Gabinet Beaty Szydło zamierza wyrazić częściową zgodę na budzące kontrowersje poszerzenie granic Opola i Rzeszowa, polegające na przejęciu terenów sąsiednich gmin. Dla jednych to dobra zmiana. Dla innych może oznaczać bankructwo.
Rząd przygotował projekt rozporządzenia Rady Ministrów w sprawie ustalenia granic niektórych gmin i miast oraz nadania niektórym miejscowościom statusu miasta. Dokument już budzi ogromne kontrowersje wśród samorządów.
Zmiany, a właściwie korekty granic niektórych samorządów, odbywają się na wniosek samych zainteresowanych praktycznie co roku. W tym do MSWiA wpłynęły w sumie 22 wnioski od gmin i jeden od powiatu – część domaga się połączenia z sąsiednimi jednostkami, część ustalenia granic miast (pod kątem planowania przestrzennego), a niektóre miejscowości chcą nadania im statusu miasta czy zmiany nazwy. Rada Ministrów musi rozpatrzyć wszystkie wnioski najpóźniej do końca lipca (przy czym zmiany wchodzą w życie 1 stycznia roku następnego).
Skala szykowanych zmian jest podobna do zeszłorocznej (kiedy wpłynęło 20 wniosków). Jednakże w tym roku atmosfera wokół nowości na mapie jest wyjątkowo gorąca. Największy spór dotyczy możliwości zwiększenia powierzchni Opola i Rzeszowa.
W pierwszym przypadku rząd zamierza wyrazić zgodę na przyłączenie do Opola fragmentów gmin Dobrzeń Wielki (w sumie ponad 2,7 tys. ha), Dąbrowa (prawie 1670 ha), Komprachcice (ponad 532 ha) i Prószków (niecałe 279 ha). Powód? Mieszkańcy Opola w coraz większym stopniu przenoszą się na przedmieścia, a mieszkańcy gminy korzystają z infrastruktury miejskiej (np. do szkół podstawowych w Opolu uczęszcza 500 dzieci spoza miasta, a do gimnazjum 400 dzieci). Poza tym chodzi o pozyskanie nowych terenów inwestycyjnych, z którymi duże miasto poradzi sobie lepiej niż mała gmina. „Roczny budżet całej gminy Dąbrowa jest zaledwie o 25 proc. wyższy niż zakładany koszt uzbrojenia tego terenu. Opole ma znacznie większe możliwości, aby to zrobić, co ma istotne znaczenie podczas rozmów z potencjalnymi inwestorami” – czytamy w projekcie rozporządzenia.
Zmianie granic ostro sprzeciwiają się mieszkańcy gmin. Przykład? Dobrzeń Wielki. Tam w trakcie konsultacji społecznych w sołectwach okazało się, że przy frekwencji rzędu 60–70 proc. sprzeciw wyrazili niemal wszyscy głosujący. – Jesteśmy zaskoczeni. W poprzednich latach nigdy się nie zdarzyło, by dochodziło do połączenia w sytuacji, gdy w jakiejś gminie wyniki konsultacji były tak miażdżąco przeciwne zmianie granic – załamuje ręce wicewójt Dobrzenia Irena Weber.
Skąd taki zdecydowany sprzeciw mieszkańców? – Nasi mieszkańcy są przeciwni, gdyż przez wiele lat wypracowaliśmy wysoki standard życia w gminie, z dużym naciskiem na politykę senioralną. Teraz chce nam się to odebrać. Mieszkańcy widzą, jak obecnie żyje się w peryferyjnych, zaniedbanych dzielnicach Opola. Boją się, że staną się jedną z takich dzielnic – wskazuje Irena Weber. Poza tym, jak zauważa nasza rozmówczyni, włączenie niektórych terenów do Opola oznaczać będzie dla części lokalnej społeczności wymianę dokumentów, np. dowodów rejestracyjnych, czy większą odległość do urzędów. – Na zmianie gmina w jednym momencie straci 60 proc. rocznego budżetu – dodaje Irena Weber.
Upiekło się jedynie gminie Turawa. Tam argumenty finansowe widocznie przekonały rząd, by nie łączyć jej fragmentów z Opolem. Gmina podnosiła, że z tytułu podatku od nieruchomości od gruntu, na którym usytuowana jest galeria handlowa Turawa Park, w 2016 r. pobierze podatek w łącznej wysokości ponad 1,4 mln zł. To 25 proc. gminnych wpływów z tytułu podatku od nieruchomości. „Brak wpływu środków z ww. tytułów może doprowadzić do niewypłacalności gminy Turawa” – przyznają autorzy projektu rozporządzenia.
Władze Rzeszowa również mają chrapkę na tereny sąsiednich gmin. Z projektu wynika, że miasto przejmie 404 ha z gminy Świlcza (przy pozytywnym nastawieniu tamtejszych władz). Ale miasto miało dużo większe ambicje – wnioskowało o włączenie w swoje granice obszaru ponad 6 tys. ha z terenów pięciu gmin, co stanowi aż 52 proc. dotychczasowej powierzchni Rzeszowa.
Rząd uznał, że to byłaby już przesada. „Należy zauważyć, iż w wyniku składanych systematycznie od 2005 r. przez władze miasta wniosków w zakresie zmian granic miasta Rzeszowa powierzchnia miasta zwiększyła się ponaddwukrotnie – z 53,69 km kw. (w 2005 r.) do 116,36 km kw. (obecnie)” – wynika z projektu rozporządzenia.
Co na to władze Rzeszowa? – Jesteśmy zadowoleni z tej decyzji, nawet jeśli to tylko 400 ha. Ostatnia zmiana granic Rzeszowa miała miejsce w 2010 r. – mówi nam Maciej Chłodnicki, rzecznik prezydenta Tadeusza Ferenca. Jak dodaje, miasto nie odpuści tematu, mimo negatywnego stanowiska rządu. – O pozostałe tereny najprawdopodobniej będziemy również wnioskować w przyszłym roku – zapowiada Maciej Chłodnicki.
Trzeba jednocześnie przyznać, że część roszad na mapie ma sens i nie budzi zbyt wielu dyskusji. Tak jest np. w przypadku gminy Gołdap, która przejmie niecałe 40 ha od Kowali Oleckich. Mieszkańcy tych terenów i tak korzystają z gołdapskiej sieci wodociągowej, placówek zdrowia czy szkół.
„Nieruchomości usytuowane na przenoszonym terenie oddalone są od zabudowań sołectwa Czerwony Dwór (gmina Kowale Oleckie) o ok. 12 km. Do wsi Dunajek (gmina Gołdap), do której przyłączony będzie teren, odległość ta wynosi ok. 100 m” – argumentują projektodawcy.

