Skala kradzieży przy budowie dróg i autostrad jest dla mnie porażająca. Z placów robót znikają tysiące ton kruszyw i piasku, maszyny i urządzenia.
Swego czasu „Gazeta Wyborcza” pisała o chętnych robotnikach, którzy jeździli wokół budowanej autostrady i oferowali wyasfaltowanie podjazdów niskim kosztem. Przerażająca jest informacja, że do tej pory branża nie przejmowała się szczególnie tym znikaniem, gdyż było ono wliczone w koszty. Aż strach pomyśleć, jaki odsetek wydatków publicznych na budowę tras stanowił ten złodziejski narzut.
Oczywiście nie wierzę, że to tylko polska specjalność. Pamiętam doniesienie z Włoch, gdzie odkryto, że oficjalnie wybudowany i widniejący nawet na mapach odcinek autostrady tak naprawdę nigdy nie powstał. Nie wierzę także, aby firmom teraz udało się całkowicie zablokować wypływanie materiałów i urządzeń. Skala kradzieży pokazuje, że zajmowała się tym, a przynajmniej przymykała na to oczy spora część ludzi zatrudnionych przy powstawaniu tras. Nie sądzę, aby łatwo pogodzili się z utratą dodatkowych korzyści płynących z tego procederu.
Mimo wszystko jednak zastanawia mnie, jak niedaleką drogę pokonaliśmy przez te wszystkie lata, które nas dzielą od PRL. Pamiętam informacje, że z materiałów przeznaczonych na budowę elektrowni jądrowej w Żarnowcu powstała spora część domów w tamtej okolicy. Zwyczajową praktyką było wynoszenie z zakładów materiałów czy „pożyczanie” urządzeń, zwłaszcza jeśli nie były one łatwo dostępne w zamierającym wówczas handlu.
Trudno uciec od pytania, dlaczego te zwyczaje nadal obowiązują. Co przegapiliśmy przez te lata transformacji, że pod niektórymi względami nie wyszliśmy poza zachowania z czasów Gierka i Jaruzelskiego? Ktoś może uznać te pytania za retoryczne, jednak sądzę, że należą one do podstawowych. I wcale nie dlatego, że znalezienie odpowiedzi może obniżyć koszty inwestycji publicznych.