Andrzej Wysocki wszedł do rady nadzorczej narodowego przewoźnika. Już w 2013 r. wygrał konkurs na prezesa spółki, ale mimo to rząd Platformy Obywatelskiej nominował Sebastiana Mikosza.
Piątkowe powołanie do rady nadzorczej to kolejny etap w karierze Andrzeja Wysockiego, który z LOT związany jest od 30 lat i był już dwa razy wiceprezesem spółki. Podczas poprzedniego konkursu na prezesa LOT, w 2013 r. miał wsparcie dużej części załogi i był murowanym kandydatem do szefowania firmie.
Barierą nie do przejścia dla Wysockiego okazało się ręczne sterowanie w ekipie ministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego. Resort zdecydował się na powierzenie stanowiska szefa narodowego przewoźnika Sebastianowi Mikoszowi, mimo że ten odpadł na wcześniejszym etapie konkursu. Mikosz zrezygnował po 2,5 roku, w sierpniu 2015 r., bo nie zgadzał się z decyzjami resortu skarbu o wstrzymaniu negocjacji dotyczących sprzedaży LOT amerykańskiemu funduszowi Indigo Partners. Od września p.o. prezesa LOT jest Marcin Celejewski, były członek zarządu ds. handlowych, wcześniej prezes PKP Intercity. Celejewski jest jednak prezesem tymczasowym, PiS podważa jego kompetencje. W tej sytuacji Wysocki wydaje się idealnym kandydatem, by go zastąpić, ale decyzje w tej sprawie jeszcze nie zapadły.
W piątek walne zgromadzenie LOT odwołało większość członków rady nadzorczej. Z zasiadaniem w radzie pożegnać musieli się: Zbigniew Ćwiąkalski, Tomasz Dziedzic, Paweł Łatacz, Małgorzata Molas, Bartosz Sosnowski i Maciej Witucki. Na ich miejsce walne zgromadzenie powołało 9 nowych członków, a wśród nich obok Andrzeja Wysockiego pracowników LOT: Wojciecha Kownasa i Andrzeja Rymuta oraz byłego dyrektora finansowego Eurolotu Krzysztofa Zgorzelskiego. Ze starego składu w radzie pozostał tylko Andrzej Relidzyński, który pozostanie przewodniczącym.
– Wygląda to na przemyślaną decyzję. Do rady wprowadzone zostały nowe osoby, w tym specjaliści z branży lotniczej, ale jednocześnie pozostał przewodniczący, który gwarantuje ciągłość jej funkcjonowania. Czyli jest odpowiednia zmiana, ale bez rewolucji – twierdzi Leszek Chorzewski, wiceprezes Polskiego Klubu Lotniczego.
Nowy prezes LOT będzie miał przed sobą trudne zadania. Pod koniec 2012 r. spółka stała na krawędzi upadłości i konieczna była pomoc państwa. Pierwszą transzę pomocy publicznej przewoźnik otrzymał w grudniu 2012 r. – to było 400 mln zł. Komisja Europejska zatwierdziła tę operację, zaakceptowała również plan restrukturyzacji (tym samym zapaliło się zielone światło do wpompowania w narodowego przewoźnika w sumie 804 mln zł). Ale z drugiej transzy przewoźnik wykorzystał tylko 127 mln zł, resztę zwracając, co choć było zręcznym zagraniem wizerunkowym, dziś jest oceniane jako błąd.
LOT został więc uratowany przed bankructwem, otrzymując 527 mln zł z pomocy publicznej. W 2014 r. – po raz pierwszy od siedmiu lat – firma zarobiła na lataniu ponad 99 mln zł. Dzisiaj sytuacja nie jest jednak wcale różowa. Zysk operacyjny LOT za 2015 r. był planowany na przeszło 120 mln zł, ale został skorygowany do zera. Przewoźnik potrzebuje pieniędzy na rozwój, a przez najbliższych 10 lat nie mogą to już być środki publiczne, bo takie reguły gry wyznaczyła Bruksela.
– Głównym zadaniem nowego prezesa będzie pozyskanie finansowania dla zakupu średniej wielkości wąskokadłubowych samolotów z segmentu Airbus A320 czy Boeing 737. Bez tego ruchu nie jest możliwy rozwój LOT – ocenia Dominik Sipiński z portalu Pasażer.com.
Poszukiwania inwestora – finansowego albo strategicznego – nie będą łatwe. Oficjalnie rozmowy z Indigo Partners nie zostały zakończone, ale w praktyce szanse na to, że zobaczymy tę grupę w roli udziałowca LOT, są bliskie zeru. Nowy zarząd powinien też rozbudowywać siatkę połączeń po tym, jak Bruksela wymusiła jej ograniczenie w ramach rekompensaty za udzieloną pomoc publiczną.