Nawet 15 tys., a więc blisko 10 proc. sprzedawanych u nas aut wyjechało za granicę. Dużym wzięciem cudzoziemców cieszą się volkswageny i skody, ale nabywcy, pochodzący głównie zza Odry, nie gardzą też innymi markami.
Z porównania danych o sprzedaży przekazywanych przez producentów Instytutowi Samar i liczby rejestracji w Centralnej Ewidencji Pojazdów wynika co prawda, że jest to liczba 5 tys. sztuk, ale Wojciech Drzewiecki, szef Samaru, uważa, że liczba jest dwu-, a nawet trzykrotnie wyższa. Twierdzi, że auta za granicę trafiają nie tylko wprost od dilerów. Część przed wyjazdem jest rejestrowana u nas.
Jednodniowa rejestracja i tak dla kontrahenta zagranicznego jest opłacalna, jeśli złoty jest słaby wobec euro. – Reeksport jest opłacalny do granicy 4 zł za euro – mówi jeden z brokerów, który chce zachować anonimowość. Sprawa jest dość śliska. Zgodnie z przepisami unijnymi dilerzy mogą odsprzedawać nowe samochody pozyskane od producentów tylko osobom fizycznym. Zakazany jest zaś hurtowy obrót. W praktyce brokerzy kupują naraz po kilka aut, a dopiero za granicą szukają nabywców. Dla bezpieczeństwa mają przygotowane pełnomocnictwa na zakup wystawione przez osoby zameldowane poza Polską.
Importerzy walczą z procederem, bo taki obrót zaburza plany sprzedażowe central na poszczególnych rynkach europejskich. Wiadomo, że brokerzy wykorzystują różnice w cenach ustalanych specjalnie dla każdego rynku. A jak wykazują statystyki Komisji Europejskiej, dysproporcje często są znaczące i sięgają nawet 20 proc.
Jakub Faryś, szef Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego, twierdzi, że reeksport jest przede wszystkim negatywnym zjawiskiem dla współpracujących z koncernami dilerów. Po pierwsze tego typu transakcje psują rynek, bo ceny są zaniżane, przez co marża dilerów jest niska. – Po drugie samochody nie wracają później do polskiego serwisu – mówi Faryś. Tymczasem nie od dziś wiadomo, że późniejsze przychody z przeglądów czy napraw samochodów to znaczące źródło zysków sprzedawców.
Dilerzy tłumaczą, że są zmuszeni do tego typu transakcji przez same koncerny. Ich główne wynagrodzenie bazuje na premiach wypłacanych za zrealizowanie planów sprzedażowych, które są zawyżane z roku na rok. – Jedynym wyjściem jest sprzedaż aut, często nawet po kosztach czy ze stratą, którą potem wynagradzają nam premie od importerów – zdradza jeden ze sprzedawców. Martwi go, że ten kanał sprzedaży już w czerwcu osłabł w związku z umocnieniem polskiej waluty.
Jak wynika ze statystyk Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego, w poprzednim miesiącu zarejestrowano w naszym kraju 23,3 tys. nowych samochodów osobowych – o 5,4 proc. mniej niż rok temu. Był to najgorszy czerwiec od lat.