Lokalne władze mają wiele pomysłów, jak zapobiegać kolejnym przypadkom zakażeń koronawirusem i ograniczać rozlanie się epidemii. Obawiają się jednak, że ich działania zastopują ograniczone fundusze.
Przygotowania do walki z drugą falą COVID-19 są finansowane przede wszystkim z dochodów własnych miast i gmin. A te w tym roku są dużo niższe niż w poprzednim, do czego przyczyniły się niespodziewane wydatki związane z wystąpieniem epidemii oraz niższe wpływy z podatków (m.in. z powodu zmian w PIT wprowadzonych w 2019 r., zwalniających z podatku osoby do ukończenia 26. roku życia czy obniżających stawkę podatku z 18 do 17 proc.).

Refundacji nie będzie

Jednostki samorządu terytorialnego miały nadzieję na zrefundowanie im części kosztów poniesionych na działania przeciwcovidowe przez rząd, ale dziś już wiadomo, że tego typu wsparcia nie będzie. Rząd przewiduje miliardy, tyle że na lokalne inwestycje. Dlatego w samorządach trwa od tygodni poszukiwanie dodatkowych źródeł pieniędzy. Rozwiązania, których chwytają się miasta i gminy, są różne. Jedne, jak Poznań czy Częstochowa, szukają wsparcia finansowego u sponsorów.
– Mowa o małych i dużych firmach oraz korporacjach. Otrzymaliśmy też pomoc od marszałka województwa wielkopolskiego i dodatkowe środki z budżetu państwa – informuje Magdalena Pietrusik-Adamska, dyrektor wydziału zdrowia i spraw społecznych w Urzędzie Miasta Poznania. – Ale stan epidemii ma tak drastyczny wpływ na dochody miasta, że środki z budżetu państwa, z uwagi na ich wysokość, traktujemy, na razie, jako wstępne działanie – dodaje.
WAŻNE Samorządy nie mają obecnie do dyspozycji ani służb, ani instrumentów prawnych, dzięki którym byłyby w stanie kompleksowo zarządzać stanem epidemii. Nie mogą więc wprowadzać na swoim terenie żadnych ograniczeń ani lokalnych lockdownów.
Inne miasta przesuwają pieniądze w ramach wydziałów zdrowia lub wykorzystują fundusze z rezerwy na zarządzanie kryzysowe. Część z nich nie kryje, że po pieniądze z budżetu kryzysowego sięgnęło już przy pierwszym uderzeniu koronawirusa, wykorzystując je niemal w połowie. – Zostało więc jeszcze pół, co w naszym przypadku oznacza 200 tys. zł. Nie możemy wykorzystać jednak wszystkiego, bo coś może się zdarzyć nawet i 31 grudnia – mówi nam przedstawiciel jednego z miast w województwie pomorskim, który chce pozostać anonimowy. Do tego zawsze w takiej sytuacji należy pytać o zgodę wojewodę. Funduszami na zarządzanie kryzysowe i z rezerwy ogólnej, które pozwolą na odpowiednie zabezpieczenie mieszkańców przed skutkami pandemii, dysponuje jeszcze Kraków. – Jeśli sytuacja będzie wymagała zwiększenia tego budżetu, to jest to możliwe we współpracy z Radą Miasta Krakowa – informuje Kamil Popiela z biura prasowego magistratu.
Samorządy przyznają, że tarcza antykryzysowa 4.0, czyli ustawa z 23 czerwca 2020 r. o dopłatach do oprocentowania kredytów bankowych udzielanych przedsiębiorcom dotkniętym skutkami COVID-19 oraz o uproszczonym postępowaniu o zatwierdzenie układu w związku z wystąpieniem COVID-19 (Dz.U. 2020 r. poz. 1086) wprowadziła wiele istotnych dla nich rozwiązań. Jednak, jak twierdzą, znaczna część z nich stanowi jedynie przejściowe złagodzenie ograniczeń dotyczących zrównoważenia budżetu oraz zwiększenia możliwości zaciągania zobowiązań finansowych.
Wprowadzone rozwiązania pozwolą więc na częściowe ustabilizowanie sytuacji, ale znacząco jej nie poprawią. – Dlatego z budżetu państwa powinny zostać przekazane realne, dodatkowe środki na walkę z epidemią, a przede wszystkim rekompensujące utracone w związku z nią dochody – uważają samorządowcy. Podkreślają, że w sytuacji kryzysowej na niezbędne środki ochrony osobistej, dezynfekcje, wymazobusy fundusze zawsze muszą się znaleźć.

