To jest jedna z najbardziej pamiętnych historii z autostradowego boomu przed Euro 2012. Chodzi o budowę kilkunastu kilometrów autostrady A1 przy granicy z Czechami przez firmę Alpine Bau. Budowy nieukończonej, która ogranicza funkcjonalność A1, bo pozostałe odcinki trasy na Śląsku są już oddane do użytku.

Marcin Piasecki, wydawca Dziennika Gazety Prawnej

Budowa tego kawałka drogi przypomina kabaret. Pierwotny przetarg wygrała Alpine. Po jakimś czasie została wyrzucona z budowy przez dyrekcję dróg za ślamazarność. Alpine broniła się, że to nie ślamazarność, tylko projekt jednego z mostów dostarczony przez inwestora był zły. Ponowny przetarg wygrała Alpine, ochoczo wróciła na plac budowy i nie skończyła autostrady. Dlaczego? Bo most jest zły, co potwierdził inspektor nadzoru budowlanego i nakazał poprawki. Tylko nie jest jasne, czy z powodu wadliwego projektu, czy też wykonania. Do dziś obie strony przerzucają się oskarżeniami, ekspertyzami i groźbami. A A1 jak nie było, tak nie ma. Oczywiście w tej całej układance dosyć logiczne wydaje się pytanie, dlaczego Alpine wracała na A1, skoro wiedziała, że mostu zbudować się nie da.

Ta sama firma była w konsorcjum, które budowało Stadion Narodowy. Znów średnio to wyszło. Konsorcjum nie było uprzejme zapłacić podwykonawcom. Ponoć ponownie winny jest inwestor, tym razem Narodowe Centrum Sportu, które zleciło kosztowne roboty dodatkowe, a nie chce się wywiązać z płatności. Tylko że z tymi robotami to jakaś tajemnicza sprawa. Nie jest znana ich cena, nie ma umów. Czyżby wszystko było załatwiane na gębę i konsorcjum na to się zgodziło? I to w świecie, gdzie wbicie dodatkowego gwoździa wymaga aneksu do umowy?
Z tych potyczek na linii firmy i administracja państwowa – wykonawcy płynie jeden wniosek fundamentalny. Gdyby istniało u nas sprawne sądownictwo w sprawach gospodarczych, takich afer by nie było. Jeżeli którakolwiek ze stron byłaby mniej pewna swoich racji, w obliczu szybkiego procesu i trudnego do podważenia wyroku dążyłaby do kompromisu. Podejrzewam, że dzięki temu zniknęłaby większość sporów między szeroko pojętą administracją publiczną a wykonawcami jej zleceń. Co więcej, przegrany (lub wygrany) proces sądowy ma zupełnie inny ciężar gatunkowy niż przerzucanie się ekspertyzami. Stawia w ciężkiej, także finansowo, sytuacji administrację państwową albo firmy wykonawcze.
Tylko że w naszej rzeczywistości postulat sprawnego funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości jest perspektywą abstrakcyjną. Będziemy sobie obserwować wymianę oskarżeń między Alpine i dyrekcją dróg. A A1 ma być podobno gotowa najwcześniej za rok. Kto jest temu winny? Niestety, nawet wtedy nie będzie wiadomo.