To nie rzeczywistość więzienna, ale wydarzenia ostatnich miesięcy w rodzinnych ogrodach działkowych. Choć wydaje się, że wszyscy działkowcy walczą o to samo – altany oraz kawalątek ziemi – to im bliżej kompromisu z rządem, tym bardziej zaostrza się rywalizacja między działkowymi frakcjami
Jedyne, na czym mi zależy, to spokój. Chcę przyjeżdżać do swojego domku i pielić grządki. Nic mnie nie obchodzą wojny na górze, byleby nikt mi niczego nie odebrał – mówi nam właścicielka altany w jednym z ROD-ów w Bielsku-Białej. Nie chce się przedstawiać, tłumaczy, że ma „dość problemów na głowie”. Podobnie jak ona myśli większość z miliona działkowców. Nie da się jednak nie wyczuć atmosfery napięcia w pozornie spokojnych ogrodach.
– Kupiła już pani kalendarz na przyszły rok? – pytam.
– Oczywiście. Nawet na czerwono zaznaczyłam 21 stycznia 2014 r. – śmieje się moja rozmówczyni.

Miliardy ukryte w ogrodach

Do tego dnia, zgodnie z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, muszą wejść w życie nowe regulacje w sprawie działek. W lipcu 2012 r. TK zakwestionował wywodzące się jeszcze z PRL przepisy, na mocy których Polski Związek Działkowców miał monopol na reprezentowanie wszystkich działkowców. Po wyroku zaczęły się prace nad nowymi regulacjami – podstawą był firmowany przez PZD obywatelski projekt ustawy, który w założeniu twórców „ocali polskie działki”. Podpisy pod nim złożyło ponad 924 tys. osób. W ubiegłym tygodniu zaakceptował go prezydent, choć coraz mocniej przebijały się opinie rosnącej grupy działkowych dysydentów, niezadowolonych z dotychczasowych rządów związku i wypracowanego kompromisu.
Stawka jest ogromna – 43 tys. ha wartych miliardy złotych terenów, na których funkcjonuje 4,6 tys. ogrodów. Nic dziwnego, że każdy ma coś do ugrania. Niechętni PZD działkowcy chcą zachować prawo do działek i uniezależnić się od centrali. Wielu z nich na działkach najchętniej by również zamieszkało na stałe, jednak nie pozwalają na to czekające na zatwierdzenie prezydenta przepisy. Z kolei PZD, mimo złamania monopolu, walczy o zachowanie jak największych wpływów. Tylko roczne dochody wyniosły w 2011 r. 54,7 mln zł. PZD wskazuje, że z tej sumy aż 35 mln zł pozostało w wyłącznej dyspozycji ogrodów działkowych. Ale już 12 mln zł trafiło do okręgowych zarządów PZD, a 6 mln zł do Krajowej Rady PZD. To sporo – zwłaszcza że zasiada w niej od 39 do 55 osób, a posiedzenia odbywają się co najmniej trzy razy w roku.
Swoje do powiedzenia mają też samorządy, które boją się utraty władzy nad rozległymi terenami. Udało im się już zablokować propozycje uwłaszczania działkowców. Związek Miast Polskich dowodził, że z samorządów – właścicieli nieruchomości, na których położone są ogrody działkowe – próbuje się zrobić podmioty podległe w stosunku do użytkowników tych ziem. Z powodu kurczącego się czasu pozostałego na uchwalenie przepisów, a także z obawy przed zaskarżeniem projektu przez samorządy do TK, projektodawcy uznali, że sprawę ewentualnego uwłaszczenia trzeba będzie uregulować później.
W końcu gdzieś w ukryciu na atrakcyjne działki czyhają jeszcze deweloperzy i sieci handlowe, którymi szczególnie lubią straszyć politycy. Bo działki to dla nich szczególnie łakome kąski – aż 90 proc. z tych 43 tys. ha położonych jest w miastach.

