Najzwyklejsza kanapka za 20 zł, a do tego mała butelka wody za 8 zł – tak zarabia się na pasażerach, gdy zyski z podstawowej działalności stanowią coraz mniejszy procent dochodów.
Porównanie cen w sklepach i powierzchni komercyjnych największych polskich lotniskach / Dziennik Gazeta Prawna
Dominik Sipiński ekspert lotniczy portalu Pasażer.com / Dziennik Gazeta Prawna
Średnio jedna dziesiąta powierzchni lotnisk jest przeznaczana na sklepy. Zarówno bezcłowe drogerie, jak i kioski, kawiarnie, restauracje i kantory. Owszem, te lotniskowe centra handlowe jeszcze nie osiągają rozmiarów tradycyjnych w mieście. Jednak ich działalność dla lotnisk nabiera strategicznego charakteru. Opłaty lotniskowe, które tradycyjnie stanowiły główne źródło przychodów portów lotniczych, są ściśle regulowane. Co więcej, ostra konkurencja o przewoźników powoduje obniżanie stawek. Źródłem zarobku stają się więc... pasażerowie wydający pieniądze na lotnisku. Najwięcej sklepów, restauracji i innych punktów handlowych (łącznie 61) jest na Lotnisku Chopina. Grzegorz Michorek, dyrektor handlowy PPL, w rozmowie z nami podaje, że w przypadku Warszawy zarobki z tej działalności to już powyżej 30 proc. całych przychodów: – Rozwój tej części naszego biznesu jest dla nas niezwykle istotny – zapewnia.
Ale to i tak nie jest rekord. Na lotnisku w Poznaniu takie przychody stanowią już 44 proc. A jak podaje nam Monika Półtorzycka-Jon, rzeczniczka portu we Wrocławiu, tam ten wynik to aż 47,5 proc: – To kwota ok. 30 mln zł i składają się na nią również przychody z parkingów, najmu powierzchni biurowej – mówi rzeczniczka.
I stąd właśnie tak wyśrubowane ceny wody, posiłków i wysokie spready w kantorach. Z podobnym zjawiskiem uhandlowienia portów lotniczych, i to w punkty o wysokich cenach, mamy też do czynienia na świecie, tyle że tam jest jednak większa konkurencja sprzedawców. U nas, owszem, punkty handlowe i gastronomiczne na lotniskach prowadzi wiele firm, ale pod względem obsługi największych sklepów oraz głównych restauracji rynek podzieliły między siebie cztery sieci: polskie Baltona i Keraniss, francuski Lagardere i niemiecki Gebr. Heinemann.
I właśnie kwestia tego, czy ten podział nie ma wpływu na ceny wody, podlega kontroli UOKiK. – Nie planujemy badać cen innych produktów. Nasze wystąpienie dotyczące wody było spowodowane przede wszystkim tym, że chodzi o podstawowy produkt, którego brak może w skrajnych przypadkach zagrażać życiu lub zdrowiu pasażerów. Z jednej strony mamy bowiem obostrzenia związane z bezpieczeństwem i zakazem wnoszenia własnej wody, z drugiej z wysokimi cenami dyktowanymi przez sklepy na lotniskach. Podobne działania podjęła już kilka miesięcy temu KE, urealniając na niektórych europejskich lotniskach cenę wody do jednego euro. Również my postanowiliśmy przeanalizować sprawę – tłumaczy nam Maciej Chmielowski z biura prasowego UOKiK.
Kontrola UOKiK w sprawie wysokości cen wody na Lotnisku Chopina w Warszawie wciąż trwa. Równolegle na wniosek NBP UOKiK wszczął też postępowania przeciwko dwóm przedsiębiorcom prowadzącym kantory sprzedaży walut w ramach sieci Interchange i Money Exchange, także często działających na lotniskach. W przypadku wody sprawdzane jest, czy nie doszło do zmowy cenowej najemców. W stosunku do kantorów kontrolowany jest sposób pokazywania cen walut, który, jak wynika ze skarg klientów, może wprowadzać w błąd, bo na tablicy informacyjnej z wykazem kursów kupna i sprzedaży walut kursy umieszczano w odwrotnej kolejności. Problemem jest też spread osiągający często astronomiczną wartość.
Jedno jest pewne: ceny na lotniskach budzą coraz większe kontrowersje. Narzekania na to, ile trzeba na nich zapłacić za jedzenie, wodę, ale także waluty to problem nie tylko polski. W sprawie uregulowania wygórowanych cen wody na lotniskach interweniowała Unia Europejska. Słoweńska komisarz ds. transportu Violeta Bulc już w 2015 r. zaproponowała, aby cena półlitrowej butelki kosztowała symboliczne 1 euro. Do tej pory negocjowała ze 126 portami lotniczymi w tej sprawie, które zgodziły się na obniżenie cen.
