Firmy zapewniają, że wyciągnęły wnioski z poprzedniego lockdownu.
Nawet jeśli występują problemy związane z kwarantanną i wzrostem zachorowań, to zakłady produkcyjne powinny utrzymać produkcję – zapewniają przedstawiciele przemysłu. Deklarują, że teraz wiedzą, jak się zachować w przypadku narastania pandemii. Wskazują też, że otrzymują dostawy na czas.
Na przełomie marca i kwietnia jednymi z pierwszych, które wstrzymały działalność, były koncerny motoryzacyjne. Teraz nie zamierzają zatrzymywać produkcji.
– Podczas wiosennej fali wiele państw w pierwszym odruchu zdecydowało się zamykać granice. To wywołało zator w dystrybucji części, ale też transporcie do salonów gotowych samochodów. Dopóki nie ma zagrożenia zamknięcia całych państw, to produkcja powinna się utrzymywać – mówi Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego. Jak dodaje, zmienił się też sposób pracy – dziś pojedyncze przypadki choroby nie wiążą się z zamykaniem całych zakładów. Pracownicy działają w wydzielonych grupach, które nie mają między sobą kontaktu. W razie kwarantanny jednej z ekip gotowy jest personel zastępczy.
Potwierdzają to producenci. – Pracujemy zgodnie z harmonogramem, na pełnych mocach. Utrzymujemy bardzo ostry reżim sanitarny i mamy nadzieję, że zapewni to nie tylko płynną pracę, lecz także zachowanie bezpieczeństwa pracowników. Na początku nikt nie znał specyfiki koronawirusa i nie wiedzieliśmy, co mogą przynieść masowe zachorowania. Z niepokojem obserwowaliśmy sytuację we Włoszech. Dziś wiemy, że nawet w pandemii możliwe jest utrzymanie produkcji i trwałych łańcuchów dostaw – podkreśla Agnieszka Brania, rzecznika zakładów Grupy PSA w Polsce.
Aktywność firm motoryzacyjnych ratuje ich dostawców. Ci, pomimo wzrastającej liczby zachorowań, działają zgodnie z planem. Wciąż bez przestojów działają m.in. dostarczający komponenty dla branży automotive Boryszew czy zakład koncernu oponiarskiego Michelin w Olsztynie.
Inne branże przemysłowe też deklarują, że nie myślą o wstrzymywaniu produkcji. – Są trudności związane z utrzymującą się stale absencją pracowników. Ale pracujemy nieprzerwanie i dostawy docierają – mówi Ryszard Florek, właściciel Fakro, producenta okien dachowych z Nowego Sącza.
‒ Produkcja AGD działa na pełnych mocach. Mamy zapasowych dostawców na wypadek, gdyby pierwsi z nich mieli problemy. Część z nich pochodzi z Dalekiego Wschodu, więc ryzyko powstanie, gdy Azja przestanie produkować bądź niewydolne staną się kraje, przez które jest transportowany produkt – dodaje Wojciech Konecki, prezes organizacji APPLiA Polska zrzeszającej pracodawców AGD i wiceprezes Krajowej Izby Gospodarczej.
‒ Firmy szukały dywersyfikacji dostaw i faktycznie zabezpieczyły się przed zakłóceniami na tyle, na ile mogły. Mitem okazało się jednak to, że będą w stanie skrócić łańcuchy i postawić na bliższych geograficznie kontrahentów – ocenia dr Artur Bartoszewicz, ekonomista w Szkole Głównej Handlowej. Według niego ryzyko dla zachowania ciągłości produkcji wciąż istnieje: łańcuch dostaw może zostać przerwany za sprawą masowych zachorowań w konkretnych fabrykach, które wpłyną na spowolnienie pracy w kolejnych zakładach. – Zamknięcie części fabryk może wywołać reakcję domina i utrudnić działanie nawet pozornie niepowiązanym sektorom. Po wyczerpaniu się pomocy państwa można spodziewać się też upadku firm-zombie, które teraz działają wyłącznie dzięki państwowej kroplówce – dodaje ekonomista.
Możliwe jest też hamowanie produkcji za sprawą zablokowania rynków zbytu – chodzi np. o zamknięcie galerii handlowych czy salonów samochodowych. – Nie wiadomo, jak zachowają się sami konsumenci. Jeśli przedłużające się zamknięcie w domach zadziała zamrażająco na konsumpcję, to zakłady prędzej czy później będą musiały wstrzymać działanie. Wciąż bowiem znaczna część firm nie dysponuje takimi powierzchniami magazynowymi, by przez wiele miesięcy gromadzić tam swoje produkty – wskazuje Bartoszewicz.