Problem: Za pomocą powództwa wytoczonego przez rzecznika konsumentów Łódź chce unieważniać umowy zakupu szkodliwych substancji z uwagi na wprowadzenie kupującego w błąd. Punktem zaczepienia jest inne niż spodziewane działanie produktu. To z kolei ma otworzyć drogę do kolejnego postępowania o odszkodowanie.
Sytuacja  w woj. łódzkim w zakresie walki z dopalaczami od stycznia do października 2016 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Bartosz Fogel radca prawny, kancelaria prawna GFP Legal we Wrocławiu / Dziennik Gazeta Prawna
Piotr Grzelczak radca prawny, kancelaria prawna GFP Legal we Wrocławiu / Dziennik Gazeta Prawna
Eksperci twierdzą, że choć sam nowy pomysł jest szczytny, to nie jest najlepiej realizowany. Wątpliwe są założenia i podstawa prawna.
Miasto może też mieć problem ze znalezieniem osób chętnych do wszczynania procesów sądowych. Ewentualne przegrane oznaczać zaś będą niezadowolenie mieszkańców, bo to oni, a nie samorząd, ryzykują konieczność poniesienia kosztów zastępstwa procesowego. Jednak łódzka inicjatywa zasługuje na uwagę, bo - mimo że niedoskonała - przynosi efekty.
Z dopalaczami i ich sprzedawcami Łódź walczy od dawna. W magistracie został nawet powołany specjalny zespół w celu wyeliminowania z obrotu tych toksycznych substancji oraz przy okazji ich bardziej czy mniej legalnych sprzedawców. Narzędzia do walki są, co prawda, uznawane za dziwaczne, ale dają efekty. Tak było np. w przypadku remontów chodników przed drażliwymi sklepami, masowych kontroli sanepidu, a nawet pozwów przeciw właścicielom kamienic wynajmującym powierzchnie sprzedażowe.
Strzał z paragrafu
W listopadzie miasto ogłosiło, że ma nowy sposób, by skutecznie pomagać mieszkańcom. Jak poinformował Marcin Masłowski, rzecznik prasowy prezydenta Łodzi, został przygotowany projekt pozwu, który może być skierowany przeciwko sprzedawcy. [ramka]
– Chodzi o to, że sprzedawca wprowadza konsumenta w błąd co do działania produktu – uzupełnia pełnomocnik ds. walki miasta z dopalaczami, mecenas Jarosław Stasiak z biura prawnego łódzkiego Urzędu Miasta. – Miasto opracowało konstrukcję prawną w porozumieniu z miejskim rzecznikiem praw konsumentów. Będzie też służyć pomocą prawną. Więc jeśli ktoś, kto zawarł taką umowę sprzedaży, lub rodzice poszkodowanych dzieci chcieliby dochodzić prawa na tej drodze, to można się zgłosić do urzędu – zaprasza Stasiak. - Wskutek pozwu ma dojść do nieważności umowy. To daje podstawę do wytoczenia drugiego powództwa - o odszkodowanie. My jednak jako miasto nie mamy legitymacji procesowej, aby taki pozew o odszkodowanie samodzielnie skierować. Musi to zrobić sam poszkodowany. Możemy jedynie pomóc w jego sporządzeniu. Zastanawiamy się też nad ewentualnymi pozwami zbiorowymi. Na razie zainteresowanie jest nikłe. Jeśli zbierze się powyżej 10 chętnych, można o tym pomyśleć - dodaje mecenas.
Jest sporo błędów
Zapytaliśmy, czy inne samorządy zastosowałyby podobne narzędzie jak łódzki pozew. Okazuje się, że powództwo budzi kontrowersje, jeśli chodzi nie tylko o formę prawną, lecz także skutki zarówno dla kupującego, jak i dla miasta.
