- Przed pandemią planowaliśmy pracę na rok lub co najmniej na kwartał. Dzisiaj jest tak dużo niewiadomych, że cztery razy dziennie wszystko może się zmienić - mówi w rozmowie z DGP Gerard Reijs, członek Rady Związku Pracodawców „Transport i Logistyka Polska” oraz prezes firmy HSF Logistics Polska.
DGP
Jak w czasie pandemii radzi sobie transport samochodowy?
Problemem są zamknięte restauracje w większości krajów. Większe jest natomiast zapotrzebowanie na dostawy żywności w sieciach supermarketów. Dzięki temu zajęcie jeszcze jest, chociaż inne. Jesteśmy z tego bardzo zadowoleni.
Dokąd jeżdżą wasze ciężarówki?
Praktycznie skończyła się Francja, natomiast z Włoch i Hiszpanii mamy nadprogramowo dużo zamówień. Najprawdopodobniej powodem jest to, że z powodu pandemii nie wszyscy chcą tam jeździć.
Inni przewoźnicy boją się, że ich kierowcy się we Włoszech zakażą. A pan?
Niektórzy nasi kierowcy też nie chcą jeździć, ale my zrobiliśmy wszystko, żeby zapewnić im maksymalne bezpieczeństwo. Kierowca ma wytyczne, by nie wychodzić z kabiny, klient sam otwiera samochód i sam rozładowuje. Nie ma z ludźmi we Włoszech bezpośredniego kontaktu, wyłącznie telefoniczny.
Obawiano się, czy z powodu koronawirusa dojadą do nas owoce i warzywa z tych krajów. W ogóle były wątpliwości, czy m.in. z powodu zamkniętych granic nie zostaną przerwane łańcuchy dostaw w Europie.
Nie, nic takiego się nie wydarzyło. Właśnie z Włoch i Hiszpanii przywozimy owoce i warzywa. Nie mogę mówić za wszystkich przewoźników, ale nasze samochody wracają w pełni załadowane.
Natomiast jeśli chodzi o granice, to kolejek prawie nie ma albo nie ma wcale. Dwa tygodnie temu, kiedy wprowadzono kontrole, zdarzało się, że z powodu zatoru towar za długo czekał na granicy i docierał do klienta nieświeży, mieliśmy anulowane zamówienia. Baliśmy się, że to w dłuższej perspektywie będzie powodować braki w sklepach i spore koszty. Ale teraz ruch towarów odbywa się bez kłopotu. Dzisiaj wszystkie firmy transportowe chciałyby wozić produkty spożywcze, bo to jest jedyna branża, która dobrze funkcjonuje. W innych branżach – przemyśle, motoryzacji – problemów jest masa.
Przewoźnicy drogowi bali się, że nie unikną zwolnienia pracowników.
Pracowników mamy wręcz za mało, chociaż tu z ostateczną oceną wstrzymujemy się do Wielkanocy. Dzisiaj widzimy ogromny wzrost liczby wniosków urlopowych i zwolnień L4, co może mieć związek ze świętami. Podejrzewamy, że wielu pracowników po prostu się boi i ja to rozumiem, każdy ma do tego prawo.
Po świętach też będziemy wiedzieć więcej o znoszeniu ograniczeń, o tym, kiedy zostaną otwarte restauracje. Zobaczymy, jak się kształtuje rynek i ile osób wróci do pracy. Przed pandemią planowaliśmy pracę na rok lub co najmniej na kwartał. Dzisiaj jest tak dużo niewiadomych, że cztery razy dziennie wszystko może się zmienić. Dwa tygodnie temu myśleliśmy, że wszystko stanie, dzisiaj jest dobrze, ale jak będzie za kolejne dwa, trudno wyrokować. Każdy kraj wprowadzał obostrzenia w innym terminie i na innych zasadach, podobnie będzie przy ich znoszeniu – będziemy musieli reagować na to z godziny na godzinę.
