Choć linie lotnicze zaczynają przywracać rejsy, to na odbudowanie dawnego poziomu ruchu poczekamy bardzo długo. To duży kłopot dla małych portów.
Od dzisiaj po trzech miesiącach przerwy pierwsze linie wznawiają międzynarodowe połączenia na polskie lotniska. Ale nie można się spodziewać, że od razu wypełnią sią tłumami podróżnych. Na warszawskim Okęciu na razie pojedyncze loty zapowiedziały: Lufthansa, KLM, Air France i Wizz Air.
Choć zapowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego o otwarciu granic i umożliwieniu lotów do innych krajów UE pojawiły się w zeszłym tygodniu, to branża czeka na rządowe rozporządzenie z wytycznymi, do jakich konkretnie krajów będzie można polecieć. Do czasu zamknięcia tego wydania DGP nie zostało ono opublikowane.
Większość linii lotniczych i lotnisk oczekuje, że rząd zniesie też obowiązek utrzymywania połowy wolnych miejsc w samolocie. Eksperci podkreślają, że jako jedyni w Europie mamy takie obostrzenia. O ich likwidację apelowali w niedawnym liście do szefa polskiego rządu prezesi niektórych linii lotniczych, touroperatorów i portów, m.in. József Váradi z Wizz Air, Michał Kaczmarzyk z BUZZ (należącego do Ryanair Sun), Grzegorz Baszczyński z Rainbow Tours.
Zabrakło podpisu szefów LOT-u, choć ograniczenie mocno uderza także w tę linię. Wiadomo, że narodowy przewoźnik też jest w coraz trudniejszej sytuacji. Minister aktywów państwowych Jacek Sasin potwierdził wczoraj, że nie jest wykluczony scenariusz kontrolowanej upadłości spółki, o którym pisaliśmy kilka dni temu. Zaznaczył jednak, że byłaby to „absolutna ostateczność”. Wtedy przewoźnik dzięki utworzeniu nowej spółki miałby się odrodzić jako LOT 2.0.
Prognozy dotyczące utrzymującego się jeszcze przez długie miesiące kryzysu w branży lotniczej stawiają też w coraz gorszej sytuacji lotniska, zwłaszcza te mniejsze. Pojawiają się pytania, czy takie porty, jak Olsztyn Szymany, Lublin czy Bydgoszcz przetrwają. Od ponad trzech miesięcy nie mają przychodów, a wciąż muszą ponosić wydatki , m.in. na utrzymanie infrastruktury czy na pensje.
Przedstawiciele niektórych regionalnych portów apelują o rewizję wielkich rządowych planów. – W kontekście obecnego kryzysu na rynku lotniczym jeszcze bardziej aktualne staje się pytanie o celowość kontynuowania dużych projektów inwestycyjnych – twierdzi Ireneusz Dylczyk, dyrektor handlowy Portu Lotniczego Lublin.
Nie ma wątpliwości, że chodzi mu o planowany Centralny Port Komunikacyjny. Dylczyk dodaje, że dla aglomeracji warszawskiej na kolejne 10–15 lat wystarczą Okęcie i Modlin.
– W obecnej sytuacji trzeba wstrzymać wielkie inwestycje i ratować istniejącą infrastrukturę – słyszymy od innego przedstawiciela portu w Lublinie.
Rząd wprawdzie przewidział, że wszystkie lotniska w Polsce dostaną po pandemii do podziału 142 mln zł, ale już pojawiają się głosy, że to może być kropla w morzu potrzeb.
Także władze lotniska w Modlinie, które obsługiwało znacznie więcej podróżnych niż port lubelski, mówią, że są w trudnym położeniu. – Walczymy o przetrwanie – mówi wiceprezes portu Marcin Danił. Oprócz pomocy rządowej przetrwać najtrudniejszy okres ma lotnisku pomóc zaciągnięcie pożyczki. Ale to spowoduje, że na długo można będzie zapomnieć o planowanej rozbudowie terminala, bo przeznaczone na ten cel 50 mln zł Danił chce przeznaczyć na bieżące remonty.
Rząd w ostatnich dniach podkreśla, że nie zamierza wstrzymywać czy opóźniać budowy CPK. Inwestycja powinna być kołem zamachowym dla gospodarki po kryzysie związanym z koronawirusem. – Jeżeli ktoś uważa, że powinniśmy odłożyć tę inwestycję, to oznacza, że chce ją przesunąć „na święte nigdy” – mówił w Poznaniu prezes CPK Mikołaj Wild. Wczoraj odebrano tam budynek, w którym znajdzie się Ośrodek Kontroli Ruchu Lotniczego. To będzie awaryjne miejsce nadzorowania ruchem lotniczym w poszczególnych portach, w tym w CPK.
Dominik Sipiński, ekspert lotniczy z portalu Ch-aviation i Polityki Insight, przyznaje, że mniejsze porty regionalne będą teraz w najtrudniejszej sytuacji. W dużej mierze jednak to od władz regionów i miast, które zdecydowały się na inwestowanie w te lotniska, będzie zależeć, czy będą je ratować. – Mały port, który obsługiwał do 1,5 mln podróżnych, nigdy nie był dochodowy – zaznacza. Według niego projektu CPK nie powinno się wyrzucać do kosza, trzeba jednak zredefiniować jego założenia i harmonogram budowy.