Bunt się zaostrza

Kompromis wypracowany wspólnie z posłami koalicji zakłada m.in. przekształcenie PZD w najzwyklejsze stowarzyszenie. To oznacza wprowadzenie zasady pluralizmu w ogrodach – w założeniu ogrody będą mogły być reprezentowane i zarządzane przez lokalne stowarzyszenia, a nie wyłącznie przez ogólnopolską centralę. Ale trudno nie odnieść wrażenia, że związek będzie traktowany przez ustawodawcę w sposób uprzywilejowany. Gdyby tak nie było, to działkowcy byliby wypisywani z jego struktur w sposób automatyczny, a potem wybieraliby, do jakiego stowarzyszenia chcą przystąpić (o ile w ogóle). Tymczasem do opuszczenia szeregów PZD potrzebne będzie głosowanie i powołanie lokalnego stowarzyszenia. Wszystko zadecyduje się na zebraniach zarządów poszczególnych ogrodów. Decyzje muszą zapaść w ciągu roku od wejścia w życie nowej ustawy. Zapewne nie każdy działkowiec ma w sobie tyle cywilnej odwagi, by otwarcie wystąpić przeciwko związkowi. Z tego powodu część z nich jest przekonana, że zebrania będą czystą fikcją. Jeśli mówią o zastrzeżeniach do nowego prawa, robią to po cichu. Zupełnie otwarcie mówią o tym tylko ci nieliczni, którzy prowadzą regularną wojnę z PZD. Ich zdaniem związek użyje wszelkich metod, by sabotować spotkania i opóźniać podjęcie decyzji, o ile nie będą po myśli centrali.
– Kilka lat temu próbowaliśmy odwołać prezesa ogrodu „Oaza” w Olsztynie, ale PZD wprowadził zarząd komisaryczny i sprawa upadła – mówi Roman Michalak ze Stowarzyszenia Inicjatyw Demokratycznych w Ogrodach Działkowych (SIDOD). – Otrzymaliśmy potem pismo od PZD nakazujące rozwiązanie naszego stowarzyszenia, zaś ja i żona zostaliśmy pozbawieni prawa użytkowania działki. Na szczęście media sprawę nagłośniły i po wygranej batalii w sądzie PZD dał nam spokój w sprawie eksmisji – opowiada pan Roman. Ale jak zaraz dodaje, potem pojawił się donos PZD do nadzoru budowlanego. Chodziło o budowę domu mieszkalnego jednorodzinnego na działce pana Romana (a właściwie o rozbudowę altany), w którym zamieszkał razem z rodziną. Zdaniem PZD było to korzystanie z działki niezgodnie z jej przeznaczeniem.
Działkowiec twierdzi też, że padł ofiarą szantażu. I pokazuje pismo z grudnia 2006 r. nadesłane przez Okręgowy Zarząd Warmińsko-Mazurskiego PZD z Olsztyna. Jego autorzy deklarują, że nie będą stwarzać żadnych problemów w przyjęciu państwa Michalaków na członków ROD „Oaza”, ale pod kilkoma warunkami: rozwiązania SIDOD, wycofania wszystkich spraw sądowych i złożenia oświadczenia, że po przyjęciu na członków związku będą przestrzegać jego statutu i regulaminu ROD. Konflikt trwa do dziś, podobnie jak SIDOD. Obecnie tworzy je ok. 50 członków. Ale w szczytowym momencie była ich niemal setka. – Część osób wycofała się po tym, jak zacząłem wojować z PZD. Bali się o swoje działki, które można byłoby uznać za samowolę budowlaną [rozbudowa altan bez niezbędnych zezwoleń czy podprowadzanie mediów – red.]. A de facto 90 proc. z nich jest samowolką – tłumaczy Roman Michalak.
