Ministerstwo Transportu i GDDKiA wsłuchały się w głos wzburzonego ludu i zaczynają weryfikować zasadność stawiania fotoradarów i ograniczeń prędkości na niektórych odcinkach dróg. Mają też zrobić porządek ze znakami.
Oplatanie kraju siecią fotoradarów, czego jesteśmy świadkami od kilku miesięcy, nie przysporzyło rządowi sympatii. Dlatego postanowił nieco złagodzić swoją radarową politykę i wyciągnął rękę do kierowców. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad oraz Ministerstwo Transportu zbierają od obywateli informacje o drogowych absurdach: źle ustawionych fotoradarach, zbyt restrykcyjnych ograniczeniach prędkości czy niepotrzebnych znakach. Jak ustalił DGP, poprzez specjalną aplikację na stronie GDDKiA kierowcy zgłosili ok. 700 takich absurdów drogowych. I codziennie dopisują do nich nowe.
– Uwagi w większości dotyczą oznakowania pionowego i poziomego. Najczęściej powtarzającym się tematem jest zbyt restrykcyjne ograniczenie prędkości na wybranych drogach lub skrzyżowaniach – wyjaśnia Urszula Nelken, rzeczniczka GDDKiA. Chaos w miastach jednak zostanie – dyrekcja nie przyjmuje bowiem zgłoszeń dotyczących dróg miejskich, gdyż te pozostają poza jej kompetencjami.
GDDKiA zapewnia, że najbardziej oczywiste zmiany wprowadzane są od ręki. To np. usuwanie pozostałości po tymczasowej organizacji ruchu, czyli starych znaków (tak było np. A1 między Strykowem a Włocławkiem oraz na A4 między Krakowem a Tarnowem). Reszta zgłoszeń trafia do jednego z 16 oddziałów terytorialnych GDDKiA, gdzie specjaliści Dyrekcji wraz z policjantami z drogówki poddają je weryfikacji. Do końca kwietnia do GDDKiA mają wpłynąć pierwsze zbiorcze sprawozdania z regionów. W kraj ruszyli również audytorzy z Warszawy, bo drogowcy w regionach są zbyt przywiązani do znaków, które sami stawiali.
Według naszych ustaleń jest ciche przyzwolenie na urealnienie prędkości, czyli zmiany w treści znaków B-33 „ograniczenie prędkości”. W wytycznych resortu transportu jest np. zgoda na podwyższenie prędkości do 70 km/godz. w terenie zabudowanym na trasie jednojezdniowej, jednak pod pewnymi warunkami: m.in. odcinki między skrzyżowaniami muszą być bez zjazdów, przejścia dla pieszych muszą być wyposażone w światła, a skrzyżowania – z dodatkowymi pasami do skrętu w lewo. Dziś kierowcy skarżą się, że na drogach krajowych w Polsce zamiast ograniczenia do 50, 70 i 90 km/godz. zbyt często punktowo stosuje się ograniczenie do 40, 30 albo nawet 20 km/godz.
Kolejny wątek przewijający się w zgłoszeniach od kierowców – część znaków jest dla nich równie zrozumiała jak indiańskie totemy. Albo w jednym miejscu ustawia się ich tak wiele, że nie sposób wszystkich spamiętać. Przykład – na świeżo przebudowanej drodze krajowej nr 9 w miejscowości Jabłonica Polska na odcinku 150 metrów przed skrzyżowaniem stoi kilkanaście znaków, które nawzajem się zasłaniają. Zdaniem ekspertów percepcję dodatkowo utrudnia nawał dzikich reklam przy drogach odciągających uwagę kierowców. Ale sama GDDKiA również przyznaje, że znaków informujących jest za dużo – np. tych mówiących, że dojeżdżamy do restauracji albo poczty.
Najbardziej drażliwą kwestią – fotoradarów – zajmuje się Ministerstwo Transportu, które do końca tego miesiąca będzie zbierało opinie od kierowców w tej sprawie.
– Do 25 marca br. w ramach procesu weryfikacji ustawienia fotoradarów otrzymaliśmy 552 uwagi oceniające lokalizacje fotoradarów i 34 wnioski o nowe lokalizacje – mówi nam Mikołaj Karpiński, rzecznik resortu.
Zapewnia, że wszystkie wnioski przesyłane przez obywateli są analizowane na bieżąco przez Inspekcję Transportu Drogowego. – Dla każdego z wniosków przygotowywana jest dokumentacja pod kątem spełnienia wymagań lokalizacyjnych określonych w rozporządzeniu [patrz ramka – red.] – zapewnia rzecznik. Od wyników tej analizy zależeć będzie ostateczna decyzja o pozostawieniu, postawieniu bądź usunięciu urządzenia.
Eksperci są zdania, że przeprowadzenie kompleksowego audytu dróg jest konieczne. – Szkoda, że takie zmiany nie zajdą prędko na drogach samorządowych, które stanowią 95 proc. sieci drogowej w Polsce. Ale do tego władzom lokalnym brakuje i pieniędzy, i ludzi – tłumaczy Andrzej Grzegorczyk ze stowarzyszenia Partnerstwo dla Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego. Może jak resort transportu i GDDKiA uprzątną już wszelkie zbędne i bezsensowne radary i znaki z krajówek, to pomogą zrobić to samo w samorządach.
95 proc. dróg jest samorządowych, a na nich nie będzie robienia porządków
Rozporządzenie pomoże ucywilizować fotoradary
Wczoraj weszło w życie rozporządzenie ministra transportu w sprawie warunków lokalizacji, sposobu oznakowania i dokonywania pomiarów przez urządzenia rejestrujące. Nowe przepisy wprowadzają cykliczny, 40-miesięczny okres weryfikacji zasadności lokalizacji fotoradarów. Po upływie tego okresu trzeba będzie uwzględnić:
● Analizę stanu bezpieczeństwa ruchu drogowego na odcinku obejmującym po 500 metrów drogi w obu kierunkach lub do najbliższych skrzyżowań. Analiza obejmie ostatnie trzy lata i uwzględni przyczyny wypadków na tym odcinku
● Informację o miejscu lokalizacji wymaganą dla projektu organizacji ruchu, rozszerzoną o obowiązującą dopuszczalną prędkość w miejscu lokalizacji urządzenia oraz na odcinku 500 metrów przez i za nim, a w obszarze zabudowanym – na odcinku 200 m. Informacja musi pokazywać obiekty użyteczności publicznej: szkoły, obiekty kulturalne, kościoły czy przystanki komunikacji miejskiej
● Opinię właściwego komendanta wojewódzkiego policji w zakresie zasadności lokalizacji.
Jeżeli analiza, informacja oraz opinia potwierdzają zasadność lokalizacji, to uznaje się, że fotoradar jest zlokalizowany zgodnie z warunkami określonymi w rozporządzeniu przez okres 40 miesięcy.
Resort transportu twierdzi, że przepisy rozporządzenia pozwolą efektywniej wykorzystać stacjonarne urządzenia rejestrujące i powinny wyeliminować lokalizacje tych, w których ich użytkowanie ma znamiona wyłącznie komercyjnego wykorzystania. Minister Sławomir Nowak w ten sposób odnosił się przede wszystkim do fotoradarów należących do samorządów, a które nadzorowane są przez straże miejskie i gminne.
TŻ, MAJ