Małgorzata Rothert, miejski rzecznik konsumentów w Warszawie, dziwi się konstrukcji pozwu. – Rzecznik bardzo utrudnił sobie pracę przez wskazanie podstawy prawnej z ustawy z 23 kwietnia 1964 r. – Kodeks cywilny (t.j. Dz.U. z 2016 r. poz. 380 ze zm.). Są przecież dwie ustawy, które mogą posłużyć obronie praw konsumenta. Mowa o ustawie z 30 maja 2014 r. o prawach konsumenta (Dz.U. poz. 827 ze zm.) oraz ustawie z 23 sierpnia 2007 r. o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym (Dz.U. z 2016 r. poz. 3 ze zm.). Obie formułują obowiązek informacyjny po stronie sprzedawcy. Jeśli ten nie dostarczy potrzebnych informacji lub je zatai, jest to działanie wprowadzające w błąd. W przypadku drugiej ustawy takie działanie będzie nieuczciwą praktyką rynkową. Bo gdyby konsument wiedział o negatywach, toby umowy nie zawarł. Co więcej, zgodnie z art. 12 ww. ustawy, jeżeli przedsiębiorca zastosował wobec konsumenta nieuczciwą praktykę rynkową, umowę uznaje się za nieważną. Jest to wygodniejsze niż art. 82 k.c. o wprowadzeniu w błąd, ustawa odwraca bowiem obowiązek dowodowy. To nie konsument musi udowadniać, że został wprowadzony w błąd, tylko przedsiębiorca może udowadniać, że tak nie było. W przypadku łódzkiego pozwu trzeba np. zeznań świadków na okoliczność zawarcia umowy – mówi Rothert.
Okazuje się, że kolejny pozew, o odszkodowanie, też jest dyskusyjny. Bo czego niby ma żądać konsument, zwrotu ceny? – Pozew porusza też kwestię wystroju sklepu. To jednak sprawa dla Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który może wszcząć postępowanie wyjaśniające, mające na celu uznanie, że reklama jest elementem nieuczciwej praktyki – mówi Rothert.
Na nieco inne aspekty zwraca uwagę Lidia Baran-Ćwirta, miejski rzecznik konsumentów w Lublinie. Twierdzi, że w treści pozwu nie jest wskazana podstawa prawna żądania określonego na 2000 zł. – Brakuje uzasadnienia, dlaczego akurat taka wartość przedmiotu sporu pojawia się w pozwie. Pozew o nieważność umowy przyniesie jedynie zwrot tego, co ten kupujący zapłacił, czyli tak naprawdę grosze, które stanowiły zapłatę za towar. W zestawieniu z kosztami leczenia i ewentualnej późniejszej rekonwalescencji dochodzona suma roszczenia powinna obejmować zadośćuczynienie za krzywdę i cierpienie czy też materialne odszkodowanie. Temu służą choćby przepisy o odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną przez produkt niebezpieczny na gruncie art. 4491 k.c. Wysokość roszczenia, a tym samym wartość przedmiotu sporu, musi być w pozwie ściśle określona, ale adekwatna do kosztów i poziomu cierpienia tego człowieka. Pozew o ustalenie nieistnienia stosunku prawnego, bo tak należałoby to powództwo zakwalifikować, nie jest moim zdaniem odpowiednim instrumentem w walce z dopalaczami – wyjaśnia Lidia Baran-Ćwirta.
Formalności i realia
Lubelski rzecznik zwraca też uwagę na trudności, jakie pojawią się już na poziomie uzupełniania treści. W sprawach cywilnych powód wnoszący pozew musi znać dane pozwanego, w tym jego PESEL lub NIP. Brak paragonu zakupu w zasadzie uniemożliwi konsumentowi samodzielne ustalenie, przeciwko komu wytoczyć to powództwo. Do tego dochodzą realia w zakresie terminów sądowych. Przeciętny czas od wniesienia pozwu do wejścia sprawy cywilnej na wokandę w sądzie rejonowym wynosi sześć miesięcy, a w sądzie okręgowym jeszcze dłużej. – Biorąc pod uwagę skalę zjawiska, przerzucanie problemu o charakterze tak naprawdę przestępczym na grunt cywilny i postawienie rodziców czy samych pokrzywdzonych w roli konsumentów marginalizuje problem, a nie rozwiązuje go – dodaje Baran-Ćwirta.
– Ocena skuteczności takiej inicjatywy będzie w dużej mierze zależeć od wyroków, jakie będą zapadały w konkretnych stanach faktycznych i na podstawie skutków związanych z oceną zachowania stanu świadomości samego konsumenta – mówi Jerzy Gramatyka, miejski rzecznik konsumentów w Krakowie. - Aby możliwe było podjęcie skutecznej akcji sądowej i nabywcy mogli twierdzić, że złożone przez nich sprzedawcom oświadczenia woli były nieważne, musieliby wykazać, że w chwili składania tego oświadczenia znajdowali się w stanie wyłączającym świadome albo swobodne powzięcie decyzji i wyrażenie woli. Tak też stwierdził Sąd Najwyższy w wyroku z 7 lutego 2006 r., sygn. akt IV CSK 7/05 – dodaje Gramatyka.
