Komentarz tygodnia
Nie mam tu na myśli autora Trylogii, ale byłego ministra spraw wewnętrznych, który w jednej z warszawskich restauracji sformułował diagnozę, że „państwo polskie istnieje teoretycznie, praktycznie nie istnieje”. W tym jednym zdaniu zawarł najbardziej lapidarną i trzeźwą ocenę sytuacji, jaką w ostatnim czasie można było usłyszeć z ust polskiego polityka.
Wystarczy spojrzeć na to, co robi, albo czego nie robi polski rząd. Od 1 stycznia u naszych sojuszników znad Renu obowiązuje ustawa o płacy minimalnej. Jest o tyle nietypowa, że jej zapisy obowiązują nie tylko obywateli Niemiec, ale każdego pracownika (niezależnie od tego, w jakim kraju zarejestrowany jest pracodawca), który wykonuje pracę w tym państwie. Nawet jeśli jest kierowcą, który tylko przez terytorium Niemiec przejeżdża. Wymagania są duże, a kary wysokie.
W czasie jednak, gdy te niekorzystne regulacje wchodziły w życie, rząd rozwiązywał akurat doroczny kryzys w służbie zdrowia. Teraz swoją uwagę poświęca gaszeniu pożaru w górnictwie, które – warto wiedzieć – w XXI wieku miało maksymalny udział w polskim PKB na poziomie 2,6 proc. Branża transportowa odpowiada za prawie 10 proc. PKB i obok produkcji mebli jest sektorem, z którym śmiało możemy się pokazać w UE. Nie dość, że nikt do branży transportowej nie musi szuflować budżetowych dotacji, to ta jeszcze co roku przynosi do kasy państwa i samorządów ciężarówkę pieniędzy. Z CIT, z akcyzy za spalane hektolitrami paliwa, z e-myta czy podatków od środków transportu. Transportowcy nie będą jednak pod kancelarią premiera palić opon, bo oni na nich jeżdżą. Nie mają więc co liczyć na wsparcie administracji.
Niemiecka ustawa o płacy minimalnej uchwalona była pół roku temu, a prace nad nią trwały jeszcze wcześniej. Podobnie jak nad dyrektywą zezwalającą na stosowanie barier administracyjnych w imię obrony przed dumpingiem socjalnym, z której skrzętnie skorzystali Niemcy. U nas nikt się tym nie zainteresował. Teraz, gdy jest już pozamiatane, rząd się obudził i zapowiada, że będzie bronił przewoźników przekonując, że niemieckie regulacje naruszają prawo unijne. Ale na taką dyskusję był czas na etapie tworzenia prawa.
Dziś przewoźnikom nie są potrzebne argumenty prawne. Kiedy przedsiębiorcy przyjdzie zapłacić karę, to nie pomoże mu tłumaczenie, że ustawa, na podstawie której została wymierzona, narusza prawo unijne. Nie o takie „porady” i nie o takie „wsparcie” tu chodzi. Ale póki co rząd nie ma nic więcej do zaoferowania.