Wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski grozi premierowi pozwem za zawieszenie lokalnych elekcji z powodu COVID-19. Pojawia się coraz więcej pytań, czy decyzja rządu w tym zakresie jest legalna

Punktem wyjścia jest sytuacja w miejscowości Drobin, w woj. mazowieckim. W czerwcu zeszłego roku zmarł tamtejszy burmistrz związany z PSL Andrzej Samoraj, w związku z tym trzeba było zarządzić przedterminowe wybory. Od tamtej pory trwa tam zażarta walka między ludowcami a partią Jarosława Kaczyńskiego. Przedterminowe wybory we wrześniu wygrał Grzegorz Szykulski związany z PiS, wcześniej pełniący obowiązki burmistrza Drobina.
Jednak w październiku Sąd Okręgowy w Płocku, na skutek wniesionych protestów, unieważnił przedterminowe wybory na burmistrza Drobina. Powód? Niedotrzymanie terminów w przypadku sześciu pakietów do głosowania korespondencyjnego dla osób będących wówczas w izolacji domowej z powodu COVID-19. Do tego ponad 40 głosów nieważnych, a ponieważ kandydat PiS wygrał jedynie dwoma głosami, wybory unieważniono. Następnie 26 stycznia br. orzeczenie Sądu Okręgowego podtrzymał sąd II instancji – apelacyjny w Łodzi. To oznacza, że w ciągu 90 dni – licząc od 26 stycznia – premier powinien zarządzić i przeprowadzić nowe wybory.
Problem w tym, że do głosowania prędko nie dojdzie, a gminą wciąż zarządzać będzie Grzegorz Szykulski. Jak pisaliśmy w zeszłym tygodniu w DGP – zawieszona jest organizacja wszystkich lokalnych wyborów przedterminowych, uzupełniających oraz referendów lokalnych. Jak słyszeliśmy w Krajowym Biurze Wyborczym (KBW), ten stan rzeczy utrzymuje się od listopada (podobnie było w okresie marzec–kwiecień ubiegłego roku) i potrwa co najmniej do początku kwietnia. Z opcją przedłużenia, bo wszystko zależy od tego, jaka będzie rekomendacja sanepidu, a to od niej dalsze decyzje uzależnia rząd i KBW. Choć, jak słyszymy od urzędników organizujących wybory, sytuacja jest nieuregulowana prawnie. – Kodeks nie przewidział pandemii. Działamy trochę po omacku, jak w sprawie zeszłorocznych wyborów prezydenckich – przyznaje jeden z nich. Zazwyczaj lokalnych głosowań w trakcie kadencji przeprowadza się 4–6 tygodniowo, tak więc można założyć, że takich odłożonych elekcji już jest co najmniej kilkadziesiąt, a do kwietnia może być nawet kilkaset.
– W przepisach prawnych nie została określona jakakolwiek procedura, która uprawniałaby prezesa Rady Ministrów czy jakikolwiek inny organ władzy publicznej do przesunięcia terminu wyborów organu wykonawczego gminy (wójta, burmistrza i prezydenta miasta). Jedyna prawem dopuszczalna sytuacja, gdy przeprowadzenie wszelkich wyborów zostałoby przesunięte, to wprowadzenie któregoś z określonych w Konstytucji RP stanów nadzwyczajnych, tj. stanu wojennego, stanu wyjątkowego i stanu klęski żywiołowej – pisze wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski we wniosku skierowanym do Mateusza Morawieckiego.
– To kolejny przykład dezynwoltury prawnej premiera. Czekam na jego odpowiedź, jeśli nie przyjdzie lub okaże się niezadowalająca, jestem gotów dowieść swoich racji przed wojewódzkim sądem administracyjnym – zapowiada Piotr Zgorzelski i dodaje, że dysponuje opinią prawną prof. UW Marcina Matczaka potwierdzającą, że premier nie może rozporządzeniem zmieniać wcześniejszego rozporządzenia w sprawie przedterminowych wyborów w danej gminie.
