Na całym kapitalistycznym rynku nie ma bardziej marudnej branży niż paliwowa. Jak nie ropa za droga, to dolar za wysoko, to biopaliwo nieopłacalne, to ciężko inwestować, to marże mogłyby być wyższe. I tak w kółko.
Łukasz Bąk, zastępca kierownika działu życie gospodarcze kraj
Teraz koncerny i stacje narzekają, że spadło zużycie oleju napędowego – o 4 proc. w porównaniu z pierwszym kwartałem ubiegłego roku i aż o 18,5 proc. w zestawieniu z okresem październik – grudzień 2011. Płaczą, że to najgorsze dane od dekady!
Przepraszam bardzo, ale to trochę tak, jakby fryzjer podniósł swoje ceny o kilkadziesiąt procent, po czym z wielkim zdziwieniem odkrył, że nagle nie ma kogo golić. Po prostu rynek paliwowy wreszcie na własnej skórze przekonał się, że jednak istnieje coś takiego jak granica rozsądku w cenie paliwa. Zużycie ON nie spadło dlatego, że gospodarka zwolniła czy zima była za ciężka. To raczej ceny oleju stały się za ciężkie dla naszych portfeli.
Zaczęliśmy jeździć mniej albo przynajmniej bardziej ekonomicznie. W tramwajach i autobusach jest w ostatnich miesiącach wyraźnie ciaśniej. Na rynku zadebiutowały nowe linie lotnicze i autobusowe, oferujące tanie połączenia pomiędzy największymi polskimi miastami. Z Warszawy do Wrocławia i z powrotem polecieć można za 200 zł i zajmuje to dwie godziny. Podróż autem to męka i dla psychiki (nawet 10 godzin), i dla kieszeni (ok. 400 zł).
Innymi słowy, odkąd ceny diesla otarły się o granicę 6 zł, zaczęliśmy liczyć, ile naprawdę kosztuje nas utrzymanie aut. Znajomy prowadzący komis samochodowy opowiadał mi, że od kilku miesięcy nie może opędzić się od klientów, którzy przyjeżdżają do niego limuzynami i chcą zamienić je na coś mniejszego i oszczędniejszego. A najlepiej coś benzynowego, co da się przerobić na LPG. Z kolei firmy transportowe wymieniają floty swoich TIR-ów – kupują nowe maszyny zużywające nawet 10 l paliwa mniej niż modele sprzed dekady.
W obliczu tego wszystkiego spadający popyt na olej napędowy nikogo nie powinien dziwić. Paliwo nie jest – jak niektórym się wydawało – produktem, który zawsze świetnie się sprzeda, bez względu na cenę. Ludzie muszą przemieszczać się z punktu A do B, ale mogą robić to rzadziej, oszczędniej, ekonomiczniejszymi samochodami albo rowerami. Założę się, że drugi kwartał będzie dla koncernów równie kiepski. Winnych wskażą tych samych, co zwykle: ropę i dolara.