Hannę Gronkiewicz-Waltz poznałem kilka lat temu na jednym z wykładów. Ja byłem skromnym studentem, ona doktorem habilitowanym nauk prawnych. Teraz jest już profesorem i kierownikiem zakładu prawa administracyjnego, gospodarczego i bankowego na Uniwersytecie Warszawskim.
Pamiętam jak dziś, gdy opowiadała, że jedną z najistotniejszych wartości w dobrze funkcjonującym państwie jest pewność prawa. Wyjaśniała, że gospodarka i legislacja się wzajemnie przenikają – i że każdy prawnik powinien mieć z tyłu głowy skutki gospodarcze uchwalanych ustaw czy wydawanych wyroków.
Po tych kilku latach wiem już, że te słowa były na pokaz. Profesor Gronkiewicz-Waltz, najwidoczniej przytłoczona skalą kryzysu związanego z reprywatyzacją, podejmuje decyzje, pod którymi nie podpisałby się żaden trzeźwo myślący prawnik. Działa wbrew konstytucji, na którą i ona, i jej partyjni przyjaciele się w ostatnich miesiącach tak intensywnie powołują.
O co chodzi? Otóż prezydent Warszawy stwierdziła, że w działaniach urzędników magistratu pojawiły się nieprawidłowości. Chce więc wyjaśnić wszystkie sprawy, którymi się ci pracownicy zajmowali. Lepiej późno niż wcale, chwała za to. Ale prof. Gronkiewicz-Waltz idzie dalej. Podjęła decyzję, że miasto nie będzie wydawało na razie decyzji zwrotowych. Prawnicy złapali się za głowy, bo nie znaleźli ku temu żadnej podstawy prawnej.
W niedawnym wywiadzie z prezydent Warszawy („Prezydent nie odda stolicy bez walki”, DGP 167/2016) spytaliśmy o podstawę prawną takiego działania. Co odpowiedziała? „Podstawa prawna jest taka, że jeśli wkrótce mają być inne warunki prawne, to możemy cały proces zwrotów wstrzymać”. Przypomnijmy: ta zmiana warunków prawnych to zamysł złożenia projektu ustawy reprywatyzacyjnej przez opozycyjną PO. To tak jakby posłowie Nowoczesnej albo PiS zaczęli kraść bułki ze sklepu, tłumacząc się, że niebawem przecież powinna wejść w życie ustawa o darmowym pieczywie, którą chcą złożyć do laski marszałkowskiej.
Teraz zaś pani prezydent poszła jeszcze dalej. Ratusz zdecydował się bowiem nie tylko nie wydawać nowych decyzji zwrotowych, lecz także nie respektować tych już wydanych. Ludzie, którzy otrzymali decyzje i czekają jedynie na przystąpienie miasta do umów (co jest w zasadzie czynnością stricte formalną, a nie prawną), na razie się tego nie doczekają.
Podstawa prawna? Interes publiczny, walka z dziką reprywatyzacją, sprawiedliwość ponad wszystko. A przepis? Taki niestety nie istnieje.
W praktyce więc prezydent miasta dostrzegła nieprawidłowości w pracy podległych jej urzędników. Być może nieprawidłowości dopuścili się też niektórzy reprywatyzujący. Mimo wszystko jak na razie są to przypadki haniebne, lecz pojedyncze. A kto zostanie ukarany? Wszyscy. Ci uczciwi, odzyskujący ojcowiznę po kilkunastu latach walki, także. A że wszystko w ich przypadku było w porządku? Że nie skupowali żadnych roszczeń? Że czekali po kilkanaście lat na decyzję, bo nie mieli żadnego dojścia do urzędników? Trudno, prof. Gronkiewicz-Waltz musi się wykazać. I to nawet jeśli stawia się ponad prawem. Wróciły czasy odpowiedzialności zbiorowej. Zresztą ta odpowiedzialność dotknie teraz osoby z pomyślnymi dla nich decyzjami zwrotowymi, a niebawem zapewne nas wszystkich. Bo więcej niż pewne jest, że ludzie pójdą do sądów po odszkodowania. I zapewne, tak przynajmniej wynika z opinii specjalistów z zakresu prawa administracyjnego, wygrają. A wówczas odszkodowania zostaną wypłacone z pieniędzy publicznych, a nie kieszeni decydentów z warszawskiego ratusza.
W Polsce niemal wszyscy wiedzą, co znaczy pojęcie „falandyzacji” prawa. Wydawało się, że przejdzie ono do klasyki na dziesięciolecia. Może się jednak okazać, że zostanie wyparte. Nastaje era „waltzowania”.