Dozwolona liczba osób w komunikacji miejskiej wkrótce ma zostać zwiększona. Bez tego zabraknie taboru do przewozu stłoczonych na przystankach pasażerów – alarmują specjaliści.
DGP
Decyzja ma zapaść na początku tego tygodnia – zapowiedziała w weekend w Radiu RMF FM Jadwiga Emilewicz, wicepremier, minister rozwoju.
Stopniowe odmrażanie gospodarki oznacza większą liczbę pasażerów korzystających z miejskich autobusów i tramwajów, a w Warszawie także z metra. Część kierowców – zwłaszcza w godzinach szczytu – już teraz ma dylemat, czy otwierać drzwi na przystankach, bo osób chcących wsiąść jest więcej, niż może pomieścić pojazd ze względu na obowiązujące limity wynikające z rozporządzenia Rady Ministrów z 2 maja 2020 r. w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii (Dz.U. poz. 792). Zgodnie z jego par. 17 ust. 1 pkt 2 liczba pasażerów nie może przekraczać połowy liczby miejsc siedzących w pojeździe.

Reżim z lukami

– Nikt w Polsce nie dysponuje takim taborem, który w narzuconym reżimie obsłużyłby chętnych do poruszania się transportem publicznym – alarmuje Izba Gospodarcza Komunikacji Miejskiej. Eksperci wyliczyli, że możliwości przewozowe komunikacji miejskiej zmniejszyły się do 15 proc. stanu poprzedniego.
Przepisy są kuriozalne, bo zgodnie z nimi ciasny bus może przewieźć więcej pasażerów niż przestronny tramwaj, w którym większość miejsc to miejsca stojące. – Przy tak określonym limicie najefektywniejszym środkiem transportu – zarówno ekonomicznie, jak i pod względem możliwości przewozowych – jest bus, którym pomimo niewielkiej długości (7 m) można legalnie przewozić nawet 16 dość ciasno upakowanych osób, podczas gdy nowoczesne, dwukierunkowe i dobrze przewietrzane na przystankach, 30-metrowe tramwaje mogą zabrać jedynie 14 pasażerów – zwraca uwagę Marcin Gromadzki z MG Public Transport Consulting.

30 proc. miejsc

Postulaty zmian do rządu i ministra zdrowia kierowali – najpierw osobno, a następnie we wspólnym oświadczeniu Unia Metropolii Polskich (UMP), Izba Gospodarcza Komunikacji Miejskiej (IGKM) i Polski Związek Pracodawców Transportu Publicznego (PZPTP). Propozycje różniły się, ale wszystkie miały na celu zwiększenie możliwości przewozu pasażerów komunikacją miejską. UMP i Zarząd Transportu Metropolitalnego proponowały, aby liczbę pasażerów obliczać w odniesieniu do pojemności pojazdu. IGKM chciało, aby liczba osób w pojeździe była uzależniona od „przelicznika powierzchni pasażerskiej”. Z kolei PZPTP proponował, aby liczbę pasażerów uzależnić od długości pojazdu – dwie osoby na metr bieżący.
Z nieoficjalnych informacji zbliżonych do Izby Gospodarczej Komunikacji Miejskiej wynika, że liczba pasażerów w pojeździe ma być określana w odniesieniu do wszystkich miejsc (siedzących i stojących) w autobusie, tramwaju lub metrze. Nie mogłaby też przekraczać 30 proc. liczby tych miejsc określonych w dokumentacji technicznej lub techniczno-ruchowej dla danego typu pojazdu.
Analityk rynku transportowego Aleksander Kierecki zaznacza, że byłby to pierwszy krok w dialogu ze strony rządu. Zapewnia, że branża komunikacji miejskiej zdaje sobie sprawę, że zachowanie etapowości w powrocie do normalności jest konieczne. Natomiast – jak zaznacza – do tej pory rząd nie uwzględnił komunikacji miejskiej w procesie odmrażania gospodarki.
Ministerstwo Zdrowia w odpowiedzi na pytanie DGP dotyczące postulatów branży komunikacji miejskiej zaznacza, że dalsze rekomendacje zależą od sytuacji epidemicznej, dynamiki przyrostu zachorowań, zmiany wskaźnika zakażeń i wydolności służby zdrowia.

Komunikacja – bez tarczy

Sukcesywne zwiększanie możliwości przewozu osób to tylko jeden z postulatów branży. W piśmie do szefa rządu Unia Metropolii Polskich IGKM i PZTPT szacują, że epidemia spowodowała spadek dochodu ze sprzedaży biletów w transporcie publicznym o co najmniej 80 proc. Jednocześnie – jak zaznaczają – ze względu na ograniczenia w przewozie pasażerów przedsiębiorstwa utrzymywały liczbę kursów i gotowość pracowników. Branża jest rozgoryczona tym, że spółek komunalnych i zakładów budżetowych nie obejmuje program pomocowy dla małych i średnich przedsiębiorstw finansowany z Polskiego Funduszu Rozwoju.
– Do skorzystania z niej nie kwalifikują się przedsiębiorstwa komunikacji miejskiej (i to mimo spełniania definicji małych i średnich przedsiębiorstw), gdyż ponad 25 proc. ich udziałów należy do organów publicznych, czyli lokalnych samorządów. I tym jednym zapisem Ministerstwo Rozwoju skreśla je z listy – podkreśla Dorota Kacprzyk, prezes IGKM.
Tymczasem komunikacja miejska musi przystosować się do pracy w nowych realiach także ze względu na środki bezpieczeństwa, ochronę pracowników i dbałość o zdrowie pasażerów. Aglomeracje różnie podchodzą do kwestii dezynfekcji ulic, ale raczej nie oszczędzają, jeśli chodzi o transport publiczny i odkażanie wiat przystankowych, poręczy, biletomatów i siedzeń. Zabezpieczanie pojazdów biorą na siebie zazwyczaj przedsiębiorstwa. MPK w Krakowie pod koniec kwietnia wyliczyło, że od ogłoszenia pandemii na przeciwdziałanie rozprzestrzenianiu się koronawirusa wydało blisko 900 tys. zł, z czego 366 tys. zł pochłonął zakup płynów do dezynfekcji. Odkażanie tramwajów i autobusów kosztowało w okresie nieco dłuższym niż miesiąc 220 tys. zł.