Blokowali drogi, protestowali w Brukseli. Bezskutecznie. Właściciele firm transportowych walczą o przetrwanie. Powód to niekorzystne niemiecko-francuskie przepisy, dotyczące płacy minimalnej i zakaz wjazdu do Rosji.

Robert Stępień z Radomia prowadzi firmę od trzydziestu lat. Zatrudnia kilkadziesiąt osób. Zarządza flotą, na którą składa się 100 ciężarówek. Wszystkie są nowoczesne. Spełniają rygorystyczne, unijne wymogi. Dziś nie może nimi jeździć ani ich sprzedać.

Polskie firmy zdominowały europejski rynek. Zbudowały transportową potęgę. Wprowadzenie - jak chcą Niemcy i Francuz i- płacy minimalnej dla kierowców, sprawi, że wiele przedsiębiorstw zbankrutuje. Już teraz- zadłużone- nie radzą sobie ze spłata wielomilionowych kredytów. Skutki dla rynku pracy będą dramatyczne. Szacuje się, że co czwarta osoba w Polsce zatrudniona jest w sektorach ściśle związanych z transportem. Kryzys tej branży nie będzie obojętny dla gospodarki - ostrzega Józef Bakuła, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Radomiu.

Jeszcze dziś kierowca ciągnika siodłowego jest zawodem deficytowym, ale wkrótce może się to zmienić. Rok temu w proteście kierowcy ciężarówek zablokowali w Radomiu krajową "siódemkę". Potem był protest w Brukseli. Od tego czasu swoje granice zamknęła Federacja Rosyjska. Teraz - jak mówi Robert Stępień z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Przewoźników i Transportowców - trwa walka o przetrwanie.

W ostatnim czasie najwięcej firm transportowych zbankrutowało na Mazowszu. Pozostałe mają problemy ze spłatą zobowiązań.