OPINIA

Słuchajmy argumentów gospodarza, a nie sąsiada

Dr Stefan Płażek adwokat, adiunkt w Katedrze Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego

Gdy dochodzi do zmian granic gmin, decydentami są samorządowi radni. Nie ubliżając im, z reguły nie są to fachowcy. Teoretycznie decyzja jest demokratyczna, będąca wypadkową wszystkich racji merytorycznych. Tak jednak nie bywa, bo nie decydują o tym eksperci, a często mamy do czynienia ze względami politycznymi. Najczęściej uzasadnienia serwowa- ne przez gminę chcącą przejąć tereny gminy sąsiedniej mają charakter sugestywnej przykrywki dla celów, które przyświecają inicjatorowi całego wydarzenia. Dlatego powinniśmy wykazywać ograniczone zaufanie do tych uzasadnień. Często mieszkańcy gmin sąsiadujących z dużymi miastami uważają, że znajdują się w sytuacji lepszej niż osoby z miasta, bo mają np. do czynienia ze sprawniejszym organizmem administracyjnym.
Jestem zwolennikiem tego, by to mieszkańcy decydowali na własnym terenie. Pamiętajmy, że argumentacja miast jest argumentacją sąsiada. A w pierwszej kolejności powinno brać się pod uwagę racje gospodarza.