Jeszcze dalej w walce z PZD poszedł Ireneusz Jarząbek ze stowarzyszenia działkowców „Zielona Dolina”, który twierdzi, że PZD zbierało podpisy pod obywatelskim projektem ustawy o ROD niezgodnie z prawem. Zawiadomił nawet w tej sprawie Centralne Biuro Antykorupcyjne. W jednej z naszych rozmów wprost stwierdził, że na zebraniach zamiast listy obecności podsuwane były listy poparcia dla inicjatywy. Samo PZD nazywa „organizacją przestępczą”, a o jej wykreślenie z rejestru wnioskował już w Krajowym Rejestrze Sądowym (w przeciwieństwie do stowarzyszeń zwykłych stowarzyszenie zarejestrowane w KRS posiada osobowość prawną, dzięki czemu może np. prowadzić działalność gospodarczą).
Ireneuszowi Jarząbkowi wtóruje Ryszard Durek, pełnomocnik Grupy Niezależnej Rodzinnego Ogrodu Działkowego „Podzamcze” w Wałbrzychu. W e-mailu przesłanym kilka dni temu do redakcji pisze, że w jego regionie także doszło do oszustw przy zbieraniu głosów poparcia – PZD zachęcał do podpisywania apelu w sprawie „obrony ogrodów działkowych”, choć był to przygotowany przez związek projekt ustawy. Poinformował też o złożonym wniosku do prezydenta (także do prezesa TK i pierwszego prezesa Sądu Najwyższego) w sprawie zawetowania nowej ustawy o ROD-ach. „Przedmiotowa ustawa narusza Konstytucję RP w zakresie wolności zrzeszania się, równości gospodarczej, narusza także europejską konwencję praw człowieka w zakresie wolności zrzeszania się i stowarzyszania (art. 11), a przede wszystkim ma na celu obejście wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 11 lipca 2012 r., który uchylił prawne podstawy działania Polskiego Związku Działkowców, tym samym nakazał likwidację monopolu PZD” – czytamy we wniosku.
Suchej nitki na projekcie nowej ustawy działkowej nie zostawia także Grażyna Piszczoła ze Szczecina. – To bubel prawny. Dlaczego występować z PZD mogą jedynie całe ogrody, a nie mogą tego zrobić pojedyncze osoby? Ja nie chcę należeć do żadnego stowarzyszenia – przekonuje. O pani Grażynie było głośno kilka lat temu, gdy po śmierci męża została pozbawiona altany w szczecińskim ROD, bo nie chciała zapisać się do PZD. Przedstawiciele związku argumentowali, że tytuł prawny do działki mogą mieć jedynie członkowie związku. – Gdy Trybunał Konstytucyjny wydał w lipcu 2012 r. wyrok w sprawie działkowców, złożyłam skargę do sądu o wznowienie postępowania. Sędzia je zawiesił do czasu uchwalenia nowej ustawy przez Sejm – opowiada pani Grażyna. Liczy, że już niedługo jej sprawa znów trafi na wokandę.

