Z odpadami biodegradowalnymi samorządy dają sobie radę lepiej niż z innymi rodzajami śmieci. Tak przynajmniej wynika z różnych statystyk, także z niedawnego raportu NIK dotyczącego gospodarki odpadami komunalnymi po dwóch latach reformy śmieciowej. Tylko dwie na ponad 20 przebadanych gmin miały kłopot ze zmieszczeniem się w ustawowym wskaźniku, który nakazuje ograniczenie masy odpadów komunalnych ulegających biodegradacji przekazywanych do składowania.
Wskaźnik ten zgodnie z obowiązującymi przepisami wynosi w 2015 r. 50 proc., do 2020 r. ma się zmniejszyć do 35 proc. Podejrzewam, że z wypełnieniem wskaźnika w 2020 r. większych problemów nie będzie. Zadziała magia sprawozdawczości i stosowanych wzorów. I może uwierzyłabym, że wszystko jest w porządku, gdyby nie to, że wakacje sprzyjają przemieszczaniu się i częstszym spotkaniom ze znajomymi z różnych części kraju.
Spędziłam kilka dni na osiedlu mieszkaniowym w dużym mieście wojewódzkim. Do śmietnikowej altanki, którą miałam okazję odwiedzać, odpady przynosili mieszkańcy kilku sporych bloków (według moich wyliczeń ok. 200 rodzin). Altanka była czysta i dobrze utrzymana. Mieszkańcy nawet śmieci segregowali. Osobno plastik i papier, osobno odpady zmieszane, a osobno mokre. Zdumiała mnie tylko proporcja jednych do drugich. Na suche i zmieszane było sześć dużych pojemników, na biodegradowalne – dwa niewielkie i słabo wypełnione. Prowadzę domowe gospodarstwo od wielu lat i mimo że rodzina stołuje się częściowo poza domem, proporcja frakcji suchej do resztek roślinnych ma się zupełnie inaczej. Nie wierzę, żeby tych ostatnich było tak mało.
Znajomi mieszkający na osiedlu w innym mieście mówili mi, że u nich do pojemnika z odpadami biodegradowalnymi wrzuca się wszystko jak leci. Praktycznie frakcja biodegradowalna nie różni się niczym od zmieszanej. Gdy zdarza mi się zajrzeć do warszawskich śmietników, mam podobne odczucie – prawie nikt się nie przejmuje, co i gdzie wyrzuca, choć w stolicy mamy tylko podział na frakcję suchą i mokrą (plus oddzielnie szkło). W miastach, o których piszę, nikt nie zachęca mieszkańców do kompostowania, nawet na przedmieściach. Choć zdaniem wielu ekspertów to najlepszy i najtańszy sposób pozbywania się tego rodzaju śmieci.
– Przydomowe kompostowanie jest optymalną, najbardziej przyjazną środowisku metodą ograniczania ilości odpadów zielonych, przy czym oprócz zmniejszania ich ilości dostajemy bezpłatny kompost do wykorzystania w ogrodzie – uważa Michał Guć, wiceprezydent Gdyni. – W kwestii odpadów biodegradowalnych Gdynia stawia na jak najefektywniejszą segregację u źródła. Od 1 stycznia 2016 r. odpady zielone będą odbierane jako osobna frakcja w ramach opłaty za gospodarowanie odpadami.
Niektórzy, nie podważając zalet kompostowania, sądzą inaczej.
– Jestem przeciwnikiem przydomowych kompostowni. Niewłaściwy sposób lub miejsce mogą spowodować zagrożenie epidemiologiczne oraz emitowanie nieprzyjemnego zapachu. Może to być uciążliwe dla sąsiadów – uważa wrocławski prawnik Tomasz Tatomir. – Lepszym rozwiązaniem jest stworzenie przez gminę jednej lub kilku dużych kompostowni. Wystarczy mieszkańcom dostarczyć worki lub pojemniki na odpady biodegradowalne, a system zadziała.
Niezależnie od tego, czy w małych przydomowych kompostowniach, czy w wielkich skupiających śmieci z miasta pryzmach, kompostowanie jest bardziej ekologicznym sposobem niż spalanie czy składowanie tego rodzaju śmieci. Tylko trzeba nauczyć ludzi odpowiedniej zbiórki. Stale przypominać o segregacji. Zachęcać do prawidłowego kompostowania w ogrodach. A dzisiaj niewiele gmin to robi.