firmą. I czy w ogóle przeciętny Kowalski, który zdecydował się dorobić, ma jakąś możliwość obrony przed ewentualnymi sankcjami.
Odpowiedź na to pytanie jest jednak dość prosta: konstrukcja umowy chroni wyłącznie firmę, a nie indywidualnych kierowców. Ci mogą co najwyżej liczyć na dobrą wolę przedstawicieli Ubera, którzy deklarują powszechnie, że nie zostawią swoich współpracowników na pastwę niechętnych im urzędników. Z tą zaś – jak usłyszeliśmy od kilku kierowców – jest coraz gorzej. Na spotkaniach rekrutacyjnych na kierowców przedstawiciele firmy przekonują, że pokryją koszty ewentualnych kar. – Pozostaje niesmak, bo na spotkaniach panuje atmosfera wielkiego sukcesu, wspólnego tworzenia rozwiązania, które wpłynie korzystnie na ludzkość. Ludzie z Ubera mówią, że wszystko jest legalne, a w razie gdyby okazało się inaczej, to Uber zapłaci – opowiada nam były kierowca współpracujący z firmą. – Z moich doświadczeń wynika jednak, że gdy ktoś ma jakiś problem, to pomoc Ubera jest iluzoryczna, czeka się na nią z dużym opóźnieniem i trzeba się dopominać o wsparcie.