Uprzejmie donoszę

Wszyscy nasi rozmówcy są doskonale znani władzom PZD. – Jeśli chodzi o osoby, które nas najzacieklej atakują, to mamy do czynienia z ok. 10 tymi samymi nazwiskami. W sumie w tzw. stowarzyszeniach funkcjonuje ok. 150 osób na milion członków PZD. Skala zjawiska jest śladowa – bagatelizuje sprawę mec. Bartłomiej Piech, pełnomocnik komitetu inicjatywy ustawodawczej „Ocalmy ogrody” (powołanego w październiku 2012 r. podczas zjazdu delegatów PZD w Warszawie). – Stowarzyszenia zakładane przez te osoby same boją się zebrań działkowców – przekonuje. Dlaczego? Bo może się okazać, że po wystąpieniu z PZD działkowcy z danego ogrodu nie wybiorą na swojego reprezentanta stowarzyszenia założonego przez przeciwników PZD, tylko utworzą własne. Wtedy składki trafią do nowego stowarzyszenia, a nie do już istniejącego. – Składki niejednokrotnie już dziś pobierają [stowarzyszenia skonfliktowane z PZD – red.] od działkowców przeświadczonych, że płacą na rzecz PZD – mówi mec. Piech.
– Ale są działkowcy, którzy nie chcą należeć do jakiegokolwiek stowarzyszenia, nawet po odłączeniu się od PZD. Co z nimi? – dopytuję. Pełnomocnik przyznaje, że działkowcy chcący wystąpić z PZD powinni powołać lokalne stowarzyszenie. Wówczas przejmie ono od PZD prawa do ogrodu i jego majątek, m.in. własność infrastruktury i środki na rachunkach. – Ale wobec działkowca nie będzie przymusu przynależności do jakiegokolwiek stowarzyszenia. Gwarantuje to art. 49 ustawy o ROD-ach, w każdej chwili można zrzec się członkostwa i zachować prawo do działki – zastrzega mec. Piech. Tak więc gdy w ogrodzie zacznie funkcjonować stowarzyszenie alternatywne dla PZD, nie powinno być problemu z wystąpieniem pojedynczych działkowców także z niego. Ważne jednak, by to stowarzyszenie kompletnie się nie rozpadło – w dalszym ciągu ktoś musi reprezentować dany ogród.
Odpierając ataki „dysydentów”, związek sam nie przebiera w środkach. Z chęcią wyciąga na wierzch niewygodne rzeczy z życia działkowiczów, by w ten sposób ich zdyskredytować. „Im bliżej zakończenia procesu legislacyjnego ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych, tym brutalniejsze i wręcz wstrętne są wystąpienia tych, których społeczność działkowa wykluczyła ze swego grona za świadome i rażące łamanie obowiązującego prawa” – czytamy w komunikacie PZD. W innym wpisie precyzuje, że chodzi o członków tzw. stowarzyszeń ogrodowych, którzy walczą o legalizację samowoli budowlanych w ogrodach, dopuszczenie zamieszkiwania na działkach czy też opodatkowanie działkowców i wygaszenie ich praw do terenów ROD.
I tak np. Romanowi Michalakowi PZD zarzuca, że nie walczy o interesy działkowców, lecz o dom w ogrodzie działkowym, który zajmuje z rodziną. Tymczasem nowa ustawa zakazuje zamieszkiwania na terenie ogrodu i nakazuje stowarzyszeniu ogrodowemu zawiadomienie nadzoru budowlanego o ponadnormatywnej budowli na działce. Związek wskazuje też, że SIDOD, wbrew swojej nazwie, nie ma nic wspólnego z inicjatywami demokratycznymi. „Już po niespełna dziewięciu miesiącach od przydziału działki [Roman Michalak – red.] wystąpił do Krajowej Rady PZD, aby przekazała mu prawo użytkowania wieczystego do gruntu. W ten sposób chciał wyłączyć teren swojej działki z ROD. Kilka osób, które także mają domy w ogrodzie, i ich rodziny założyły stowarzyszenie SIDOD, które oficjalnie wystąpiło do PZD o przekazanie im gruntu ogrodu. Gdy dostali odmowę, wystąpili przeciwko PZD do sądu, który odrzucił ich pozew w całości” – tłumaczy PZD.
Związek nie oszczędza też Ireneusza Jarząbka z „Zielonej Doliny”. W materiałach PZD z lipca tego roku wyczytać można, że został on odwołany z funkcji członka zarządu i prezesa zarządu ROD „Kwitnąca Dolina” po tym, jak prowadząc inwestycję wodociągową, dopuścił się „rażących nadużyć”. Z kolei po wybudowaniu 60-metrowej altany został pozbawiony członkostwa zwyczajnego PZD oraz prawa użytkowania działki. Do tego skazany został za niszczenie mienia ogrodowego, a także oskarżony o pobicie kobiety i mężczyzny. „Kreowanie przez dziennikarzy i polityków osoby Ireneusza Jarząbka, wielokrotnie naruszającego prawo, na odnowiciela ogrodnictwa działkowego urąga, w naszym mniemaniu, wszystkim działkowcom” – kwituje PZD. Dostaje się także Romanowi Durkowi z Grupy Niezależnej Rodzinnego Ogrodu Działkowego „Podzamcze” w Wałbrzychu. Zarzucane jest mu coś na kształt schizofrenii. „W środowisku niektórych działkowców wymieniona wyżej osoba, występująca pod nazwą, jest znana, najdelikatniej rzecz ujmując, jako osoba niezrównoważona emocjonalnie oraz jako tzw. pieniacz. W ocenie działkowców wszystkie informacje rozpowszechniane przez byłego członka PZD są jego urojoną wyobraźnią i działaniem odwetowym za pozbawienie członkostwa PZD” – donosi Konferencja Delegatów ROD „Podzamcze” w oficjalnym oświadczeniu.

