Ubawiłem się, gdy usłyszałem o przerzuconej przez trasę szybkiego ruchu kładce dla zwierząt, która kończy się murem. Miałem przyjemność być w pałacu w Radziejowicach i widziałem otaczający go park.
Pomyślałem więc, że aż się prosi o zburzenie muru i wpuszczenie zwierząt na teren tego zespołu. Dla zwiedzających sarny byłyby dodatkową atrakcją. Gorzej, gdyby pojawiły się wilki, ale jest ich tak niewiele, że ryzyko jest też małe.
Jeszcze więcej możliwości wiąże się z przejściem, które prowadzi zwierzęta do hipermarketu. Wystarczy zbudować karmnik i można załatwić problem świątecznych dekoracji, a przy okazji zapewnić sobie napływ rodzin z dziećmi, które będą chciałyby zobaczyć jelonka. Istnieje wprawdzie ryzyko, że na jedzonko wpadną dziki, ale jeśli przyprowadzą ze sobą warchlaki, dzieciaki będą wniebowzięte.
Jak widać nowoczesne podejście do budowania kładek dla zwierząt daje wiele możliwości kooperacji publiczno-prywatnej. Publiczno-, bo przecież zwierzęta mieszkają w lesie, a lasy mamy państwowe. To, co udało się tylko na niektórych autostradach, może się sprawdzić ponad nimi. Pod warunkiem że projektanci nie pójdą na łatwiznę i nie będą budować przejść dla zwierząt w lesie. Cieszy mnie, że coraz częściej odchodzą od tej koncepcji.
Ta sprawa ma jeszcze jeden aspekt: pachnie Bareją. Jest coś uroczego w tym, że ustrój się zmienił ponad 20 lat temu, a my ciągle mamy do czynienia z faktami jakby żywcem wyjętymi z jego filmów. To, że mamy skłonność do popełniania tych samych błędów, mogłoby być nawet zabawne, gdyby nie było tak kosztowne. Ale coś się zmieniło: murem kończy się zaledwie kładka dla zwierząt, a mogłaby – autostrada.