- Fundusz wspiera tych, którzy do tej pory w kwestii lokalnego transportu nie robili nic. To wyciąganie za uszy uczniów, którzy latami jechali na dwójach - mówi Bartosz Jakubowski, ekspert do spraw transportu z Klubu Jagiellońskiego.
Bartosz Jakubowski – ekspert do spraw transportu z Klubu Jagiellońskiego fot. Materiały Prasowe / DGP
1 września na drogi mają wyruszyć autobusy z dofinansowaniem z funduszu pekaesowego. Na zorganizowanie transportu pozostało niewiele czasu. Resort infrastruktury przekonuje, że możliwe jest uruchomienie linii „od zaraz”, że nie ma problemu z tym, że samorządy nie informowały o planowanym przetargu z rocznym wyprzedzeniem...
Ministerstwo nie ma racji. Artykuł 22 ust. 1 pkt 4 ustawy o publicznym transporcie zbiorowym, na który powołuje się resort, to adaptacja do naszego prawa przepisu unijnego rozporządzenia (NR 1370/2007). Mowa w nim o zastosowaniu nadzwyczajnych środków, czyli bezpośredniego udzielenia zamówienia w sytuacji zakłócenia świadczenia usług lub ryzyka wystąpienia takiego zakłócenia. Czyli o sytuacji, w której przewoźnik już jest, ale wystąpiły jakieś problemy. Nie można z tego przepisu skorzystać w dowolnym momencie. Polskie prawo w tym względzie jest jeszcze bardziej precyzyjne, bo dopisaliśmy, że z zamówienia „od zaraz” można skorzystać z „przyczyn zależnych i niezależnych od operatora”. Problem musi więc mieć podmiot realizujący przewozy, a nie samorząd, który przez lata nie myślał o organizowaniu publicznego transportu.
Czy to oznacza, że nowe linie będą działać bezprawnie?
Nie tyle linie, ile umowy. Warunkiem zawarcia umowy jest ogłoszenie o zamiarze udzielenia zamówienia niezależnie od tego, jak je realizujemy: czy to ma być koncesja czy zamówienie z wolnej ręki, czy przetarg. Sądy administracyjne uchylały umowy zawarte z naruszeniem przepisów o obowiązku publikacji takiego ogłoszenia. Ustawa o publicznym transporcie zbiorowym obowiązuje ponad osiem lat. Samorządy miały siedem i pół roku, by ogłosić zamiar udzielenia zamówienia. Teraz natomiast mają nagle stwierdzić, że nastąpiło ryzyko zakłócenia usług, by na 1 września uruchomić nowe linie.
Jakie mogą być konsekwencje zakwestionowania umowy przez sąd?
Nie można zaskarżyć umowy, ale ogłoszenie o udzieleniu zamówienia tak, jeśli jest ono zrobione bezprawnie. Sąd może uchylić takie postępowanie. Natomiast, gdy zostanie zawarta umowa bez ogłoszenia, to przewoźnik, który nie dostał zamówienia, otrzyma odszkodowanie, jeśli przed sądem udowodni, że poniósł stratę.
Kwestia ogłoszenia o zamiarze udzielenia zamówienia to główna wada ustawy o funduszu pekaesowym?
W przypadku sytuacji, w której upada lokalny PKS i samorząd „od zaraz” kontraktuje nowego przewoźnika, można jeszcze w sądzie udowodnić, że to sytuacja, w której wystąpiły zakłócenia i nie było czasu, by zrobić ogłoszenie. Natomiast w sytuacji, gdy samorząd przez lata nie robił nic: nie uchwalił planu transportowego, nie zapewnił pieniędzy w budżecie, więc teraz musi zwoływać radnych, a musi być jeszcze zgoda rady na zawarcie umowy z przewoźnikiem… Nie da się w miesiąc sensownie i zgodnie z prawem zorganizować publicznego transportu. To główna wada tego pomysłu: pośpiech.
Samorządowcy mieli też obawy, że stracą dopłaty do biletów ulgowych i miesięcznych.
Nie rozumiem problemu. Gdy zawiera się umowę na realizację publicznego transportu zbiorowego, przewoźnik podpisuje umowę z samorządem województwa na realizację dopłat, pokazując zaświadczenie, że realizuje publiczny transport drogowy i stosuje ulgi ustawowe – i dopłaty otrzymuje. W tym zakresie nic się nie zmienia.
Wciąż wraca pytanie, czym jest nowa linia.
Po pierwsze: w polskim prawie są co najmniej dwie różne definicje linii komunikacyjnych. Po drugie: co to znaczy, że linia funkcjonuje? Czy kiedy samorząd wydał zezwolenie, a przewoźnik nie jeździ, to ona funkcjonuje? Nikt tego precyzyjnie nie zdefiniował. Według wiceministra infrastruktury Rafała Webera nowa linia jest, gdy do istniejącej linii dołączymy jeden nowy przystanek.
Tak poinformowano samorządowców – że będzie to nowa linia.
Załóżmy, że jest powiat, który ma ukształtowaną sieć transportową, ma tyle autobusów i rozkład, jakich potrzebuje. Wszystko było dobrze rozpoznane i działa – układankę transportową szlifowano przez lata. Teraz, aby dostać dofinansowanie z funduszu, trzeba z tej dobrze funkcjonującej konstrukcji wyjąć jedną cegłę i zobaczyć, czy reszta się nie zawali. To jest kombinowanie. Są samorządy, które planowały transport przez lata. Fundusz wspiera tych, którzy do tej pory w kwestii lokalnego transportu nie robili nic. To wyciąganie za uszy uczniów, którzy od dłuższego czasu jechali na dwójach. Tych, którzy dostawali piątki, nawet nie pogłaszcze się po głowie.
Wiadomo, że dofinansowania nie dostaną te linie, które docierają do wiosek, jeśli przewóz organizuje miasto.
To zdezintegruje transport lokalny tam, gdzie działa on pod auspicjami miasta. Podmiejskie gminy dogadują się z miastami, by mieszkańcy nie musieli się przesiadać, by przejechać sześć czy dziesięć kilometrów i kupować różnych biletów. Teraz wiejska gmina, jeśli będzie chciała sięgnąć po pieniądze z funduszu, będzie musiała znaleźć nowego przewoźnika, podpisać nowy kontrakt, na nową linię, która nie będzie zintegrowana z siecią miejskich dojazdów.
Nie wiadomo jeszcze, które województwo ile pieniędzy dostanie. W swoim podcaście Węzeł Przesiadkowy mówił pan, że najwięcej skorzysta województwo podlaskie.
Żeby faworyzować Polskę wschodnią, przyłożono bardzo dużą wagę do PKB. Inna sprawa jest taka, że dane w GUS dotyczące województwa podlaskiego są zafałszowane, bo największy przewoźnik PKS NOVA, który należy do samorządu województwa podlaskiego, nie złożył w zeszłym roku sprawozdania do GUS-u. Z danych GUS-u wynika więc, że na Podlasiu mieliśmy zapaść transportową na poziomie 80 proc., co jest oczywiście nieprawdą. Na razie wciąż nie wiadomo jeszcze, jak duży jest tort do podziału.
Resort liczy, że 1 września na trasy wyjadą autobusy. Czasu jest niewiele. Kto ma szansę zdążyć?
Powinno zdążyć na przykład województwo łódzkie. Tam na poziomie urzędu marszałkowskiego jest solidna kadra. Jednak w wielu samorządach takich ludzi brakuje. \