Pod presją licencjonowanych przewoźników rząd zamierza tak zmienić przepisy, by kierowcy chcący wozić pasażerów też musieli zdobyć certyfikat , a zagraniczni pośrednicy płacili u nas podatki.
„Uber i Taxify znikną z Polski” – m.in. takie nagłówki pojawiły się w niektórych mediach pod koniec października, gdy wyszło na jaw, że Ministerstwo Infrastruktury opracowało nowy projekt zmian ustawy o transporcie drogowym. Propozycja pojawiła się tuż przed głośnym protestem taksówkarzy w stolicy.
– Nie ma ustawy, która uderza w Ubera. Główny jej cel to doprowadzenie do sytuacji, w której każdy ma równe szanse na rynku – mówi DGP minister infrastruktury Andrzej Adamczyk. Po wczytaniu się w projekt rzeczywiście można przyznać, że nie ma mowy o wprowadzaniu jakichkolwiek blokad, które miałyby definitywnie wykluczyć te firmy z polskiego rynku. Prawdą jest natomiast to, że propozycja wymusza na nich wprowadzenie radykalnych zmian w funkcjonowaniu.
Jak czytamy w uzasadnieniu do projektu, zmiany mają na celu m.in. „stworzenie jednakowych warunków prawnych dla podmiotów prowadzących działalność w zakresie pośrednictwa przy przewozie osób, (…) skuteczniejszą kontrolę wykonania działalności gospodarczej przez pośredników i podmioty z nimi współpracujące”. W tym przypadku pośrednikami są takie firmy jak amerykański Uber, estońsko-chiński Taxify czy ukraiński OptiTaxi. „Podmioty współpracujące” to zaś kierowcy. Teraz ów pośrednik udostępnia aplikację, bierze od kierowcy nawet jedną czwartą wpływów od klientów, ale nie ponosi odpowiedzialności za działanie przewoźników. Tymczasem zdarza się, że Inspekcja Transportu Drogowego wlepia kilkutysięczne kary kierowcom współpracującym z Uberem za wożenie pasażerów bez licencji przewozowej. Pośrednik nie płaci też podatków w Polsce. Odprowadzają je jedynie kierowcy współpracujący z Uberem.
Projekt zmian zakłada m.in., że Uber czy Taxify będą musiały zdobyć w Polsce licencję upoważniającą do wykonywania transportu drogowego. Odpowiednią licencję będą musieli mieć także kierowcy współpracujący z tymi aplikacjami. Musieliby także zainstalować kasę fiskalną. Rewolucyjna zmiana to także wymuszenie na pośrednikach rejestracji działalności w Polsce poprzez np. wpisanie do Krajowego Rejestru Sądowego. To oznacza, że firma musiałaby zacząć odprowadzać u nas podatki. Jednocześnie projekt wprowadza ułatwienia także dla tych, którzy chcą zostać taksówkarzami. Między innymi znacznie obniża opłaty za licencję.
Uber na razie wyraża jednak duże niezadowolenie. Rzeczniczka firmy Ilona Grzywińska napisała m.in., że „obecny projekt to cios przede wszystkim w tysiące małych i średnich przedsiębiorców”. Nie odpowiedziała nam jednak na pytanie, czy Uber mógłby przystosować się do propozycji rządu. „Analizujemy projekt ustawy, aby móc ocenić jego konsekwencje dla biznesu i obecności Ubera w Polsce” – napisała.
Nowe regulacje nie podobają się także firmie Taxify, która wozi pasażerów w ośmiu miastach w Polsce i coraz silniejsza jest zwłaszcza w Warszawie. „Zmiany wydają się dziwne, nieprzemyślane i faworyzujące taksówkarzy” – uważa Alex Kartsel, przedstawiciel Taxify w Polsce. Twierdzi, że wzorem Estonii czy Litwy wszelkie zmiany powinny być konsultowane z pośrednikami przy przewozach. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się jednak, że Taxify byłby w stanie dostosować się do nowych regulacji.
W przypadku konieczności wdrożenia wszystkich obostrzeń, w tym odprowadzania przez pośredników podatków w Polsce, zapewne ceny za przejazd musiałyby pójść w górę.
Sprzeciw wobec propozycji resortu infrastruktury wyraża część przedstawicieli środowisk taksówkarzy. Uważają, że projekt jest zbyt mało restrykcyjny wobec Ubera.
Na razie nie wiadomo, kiedy nowe regulacje mogą wejść w życie. Pomysłem musi najpierw zająć się rząd, a potem Sejm. ©℗