Pracownicy transportu to w zasadzie jedyne osoby, które mogą bez przeszkód pokonywać granice. Obowiązek kwarantanny został dla nich zniesiony, a wracają z Włoch czy Hiszpanii. Nie uważa pan, że jednak jakieś środki powinny zostać przedsięwzięte?
Wszyscy znamy zasady bezpieczeństwa. Nasi pracownicy je znają, mają je wydrukowane. Ale nie wiemy, jak oni się zachowują w drodze. Mówimy im, żeby na parkingach się nie gromadzili, zachowywali odległość. Czy ktoś to robi, czy nie, nie wiemy. My zadbaliśmy o to, by mieli możliwość pracy w bezpiecznych warunkach i by wracali zdrowi do domu. Liczymy, że wszyscy się do tego stosują, ale czy tak jest rzeczywiście, nie mogę powiedzieć. Ryzyko jest.
Mierzymy temperaturę kierowcom, pytamy, czy się dobrze czują. Są rozsądni ludzie, którzy mówią szczerze, że mogli się z kimś spotkać, że może kontakt był za bliski. Wtedy idą na kwarantannę. Są też jednak i tacy, którzy bagatelizują zagrożenie.
Na polskiej granicy kierowcom sprawdza się temperaturę?
W tej chwili już nie. Słyszałem ostatnio, że na 35 osób od nas przekraczających granicę sprawdzono wyrywkowo cztery.
A jak to wygląda w innych krajach?
W ogóle nie ma kontroli.
UE nie zawiesiła prac nad pakietem mobilności, który wprowadzi ograniczenia dla przewoźników drogowych. Jakie to ma dla pana znaczenie?
To ma duże znaczenie. Jeszcze potrzeba trochę czasu, by Komisja Europejska dostrzegła, że pakiet mobilności zapisany tak, jak w tej chwili, jest nie do przyjęcia. Już przed 1 marca oznaczał on dla sektora duże utrudnienia, ale przez ostatnie pięć tygodni sytuacja zmieniła się tak drastycznie, że po kryzysie koronawirusa powinno to być prześwietlone i pewne aspekty powinny zostać usunięte. Tak będzie.
Ale na razie decydenci nie biorą tego pod uwagę.
Pakiet mobilności zaczął być pisany siedem lat temu. W ciągu tych siedmiu lat rynek transportu w Europie się tak zmienił, że rozwiązania w nim zawarte są nieaktualne. Nowe prawo powstawało szczególnie z uwagi na dumping socjalny i ochronę pracowników w Europie. Bardzo wiele spraw od tego czasu w sposób naturalny się zmieniło. Zmieniły się na plus firmy transportowe, aspekty socjalne, to, jak traktowani są dzisiaj kierowcy. Firmy, które kiedyś działały w sposób nie do końca zgodny z zasadami uczciwej konkurencji albo musiały się zmienić – zacząć grać fair – albo zniknęły z rynku ze względu na wymagania kontrahentów oraz wysokie kary nakładane przez służby kontrolne. Ten rynek jest dzisiaj zdrowy.
Ale rozwiązania projektowane znacznie wcześniej pozostały w pakiecie.
Zasada, że kierowca co kilka tygodni ma wracać do kraju, ograniczenie kabotażu, wyrównywanie poziomu wynagrodzeń do płac holenderskich czy francuskich – to wszystko staje się faktem ze względu na wymogi dzisiejszego rynku pracy oraz oczekiwania klientów. Pakiet mobilności to w tej chwili zbędna administracja, uciążliwe obowiązki oraz sztuczne reguły ograniczające swobodę świadczenia usług. Pakiet mobilności nigdy nie był rozsądnym rozwiązaniem, a wprowadzenie go dziś, w czasie kryzysu, wręcz uniemożliwi lub znacznie spowolni odbudowę europejskiej gospodarki.