Najpierw samorządy oszalały na punkcie fotoradarów. Teraz stoją w kolejce do odcinkowego pomiaru prędkości, który wkrótce zacznie wdrażać GITD. Systemy zmierzą średnią prędkość, z jaką przejechaliśmy przez całą gminę.
Główny Inspektorat Transportu Drogowego sugeruje kierowcom, którym fotoradar zrobił zdjęcie: jeżeli nie przyznacie się do winy i nie wskażecie, kto prowadził pojazd, dostaniecie... niższy mandat i żadnych punktów karnych.
Gdy w zeszłym roku rząd przyznawał dodatkowe uprawnienia GITD oraz czynił go głównym odpowiedzialnym za budowę sieci fotoradarów oplatającej cały kraj, zapewniał, że to wszystko w trosce o nasze zdrowie, bezpieczeństwo i życie. Tymczasem okazuje się, że ważniejsza od łapania prawdziwych kierowców piratów i wymierzania im kar zgodnie z taryfikatorem jest statystyka. Ta dotycząca ściągalności kar. Świadczą o tym nasilające się przykłady kontrowersyjnych wezwań, jakie GITD wysyła do właścicieli samochodów uwiecznionych na zdjęciach. Inspektorzy dają im do wyboru trzy opcje:
1. Przyznanie się do popełnienia wykroczenia i przyjęcie mandatu (lub odmowa przyjęcia, wtedy sprawa trafia do sądu).
2. Wskazanie innej osoby, która kierowała autem w chwili zdarzenia.
3. Niewskazanie osoby kierującej pojazdem i przyjęcie mandatu za to niewskazanie. W tym wypadku właściciel auta nie otrzymuje punktów karnych, a dodatkowo może liczyć na „rabat”. Jeżeli w rzeczywistości mandat powinien wynosić 300–400 zł, inspekcja proponuje mu „promocyjne” 250 zł. Ale „promocja” obowiązuje tylko siedem dni.
Co więcej, na pierwszej stronie wezwań wysyłanych do właścicieli pojazdów GITD wyraźnie podkreśla fragment mówiący, że w przypadku wybrania trzeciej opcji „nałożony zostanie mandat karny za wykroczenie (...), za które nie są przyznawane punkty karne”.
– Trzeba być niespełna rozumu, aby w takiej sytuacji nie wybrać opcji nr 3. Pytanie tylko, czy chodzi o ukaranie kierowcy, czy szybką wpłatę pieniędzy na konto – zastanawiają się eksperci ruchu drogowego.
GITD tłumaczy, że 250 zł to uśredniona kwota z mandatów, jakie wystawia na podstawie zdjęć z fotoradarów, i taką sumę przyjął też jako mandat za „niewskazanie sprawcy”. – Po wprowadzeniu tego rozwiązania rzeczywiście pojawiły się głosy, że skłania do wybrania trzeciej opcji – wygodniej zapłacić tę sumę i uniknąć dzięki temu punktów karnych. Tym samym wdrożyliśmy rozwiązanie, w którym grzywna za niewskazanie kierującego pojazdem wynosi do 500 zł – twierdzi Łukasz Majchrzak z Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym. W praktyce jednak kierowcy nadal otrzymują propozycję opcji nr 3 i mandaty na kwotę 250 zł.
W rzeczywistości bowiem jest ona dla inspektorów bardzo wygodna z prawnego punktu widzenia. – Istnieją poważne wątpliwości prawne, czy GITD jest podmiotem uprawnionym do żądania od właściciela pojazdu ujawnienia osoby kierującej – wskazuje Maciej Wroński ze stowarzyszenia Partnerstwo dla Bezpieczeństwa Drogowego. Dodaje, że w normalnej sytuacji inspekcja powinna sprawę przekazywać policji, aby to ona dochodziła, kto prowadził pojazd. Ale takie sprawy potrafią wlec się miesiącami. Lepsze zatem 250 zł tu i teraz niż 300 zł za pół roku.
Główny Inspektorat Transportu Drogowego nie ustaje w oplataniu kraju siecią urządzeń do pomiaru prędkości. Ma już ponad 300 fotoradarów stacjonarnych i 29 mobilnych – zamontowanych w nieoznakowanych radiowozach patrolujących drogi w całym kraju. A w najbliższych miesiącach do tego arsenału dołączy nowa broń – kolejne fotoradary oraz system do odcinkowego pomiaru prędkości. Co ciekawe, temu wielkiemu zbrojeniu GITD przyklaskują gminy, które proszą, aby to na ich terenie montować nowe urządzenia.
Jak ustalił DGP, od momentu uruchomienia Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym (CANARD) w lipcu 2011 r. do GITD spłynęło ok. 500 zapytań i wniosków (z czego 170 w tym roku) z prośbą o ustawienie fotoradaru. – Część wniosków pochodzi od straży gminnych pytających o zgodę na lokalizację należącego do nich urządzenia, ale większość to pisma od obywateli i samorządowców – mówi nam Łukasz Majchrzak z CANARD. Inspektorat analizuje te prośby i wspólnie z ekspertami ruchu drogowego z politechnik gdańskiej i krakowskiej przygląda się miejscom, w których ewentualnie miałyby się pojawić nowe fotoradary, aby ocenić, czy rzeczywiście jest to zasadne.
Jednak na horyzoncie pojawia się nowy bat na kierowców – odcinkowy pomiar prędkości. Polega on na tym, że na danym odcinku drogi ustawia się dwie bramownice – na początku i na końcu. System mierzy średnią prędkość pojazdu poruszającego się między nimi. Jeśli kierowca zbyt szybko przejedzie dany odcinek – otrzyma mandat.
System zacznie być wdrażany w drugiej połowie tego roku, początkowo w 29 lokalizacjach. Teraz firmy specjalizujące się w tych systemach, które wystartowały w przetargu rozpisanym przez inspekcję, przechodzą procedury certyfikacji w Głównym Urzędzie Miar (GUM). – Termin zakończenia procedury wyznaczono na koniec czerwca – poinformowała nas Maria Koziaczy z GUM.
Niewykluczone więc, że już w lipcu te systemy będą montowane. Samorządy są zainteresowane. Do GITD zdążył wpłynąć wniosek od jednego z większych miast z prośbą o wzięcie go pod uwagę przy wybieraniu lokalizacji.
I można liczyć na to, że takich samorządowych próśb do GITD będzie coraz więcej, bo lokalnym włodarzom systemy odcinkowe przypadły do gustu. – Taki system byłby wymierzony przede wszystkim w tranzytowców, którzy gnają przez naszą gminę na złamanie karku. Sami mieszkańcy niespecjalnie odczuliby obecność systemu, bo poruszaliby się głównie w jego obrębie – mówi nam wójt jednej z wielkopolskich gmin borykającej się z drogowymi piratami.
Koncepcja podoba się też Leszkowi Świętalskiemu, wójtowi gminy Stare Bogaczowice (woj. dolnośląskie). – To mogłoby poprawić bezpieczeństwo. Lokalizacja takiego systemu wymagałaby konsultacji z radą gminy, ale myślę, że przy racjonalnej argumentacji radni wyraziliby na to zgodę – mówi nam wójt. O względy GITD samorządowcy będą zabiegać coraz bardziej, bowiem inspekcja będzie jedynym podmiotem uprawnionym do wdrażania tego typu systemów.