Sąd Okręgowy w Warszawie odroczył wyrok w sprawie pozwu zbiorowego polskich poszkodowanych w sprawie Dieselgate. Volkswagen AG wnosi o odrzucenie wniosku w całości.
Dieselgate wybuchła we wrześniu 2015 r. Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska ujawniła, że od 2008 r. na rynek trafiały pojazdy marek Skoda, Seat, Audi, Porsche i Volkswagen, których silniki nie spełniały norm ochrony środowiska. Chodzi o te o oznaczeniu EA 189, o pojemnościach od 1,2 do 3 litra. Producent ukrywał wadę dzięki fortelowi z zastosowaniem specjalnego oprogramowania. Wykrywało ono, kiedy samochód jest w trybie testowania. Wtedy automatycznie zmieniano parametry trybu pracy silnika, aby mógł on spełnić normy. Dzięki temu auta miały lepsze osiągi, ale jednocześnie emitowały nawet 40 razy więcej związku tlenków azotu, powodującego u ludzi uszkodzenia płuc, choroby układu oddechowego i nowotwory.
Volkswagen po wybuchu afery przyznał się do winy, a na świecie ruszyła lawina pozwów. Tylko w USA skandal kosztował już koncern 20 mld dol. Niemcy zobowiązali się tam do wykupienia bądź zmodyfikowania silników w ten sposób, aby spełniały amerykańskie normy. Prawie 3 mld dol. powędrowały na specjalny fundusz wspierania projektów ochrony środowiska. Aby zapewnić płynność firmie, Volkswagen rozważa sprzedaż zasobów odpowiedzialnych nawet za piątą część dochodów. Plany te ogłosił we wrześniu prezes grupy, Matthias Mueller.
Ale klienci na Starym Kontynencie mogą tylko pomarzyć o takiej hojności firmy. Tutaj koncern postawił na akcję masowego serwisowania wadliwych samochodów. Pojawiły się informacje, że silniki po takim liftingu gorzej pracują, tracą moc oraz są bardziej hałaśliwe.
Na walkę w sądzie z Volkswagenem zdecydowali się polscy właściciele jego aut. Rok temu wnieśli pozew zbiorowy, a wczoraj przed Sądem Okręgowym w Warszawie odbyła się pierwsza rozprawa, podczas której sąd miał zadecydować o przyjęciu sprawy do rozpatrzenia. W jej trakcie przedstawiciele Volkswagena argumentowali, że błędne oprogramowanie nie wyczerpuje definicji uszczerbku majątkowego. Oraz że sprawa nie dotyczy polskiego wymiaru sprawiedliwości, gdyż część z powodów kupiła swoje samochody w Niemczech, nie w Polsce, i były to pojazdy używane.
Prawnicy ze Stowarzyszenia Osób Poszkodowanych przez Spółki Grupy VW „Stop VW” stwierdzali, że miejsce kupna i produkcji nie ma znaczenia, gdyż szkoda zaistniała wraz z wprowadzeniem wadliwych samochodów na teren Polski.
– O jurysdykcji przesądza polska homologacja. To wtedy zmaterializowała się szkoda – przekonywał w czasie rozprawy reprezentant „Stop VW”, radca prawny Krzysztof Głogowski. Podkreślał także, że wina Volkswagena nie ulega w tej kwestii dyskusji, gdyż do instytucjonalnego oszustwa przyznał się sam koncern.
Wątpliwości sądu budziła m.in. kwestia odpowiedzialności pozwanego, tj. grupy Volkswagen AG, a nie producentów poszczególnych marek wchodzących w skład grupy. Poza tym analizowano podstawę prawną roszczenia. – Postępowanie cywilne nie polega na tym, że pozywa się złego człowieka, a potem na rozprawie wynajduje jego złe uczynki – skomentował sędzia Grzegorz Chmiel. Ostatecznie zdecydowano, że wyrok w sprawie dalszego losu pozwu zostanie ogłoszony 27 listopada.
Jakikolwiek on będzie, zdaniem ekspertów nie powinien on wpłynąć długofalowo na kondycję Volkswagena w Polsce. – Tradycyjnie uważamy samochody niemieckie za najlepsze i najbardziej godne zaufania. Poza tym nie ma w Polsce powszechnego zrozumienia, na czym ta afera polegała – twierdzi Andrzej Witkowski, były wieloletni prezes Polskiego Związku Motorowego. Jego zdaniem świadomość ekologiczna Polaków, jeśli chodzi o samochody, jest bardzo niska, na co wskazuje m.in. średni wiek sprowadzanych aut do Polski, czyli 11–12 lat.
Suma roszczeń Polaków wobec Volkswagena przekracza 130 mln zł. Ale, jak podkreślał mecenas Marcin Radwan-Röhrenschef, reprezentujący firmę, gdyby dołączyli do nich wszyscy użytkownicy nielegalnie zmodyfikowanych aut, mogłaby ona sięgnąć nawet kilku miliardów.