Samorządy będą mogły pobierać opłaty za wjazd do centrum miasta od kierowców aut z napędem innym niż elektryczny, wodorowy lub na gaz. Ale tylko w godz. 9–17 i maksymalnie 2,5 zł za godzinę. Ograniczenia w tzw. strefach czystego transportu nie będą już bowiem obowiązywać poza szczytem. Tak zadecydowali posłowie sejmowej Komisji ds. Energii i Skarbu Państwa.

To jedna z poprawek do projektu nowelizacji ustawy o biokomponentach i biopaliwach ciekłych (Dz.U. z 2018 r. poz. 650). Nie tylko powołuje ona do życia Fundusz Niskoemisyjnego Transportu, z którego mają iść dopłaty dla samorządów inwestujących w elektromobilność, ale też doprecyzowuje funkcjonowanie tzw. stref niskoemisyjnego transportu.
Przepisy regulujące strefy znacząco odstają od wstępnych pomysłów resortu energii. Miały być one – na wzór rozwiązań stosowanych np. w Londynie czy Paryżu – panaceum na zakorkowane ulice w centrach polskich miast i przyczynić się do redukcji zanieczyszczeń powietrza. Do poruszania się po strefach, które wyznaczałyby samorządy, miały być dopuszczone tylko pojazdy spełniające najbardziej wyśrubowane wymogi środowiskowe. Pozostałe miałyby zakaz wjazdu do tych stref albo musiałyby płacić za taki przywilej.
Najpierw miało to być 30 zł dziennie. W ostatniej propozycji resortu już 25 zł. Ale i to rozwiązanie poszło w odstawkę na skutek inicjatywy posła Krzysztofa Sitarskiego (Kukiz’15), którą poparli pozostali posłowie z komisji. – Jestem zdecydowanym przeciwnikiem wprowadzenia tak wysokich opłat za wjazd do stref czystego transportu, tak jak 99 proc. użytkowników samochodów spalinowych w Polsce, których nie stać ani na hybrydy z „pluginem”, ani na elektryki bądź jeszcze inne, wysokiej technologii samochody – przekonywał Sitarski.
Ten zwrot akcji nie spotkał się z przychylnością ekologów i miejskich aktywistów. Zwracają oni uwagę, że 2,5 zł opłaty za godzinę to relatywnie niska kwota, która raczej nie zachęci kierowców, by przesiedli się do komunikacji miejskiej. Bo, chociażby w Londynie, za wjazd do strefy trzeba już zapłacić ponad 20 funtów.
Przekonują też, że przepisy w proponowanym kształcie nic nie zmienią, ani na korzyść mieszkańców, ani środowiska. – Bo czy po godzinie 17 i przed 6 rano stare diesle nie trują? – pyta retorycznie Emilia Piotrowska z Warszawskiego Alarmu Smogowego. I przypomina, że samorządy teoretycznie już teraz mają narzędzia, by ograniczyć ruch kopcących samochodów. Tylko że nikt nie chce z nich korzystać.
Powód jest prosty: dotychczas, bez możliwości pobierania opłaty, wprowadzenie strefy wiązałoby się z kategorycznym zamknięciem centrum miast dla zdecydowanej większości kierowców. Trudno więc oczekiwać, by na takie ograniczenie samorządy masowo się decydowały, szczególnie w roku wyborczym.
Etap legislacyjny
Projekt po pracach w komisji