Inaczej sprawę widzi Państwowa Komisja Wyborcza (PKW), do której również zwrócił się wicemarszałek. – Organ zarządzający wybory może w stanie wyższej konieczności zmienić termin zarządzonych wyborów. Okolicznością taką może być w szczególności konieczność ochrony zdrowia i życia członków danej wspólnoty samorządowej oraz zapewnienia im możliwości swobodnego i bezpiecznego udziału w wyborach – odpisał Zgorzelskiemu szef PKW Sylwester Marciniak. Jak dodaje, do czasu wydania odmiennej opinii sanepidu „nie ma możliwości przeprowadzenia głosowania w wyborach i referendach”. – Wyjątkiem są te uzupełniające do rad gmin, w których zgłoszono tylko jednego kandydata, gdyż w takim przypadku nie przeprowadza się głosowania, a radnym zostaje jedyny kandydat – dodaje szef PKW.
Opozycja i część ekspertów (jak np. były szef PKW Wojciech Hermeliński) podnoszą, że wybory prezydenckie – choć organizacyjnie o dużo większej skali niż jakiekolwiek wybory lokalne – jednak się odbyły w reżimie sanitarnym.
Działania marszałka Zgorzelskiego krytykuje rzecznik rządu Piotr Müller. – To skrajna hipokryzja. Opozycja, która chciała przełożenia wyborów prezydenckich z powodu COVID-19, dziś domaga się organizowania wyborów lokalnych – mówi i zaznacza, że wybory prezydenckie przeprowadzono przy dużo mniejszej skali wykrywanych zakażeń niż obecnie.
Najważniejszym testem, gdy lokalne elekcje ruszą, będzie Rzeszów. To wybory o znaczeniu ogólnopolskim, bo opozycja traktuje je jako szansę na pokazanie, że może pokonać PiS w bezpośrednim starciu. Z kolei dla prawicy może to być zarówno okazja do pokazania, że nadal wygrywa, jak i pretekst do podziałów na prawicy. Ponieważ z jednej strony ustępujący prezydent Rzeszowa namaścił na swojego następcę Marcina Warchoła związanego z Solidarną Polską, z drugiej strony lokalne struktury PiS już zapowiedziały, że to ugrupowanie ma wskazać własnego kandydata. Na razie wojewoda podkarpacka Ewa Leniart wystąpiła do premiera o mianowanie na osobę pełniącą obowiązki prezydenta Rzeszowa Marka Bajdaka, dyrektora wydziału nieruchomości w Podkarpackim Urzędzie Wojewódzkim. – To techniczna nominacja, na pewno nie będzie on kandydatem PiS – mówi nasz rozmówca z tej partii. To oznacza, że PiS zrezygnował z wariantu „na Marcinkiewicza”, czyli mianowania na niby komisarza polityka, który będzie później kandydatem i już może zacząć robić kampanię. Tak było w roku 2006, gdy komisarzem Warszawy został były premier rządu PiS Kazimierz Marcinkiewicz. Opozycja rozmawia o wystawieniu wspólnego kandydata, choć to na razie wstępny etap. KO rozważa 5–6 osób. Na stole leżą dwie możliwości: polityk ogólnopolski lub lider lokalny. Jak słyszymy, raczej nie kwapi się do startu popularna na Podkarpaciu europosłanka PO Elżbieta Łukacijewska, niewykluczony jest start Pawła Poncyljusza. Jak mówią nam politycy PO, warunkiem jest wystawienie kandydata z szerszym poparciem niż tylko partie, dlatego PO ma rozmawiać z lokalnymi środowiskami także takimi jak KOD czy Strajk Kobiet. Również od lewicy czy PSL słyszymy, że dla nich dopuszczalny jest kandydat wspólny. Nie wiadomo jeszcze, co zrobi Polska 2050. Opozycja planuje badania, by przetestować kandydatów.
Przy okazji wyborów różne strony mają własne inne interesy do załatwienia. – Gdyby Warchoł faktycznie wystartował i wygrał, to wówczas traci mandat i wchodzi za niego nasza posłanka, a stan posiadania Solidarnej Polski się zmniejsza – mówi polityk PiS. Z kolei od ludowców słyszymy, że gdyby w szranki stanęła Łukacijewska i wygrała, to wówczas do europarlamentu trafi za nią Czesław Siekierski z PSL. ©℗
PKW podtrzymuje, że premier może w wyjątkowych sytuacjach zmienić termin wyborów