Miasta przycinają wydatki na inwestycje i bieżące funkcjonowanie. Powód? Koronawirus i kolejne decyzje rządu ‒ odpowiadają.
Warszawscy radni w zeszłym tygodniu przyjęli zmiany w tegorocznym budżecie stolicy, prognozie finansowej na lata 2020‒2025 oraz wyrazili zgodę na zaciągnięcie dwóch kredytów i emisję obligacji, by ratować miejską kasę. Ratusz wyliczył, że po korektach dochody miasta zmniejszą się o 1,5 mld zł w stosunku do pierwotnego planu. ‒ Oznacza to deficyt na poziomie 3,8 mld zł, o prawie miliard złotych większy od założonego przed pandemią. Według analiz skarbnika Warszawy w latach 2020‒2025 spadek dochodów wyniesie łącznie 2,7 mld zł w stosunku do planów. Zredukowane zostaną nakłady na inwestycje. ‒ W tym roku planowaliśmy wydać na nie łącznie 3,5 mld zł. Kwota ta zmniejszy się do 3,04 mld zł ‒ informuje stołeczny ratusz.
Inne miasta też weryfikują założenia finansowe. – Na dziś prognoza wpływów wskazuje, że w następstwie epidemii dochody budżetu miasta mogą ulec zmniejszeniu o ok. 300 mln zł ‒ przyznaje Małgorzata Tabaszewska z Urzędu Miasta Krakowa. Z tego powodu miejski budżet czeka nowelizacja.
Władze Bydgoszczy z kolei podają, że w pierwszym półroczu tego roku ‒ głównie wskutek COVID-19 ‒ nastąpił nie tylko spadek dochodów, lecz także wzrost wydatków. ‒ Plan inwestycyjny został zmniejszony niemal o połowę, do wysokości ok. 150 mln zł. W połowie roku konieczne było obniżenie go do 66 mln zł. Dalsze inwestowanie to konieczność zaciągnięcia kredytu, w wysokości ponad 230 mln zł. To jedyne rozwiązanie, dzięki któremu uda się dokończyć inwestycje ‒ informuje bydgoski samorząd.
W piątek na wspólnej konferencji w Białymstoku wystąpili włodarze największych miast, zrzeszonych w Unii Metropolii Polskich. ‒ Rząd nam nie pomaga, musimy być gotowi na trudne decyzje ‒ przekonywał Rafał Trzaskowski, prezydent stolicy.
Wtórował mu prezydent Katowic Marcin Krupa. ‒ Same regulacje z 2019 r., które dziś odczuwamy, powodują niedobór w kwocie ponad 6 mld zł. Jeśli do tego dołożymy plany kolejnych ulg, procedowanych przez rząd i parlament, to przez 10 lat przyniosą one dla samorządów straty rzędu 15 mld zł. Zmiana OFE w IKE to również niedobór w podatku PIT w wysokości prawie 10 mld zł – mówił. Podkreślał, że samorządowcy oczekują konkretnych rozmów, jak te ubytki zrekompensować.
Zaapelowali oni do rządu, by wprowadzić systemowe zmiany w finansowaniu władz lokalnych. Chcą po pierwsze zawieszenia reguły wydatkowej, która mówi o koniecznym zrównoważeniu dochodów bieżących i wydatków bieżących. Po drugie, „właściwego” oszacowania kosztów zadań zlecanych samorządom przez rząd. Dziś, jak twierdzi prezydent Lublina Krzysztof Żuk, samorządy muszą dokładać do realizacji tych zadań, co jest wbrew ustawie o finansach publicznych. Trzecia sprawa to zmiany w subwencji oświatowej, która ‒ mimo nominalnego wzrostu ‒ w coraz mniejszym stopniu pokrywa potrzeby oświatowe samorządów.
Diagnozy przedstawiane przez włodarzy są w kontrze do obrazu, jaki rysuje Ministerstwo Finansów. W niedawnym wywiadzie dla DGP wiceszef resortu Sebastian Skuza wskazywał m.in., że po dwóch „najtrudniejszych” kwartałach 2020 r. budżety samorządowe zamknęły się nadwyżką 11,9 mld zł, a ich dochody kształtują się na wyższym poziomie niż w tym samym okresie 2019 r. o kwotę ponad 12,8 mld zł (wzrost o 9,6 proc.). ‒ Oczywiście można byłoby przyjąć, że gdyby nie pandemia, te wzrosty byłyby jeszcze wyższe. Ale z całym szacunkiem, osiągnęliśmy co najmniej poziom 2019 r., który budżetowo nie był rokiem złym ‒ przekonywał wiceminister.