Polskie porty twierdzą, że zastosowały się do tej zasady i wodę w strefie lotu można kupić już od 3,5–4 zł. – W trzech punktach handlowych dzięki współpracy z naszym partnerem (dwa punkty zlokalizowane w strefie Schengen oraz punkt zlokalizowany w strefie Non Schengen) pasażer ma możliwość zakupu wody w cenie 4,50 zł – tłumaczy Cezary Pytlos, p.o. rzecznik prasowy tego portu. I dodaje: – Z kolei w zakresie polityki ustalania spreadów w punktach kantorowych, z jednym z naszych partnerów, który prowadzi działalność kantorową w kilku punktach na terenie Lotniska Chopina w Warszawie, udało ustalić się granicę ich wysokości.
Ale nie wszędzie te dolne progi cen są respektowane. Warszawa-Modlin raczy pasażerów wodą kosztującą najmniej 5 zł. To lotnisko dla tanich linii o niewygórowanym standardzie. Na dodatek pęka w szwach za sprawą Ryanaira, który zwiększa liczbę połączeń. W 2017 r. spodziewa się odprawić ponad 3 mln pasażerów rocznie, co oznacza kres możliwości przeładunkowych obecnej infrastruktury – port pilnie wymaga rozbudowy. Tymczasem ceny nie są niskie: kanapki to wydatek od 10 do 12 zł.
Porty lotnicze mogą jedynie sugerować sprzedawcom, aby obniżyli ceny. Na świecie jednak powszechnie udostępniane są pasażerom poidełka z wodą lub własne stojaki z tzw. travel water sprzedawaną właśnie za symboliczne 1 euro.
Wciąż spore kontrowersje budzą też ceny lotniskowych posiłków, które nawet w sieciowych punktach jak McDonald’s są sporo wyższe niż poza lotniskiem.
Za tymi wygórowanymi cenami stoi jednak prosty fakt: bardzo wysokie czynsze na lotniskach. Jak wysokie? Tego porty nie chcą zdradzać, zasłaniając się tajemnicą handlową.
UOKiK sprawdza, czy firmy nie dopuściły się zmowy cenowej
ROZMOWA
Mamy do czynienia z oligopolem
Czy na lotnisku jesteśmy skazani na kanapkę o wiele droższą niż w lokalu tej samej sieci na mieście?
Ceny na lotniskach są zawyżone. Na szczęście kanapkę możemy kupić wcześniej poza lotniskiem. Gorzej z płynami, które są rekwirowane podczas kontroli bezpieczeństwa. Sprzedawcy mają pokusę, żeby to wykorzystać. Dziwię się, że na lotniskach w Polsce nie ma w terminalach kranów z pitną wodą – jak np. w Skandynawii.
Może opłaca się to zarządcom lotnisk?
Opłaca się, bo oprócz czynszu od najemcy lotnisko czerpie też przychód z prowizji od sprzedaży w sklepach. Ale nie przesadzajmy. Udostępnienie darmowej wody nie byłoby wielkim ciosem finansowym dla lotniska – nawet najmniejszego.
Sklepy duty-free należą do czterech wielkich operatorów. To dobrze?
Czterech graczy jest w całej Polsce, a na pojedynczym lotnisku najczęściej dwóch. Mamy więc do czynienia z oligopolem, który powoduje wzrost cen. Ale taka jest specyfika tej branży na całym świecie.
W innych krajach pasażer też może czuć się naciągany?
Z moich obserwacji wynika, że w Polsce występują jedne z większych w UE rozbieżności w cenach na lotnisku i poza nim. To wynika z polityki handlowej firm, ale głównie z wysokości czynszów. Operatorzy sklepów narzekają, że czynsze są bardzo wysokie, ale nie ujawniają stawek za metr kwadratowy.
Porty lotnicze to już bazary przy pasach startowych?
Zmierza to w kierunku niewielkich centrów handlowych. Zarządcy portów próbują zwiększać przychody z komercyjnej działalności pozalotniczej.
Infrastruktura lotnisk zmienia się pod wpływem handlu?
W portach na Zachodzie popularne są sklepy walk-through, przez które trzeba przejść w drodze do bramek. Tak jest np. w Kopenhadze i Lizbonie. Ale np. terminal w Gdańsku przechodzi adaptację pod kątem handlu. A planowana nowa hala odlotów w Lublinie bywa nazywana centrum handlowym z opcją wyjścia na płytę.