55 mln zł odszkodowań dla pracowników PLL LOT za obniżenie pensji w 2013 r. oraz obietnica wypłaty 5 proc. rocznego zysku – takie propozycje władz spółki odrzuciły związki zawodowe.
Do 21 kwietnia w liniach LOT trwa referendum strajkowe. Związki zawodowe od kilku lat konsekwentnie domagają się powrotu do zasad wynagradzania z 2010 r. Jednostronnie wypowiedział je w 2013 r. ówczesny prezes spółki Sebastian Mikosz. W zamian wprowadził tzw. Ramowe Wytyczne, które obniżały stałą część i zwiększały ruchomą część wynagrodzeń. To miał być jeden z kroków do uratowania spółki przed bankructwem. LOT miał wówczas 400 mln zł długu i uzyskaną pomoc publiczną od rządu. Związkowcy twierdzą, że od tamtej pory pracownicy zarabiają średnio o 25–30 proc. mniej, a wypowiedzenie zasad wynagradzania było bezprawne. W październiku Sąd Najwyższy uznał jednak, że w sytuacji wielkich problemów ekonomicznych taka obniżka pensji była możliwa. Stwierdził też, że tymczasowy regulamin wynagradzania wprowadzony w 2016 r. przez kolejnego prezesa Marcina Celejewskiego (podwyższał pulę wynagrodzeń o 12 mln zł) obowiązuje nadal. Opisywaliśmy to w DGP we wtorek.
Zarząd LOT-u przekonuje, że w przypadku żądań związkowców był gotowy na maksymalne ustępstwa. Dowodem na to jest propozycja wynegocjowana w zeszłym roku pod auspicjami senatorów z komisji infrastruktury. Zakładała, że żądania pracowników po obniżeniu wynagrodzeń w 2013 r. byłyby w większości zaspokojone. Po pierwsze, zarząd oferował 55 mln zł na odszkodowania z tytułu roszczeń za 2014 i 2015 r. Dodatkowo położył na stole 2 mln zł do podziału dla pilotów, kolejne 2 mln zł dla pierwszych oficerów dreamlinerów i 600 tys. zł dla pracowników naziemnych. Zarząd proponował też, by każdego roku 5 proc. z zysku gotówkowego przeznaczać na dodatki motywacyjne.
– Jednocześnie godziliśmy się z tym, że do czasu wypracowania nowego regulaminu wynagradzania spór zbiorowy jeszcze się nie kończy. Za cenę spokoju społecznego byliśmy gotowi spłacić ogromną większość roszczeń – mówi Adrian Kubicki, rzecznik LOT-u. Związkowcy odrzucili te propozycje. Adam Rzeszot ze Związku Pilotów Komunikacyjnych twierdzi, że oferta nie została przyjęta, bo „to nie było to, co zostało odebrane w 2013 r.”.
Związkowcy zagrali zatem va banque – będą walczyć o wszystko. Tyle że ta oferta nie była znacząco niższa od tego, czego żądali. Według obliczeń wartość roszczeń za 2014 i 2015 r. szacowano na ok. 70 mln zł.
Te propozycje zarząd LOT składał jeszcze przed wyrokiem Sądu Najwyższego z jesieni, który uznał, że spółka w obliczu kryzysu mogła wprowadzić nowe zasady wynagradzania. Zanosi się zatem na to, że pracownicy nie mogą liczyć na odszkodowania. Wciąż zaś walczy o to kilkuset z nich, którzy podpisali pełnomocnictwa prawne dla kancelarii poleconych przez związki zawodowe. Praktyka sądowa w Polsce wskazuje na to, że w świetle orzeczenia SN te pozwy będą odrzucane. W efekcie pracownicy zamiast zyskać, mogą stracić, bo będą musieli zapłacić koszty procesowe w wysokości ok. 2,7 tys. zł i dodatkowo kilka tysięcy zł dla kancelarii za obsługę prawną.
Związki zawodowe i ich prawnicy twierdzą, że mimo wyroku SN sprawy w sądach nie są przegrane. Przekonują, że sąd kasacyjny nie zakończył jednoznacznie sprawy, tylko skierował ją do ponownego rozpatrzenia przed sądem okręgowym.
Pat w sprawie płac w firmie trwa i nie widać jego końca. Związkowcy nie przystali też na ostatnią propozycję regulaminu wynagradzania, który m.in. zakładał podwyżki dla pierwszych oficerów dreamlinerów, zmiany w regulaminie premiowania pracowników naziemnych, czy też pilotażowy program, który ma premiować personel pokładowy za punktualność. Oprotestowali zwłaszcza ten ostatni punkt, bo twierdzą, że w większości przypadków pracownicy nie mają wpływu na opóźnienia samolotów. Tymczasem brak punktualności staje się coraz większym problemem dla przewoźnika. W ostatnich dwóch latach kwota wypłacanych podróżnym odszkodowań za spóźnione i odwołane rejsy wzrosła z 4 do 53 mln zł.