Co zawiera łódzki pozew o ustalenie nieważności umowy zakupu środków zastępczych
Pismo procesowe, którego wzór przygotowano w Łodzi, nosi tytuł: Pozew o ustalenie nieważności umowy zakupu produktów określanych jako dopalacze, z wartością przedmiotu sporu określonego na 2000 zł. W imieniu powoda działa powiatowy rzecznik praw konsumentów w Łodzi, który wnosi o ustalenie nieważności umowy zakupu środków zawartej pomiędzy konsumentem a pozwanym. W pozwie znajduje się też wniosek o przeprowadzenie dowodu z fotografii lokalu i jego oznaczenia wzorem uśmiechniętego słońca, sugerującym pozytywny wpływ sprzedawanych w sklepie substancji na organizm młodych ludzi. Według powoda ten stan rzeczy spowodował powstanie sytuacji, w której nabywca środków nie był w stanie racjonalnie ocenić sytuacji i oszacować wpływu sprzedawanych substancji na swoje zdrowie. Podstawą prawną pozwu jest art. 82 kodeksu cywilnego.
OPINIA EKSPERTÓW
W naszej ocenie są poważne wątpliwości, czy takie powództwo będzie w ogóle dopuszczalne (kwestia interesu prawnego do wniesienia powództwa o ustalenie, czego wymaga art. 189 ustawy z 17 listopada 1964 r. – Kodeks postępowania cywilnego; t.j. Dz.U. z 2014 r. poz. 101 ze zm.). A jeśli nawet byłoby dopuszczalne, to przy takim sformułowaniu argumentacji procesowej prawdopodobnie nie zostanie uwzględnione.
Argumentacja ta opiera się na błędnym założeniu, że umowa sprzedaży dopalaczy jest nieważna, ponieważ kupujący - z uwagi na wystrój lokalu sugerujący pozytywny wpływ produktu na jego zdrowie - w chwili sprzedaży znajdował się w stanie wyłączającym świadome albo swobodne powzięcie decyzji i wyrażenie woli kupna dopalacza (art. 82 k.c.). Dotyczy to m.in. oświadczeń woli składanych przez osoby chore psychicznie czy będące pod wpływem silnych środków odurzających, a nie osoby zmylone wystrojem lokalu.
Oczywiście można by szukać innej podstawy prawnej, np. próbować powołać się na błąd, tylko pytanie brzmi, co samorząd chciałby tego rodzaju pozwami osiągnąć. Przypuszczam, że celem samorządu może być zasypanie sprzedawców dopalaczy lawiną pozwów pilotowanych na etapie sądowym przez powiatowego rzecznika konsumentów. Jeśli takie powództwa byłyby uwzględniane przez sądy, to generowałyby to dla sprzedawcy - poza obowiązkiem zwrotu ceny zakupionych produktów - także koszty procesowe.
Jednak takie podejście jest raczej z góry skazane na niepowodzenie. Po pierwsze, sprzedawcy dopalaczy najczęściej rejestrują się i prowadzą działalność w formie spółek prawa handlowego, zwykle spółek z ograniczoną odpowiedzialnością, których kapitał zakładowy celowo określa się w najniższej dopuszczalnej przez prawo wysokości (5000 zł). W sytuacji gdy sprzedawca - poza wniesionym do spółki kapitałem początkowym - nie posiada innego majątku, wyegzekwowanie zasądzonych przez sąd należności będzie bardzo trudne. Co więcej, należy się spodziewać, że sprzedawcy dopalaczy będą zakładać nową, wolną od obciążeń spółkę, która umożliwi im dalsze prowadzenie działalności w miejscu dotychczasowej sprzedaży. Po drugie, wchodzi w grę również problem z czynnikiem ludzkim. Samorząd może mieć trudności ze znalezieniem chętnych na tego rodzaju procesy sądowe, bo ludzie będą musieli zaangażować się w proces (np. poprzez stawiennictwo na rozprawach i składanie wyjaśnień), a w razie przegrania sprawy to oni (a nie samorząd) ryzykują konieczność poniesienia kosztów zastępstwa.
Jedyną skuteczną metodą walki z dopalaczami jest stworzenie przez ustawodawcę rozwiązań prawnych o charakterze systemowym.