Pośpiech bardzo wskazany

PZD nie zajmuje się tylko publikacją kolejnych rewelacji o nieprzychylnych mu działkowcach. Mimo nieciekawej atmosfery, jaka wytworzyła się wokół ROD-ów, związek bardzo skutecznie lobbuje w parlamencie za jak najszybszym uchwaleniem nowej ustawy. Niemal codziennie posłowie i senatorowie zasypywani byli listami od zarządów ogrodów. Proszą ich o jak najszybsze przekazanie projektu w ręce prezydenta i niezwracanie uwagi na osoby i stowarzyszenia, które próbują storpedować kompromisowe rozwiązanie.
Siła perswazji najwyraźniej działa na polityków. – Było niebezpieczeństwo, że posłanki i posłowie PO zechcą doprowadzić do likwidacji ogrodów działkowych. Ale dzięki samym działkowcom, którzy demonstrowali pod Sejmem, dzięki Polskiemu Związkowi Działkowców, także wielu posłankom i posłom z innych klubów niż PO, udało się działki obronić – mówił w listopadzie w Sejmie przewodniczący SLD Leszek Miller. Sympatia działkowców wobec lewicy nie jest szczególną tajemnicą. Sojusz zresztą gorliwie zabiega o to poparcie. Członkowie SLD pomagali zbierać podpisy pod projektem obywatelskim ustawy o ROD-ach. W połowie listopada SLD uruchomił na stronie internetowej „zegar działkowy” odmierzający czas pozostały do uchwalenia nowych przepisów.
Z przedstawicielami PZD kilkukrotnie spotykał się premier Donald Tusk. Do spotkania doszło m.in. w ROD im. Waszyngtona w Warszawie. Po jednym ze spotkań szef rządu przyznał, że „uzyskał zgodę” PZD w sprawie obowiązkowych zebrań, na których działkowcy będą decydowali o pozostaniu w związku lub nie. – Jest szansa, że ta ustawa będzie kompromisowa ku satysfakcji wszystkich stron – stwierdził Donald Tusk.
Teraz posłowie i działkowcy liczą na szybkie domknięcie prac legislacyjnych. Ci pierwsi chcą już mieć problem działkowców z głowy. Ci drudzy chcą wejścia w życie nowych przepisów przed 21 stycznia 2014 r. – datą wyznaczoną przez trybunał. Jeśli to nie nastąpi, w rodzinnych ogrodach działkowych może zapanować chaos, którego dziś nikt nie jest w stanie przewidzieć. Poza tym PZD najprawdopodobniej wychodzi z założenia, że im szybciej projekt zostanie uchwalony, tym mniej czasu na jego podważanie będą mieli przeciwnicy.
Na to ostatnie związek chyba nie ma co liczyć. – Ogrody już się buntują – przestrzega Ireneusz Jarząbek i dodaje, że stowarzyszenia działkowe integrują się, by powołać Federację Stowarzyszeń Działkowych, alternatywę dla PZD. Pytanie tylko, czy tworząc federację złożoną z opozycyjnych stowarzyszeń, zbuntowani działkowcy sami nie wyhodują z czasem potwora, którego upatrują w PZD. Bo ewentualny dualizm, którego rezultatem będzie najprawdopodobniej kolejna wyniszczająca wojna o wpływy, może prowadzić do nowego monopolu. A tę historię działkowcy już przerobili.

Stawka jest ogromna: to 43 tys. ha wartych miliardy złotych terenów, na których funkcjonuje 4,6 tys. ogrodów. Nic dziwnego, że każdy ma coś do ugrania