Więcej niezależności

Dodatkowe pieniądze to jednak nie wszystko. Z naszej minisondy wynika, że w walce z koronawirusem samorządom pomogłaby też większa niezależność w podejmowaniu decyzji o zasięgu lokalnym. O czym mowa? Na przykład o wydawaniu przez prezydentów czy burmistrzów decyzji o lokalnym lockdownie, kwarantannie, zakazie imprez masowych czy limitach w sklepach, urzędach. – Samorządy najlepiej wiedzą, jaka jest u nich sytuacja. Przez swoje własne działania są w stanie szybko reagować i działać tak, by powstrzymać rozwój epidemii. Instrumenty dostępne dla samorządów są jednak na razie ograniczone – mówi nam przedstawiciel jednego z miast. Podobnie uważa rzecznik częstochowskiego magistratu. – Walka z epidemiami jest zadaniem administracji rządowej. Samorządy nie mają obecnie do dyspozycji ani służb, ani instrumentów prawnych, ani stosownych środków, dzięki którym byłyby w stanie kompleksowo zarządzać stanem epidemii – mówi Włodzimierz Tutaj. Według niego przemyślane regulacje powinny wychodzić od administracji rządowej szczebla centralnego lub regionalnego, zwłaszcza że za egzekucję tych przepisów są odpowiedzialne służby państwowe, niepodlegające władzom samorządowym. – Trudno jednak przebudowywać doraźnie cały system zarządzania kryzysem wywołanym epidemią. Żeby samorządy mogły autonomicznie i odpowiedzialnie decydować w tych kwestiach lokalnie, musiałyby im podlegać działające na danym terenie służby państwowe, takie jak sanepid czy policja – zaznacza nasz rozmówca.
1,5–2 mld zł mogły wydać miasta do tej pory na walkę z wirusem, według eksperta Związku Miast Polskich Marka Wójcika (licząc też koszty pośrednie, związane np. z ograniczeniami w komunikacji miejskiej, wstrzymaniem działalności samorządowych jednostek kultury czy z wprowadzeniem ulg dla przedsiębiorców)
Magdalena Pietrusik-Adamska z Poznania podkreśla natomiast, że niezbędne dla skutecznego zarządzania w takich sytuacjach jest pozyskiwanie przez JST od rządu rzetelnych informacji o zagrożeniu, profesjonalnego systemowego programu przeciwdziałania koronawirusowi oraz rzetelnego finansowania tegoż programu z budżetu państwa. – Tylko taki sposób działania gwarantuje efektywne zarządzanie stanem epidemii – twierdzi Pietrusik-Adamska.



Szczepienia na grypę – nie wszystkich na to stać
Samorządy są przekonane, że w walce z drugą falą na jesieni pomogłyby profilaktyczne szczepienia na grypę. Pozwoliłyby to zmniejszyć ryzyko kumulacji liczby chorych, a co za tym idzie – ograniczyć niebezpieczeństwo niewydolności placówek zdrowia. Dlatego wiele miast zamierza się w szczepienia zaangażować. Niektóre, jak Toruń, Bydgoszcz, Gdańsk, Wrocław, Lublin czy Łódź, chcą objąć darmowymi szczepieniami mieszkańców po 65. roku życia. W Lublinie jest plan, by zaszczepić ok. 10 tys. osób w tej właśnie kategorii wiekowej. Na więcej miasto środków nie ma, ale zamierza zachęcać pozostałych mieszkańców do szczepień przeciw grypie ‒ z własnej kieszeni.
Są miasta takie, jak Poznań czy Gdańsk, gdzie darmowe szczepienia będą dostępne już dla mieszkańców od 60. roku życia. Innym przykładem jest Kraków, który poza seniorami obejmie nimi też osoby w domach pomocy społecznej oraz pracowników gminy. Jeden z radnych chciał też szczepić nauczycieli i innych pracowników zajmujących się wychowaniem i opieką nad dziećmi. Szczepienia miałyby być finansowane bezpośrednio z budżetu gminy. Ale na razie miasto się na to nie zdecydowało, rekomenduje jedynie dyrektorom szkół rozważenie takiego działania, w ramach planów finansowych ich placówek.
Samorządy wyliczają, że zorganizowanie profilaktycznej akcji szczepień to wydatek od 200 tys. zł do nawet 1 mln zł. W przypadku Wrocławia, jak mówi Marcin Obłoza z biura prasowego Urzędu Miasta, będzie to 450 tys. zł. Nie wszystkie JST stać więc na poniesienie takich kosztów. Dlatego wiele mimo dużego zagrożenia wycofało się ze szczepień w nadchodzącym sezonie. Są wśród nich: Słupsk, Olsztyn, Inowrocław, Gdynia czy Przemyśl.