Świat nie rozumie, ani czym jest ideologia LGBT, ani dlaczego jakieś gminy miałyby być od niej wolne. Sądzę, że nie rozumieją tego nawet ci, którzy głosowali za niesławnymi uchwałami
"Prawnik” jest dla prawników – powie ktoś. Ale nie tylko, jest też o prawie, a to jest istotne dla nas wszystkich. W przypadku naszego dzisiejszego spotkania mam jednak szczególne oczekiwanie. Marzy mi się, że ten felieton przeczytają Państwo Radni. Mam prośbę do Czytelników: prześlijcie ten tekst do radnych: gminy, miasta, powiatu, dzielnicy.

Garść faktów

Od radnych bowiem się zaczęło. Przez Polskę przeszła fala uchwał podejmowanych przez różne rady (od gmin po sejmiki wojewódzkie) nazywanych potem uchwałami o utworzeniu stref wolnych od LGBT. Uzbierało się ich ponad setka – są zebrane i dostępne w internecie (zob. „atlas nienawiści”).
Uporządkujmy to trochę. Rady podejmowały dwa rodzaje uchwał. Część z nich to uchwały o przyjęciu „samorządowej karty praw rodziny”, większość to uchwały „przeciwko ideologii LGBT”. W obu przypadkach mieliśmy do czynienia z gotowcami. Karta praw rodziny została opracowana przez grupę organizacji społecznych mających na celu promowanie tzw. tradycyjnych wartości rodzinnych. O LGBT karta nie wspomina. Robi to pośrednio, gdy mowa o obronie rodziny rozumianej jako związek kobiety i mężczyzny. Tę kartę przyjęło kilkadziesiąt samorządów.
Nieco inaczej jest w przypadku uchwał „przeciwko ideologii LGBT”, których zapadło ok. 70. Ich tekst jest bardzo podobny, czasem identyczny, acz z drobnymi odstępstwami – poszczególne rady podczas dyskusji nad uchwałami do gotowego tekstu coś dodawały lub odejmowały.
Czy jednak radni wiedzieli, nad czym głosują, czy rozumieli treść uchwały, a także jej konsekwencje? Moim zdaniem w dużej mierze nie. Zostali wpuszczeni w maliny przez osoby, do których mieli zaufanie.
Zastanówmy się dla przykładu, co oznacza zdanie powtarzające się w prawie wszystkich uchwałach: „Nie pozwolimy wywierać administracyjnej presji na rzecz stosowania poprawności politycznej (słusznie zwanej niekiedy po prostu homopropagandą) w wybranych zawodach. Będziemy chronili m.in. nauczycieli i przedsiębiorców przed narzucaniem im nieprofesjonalnych kryteriów działania np. w pracy wychowawczej, przy doborze pracowników czy kontrahentów!”. O co chodzi? Ja nie wiem i idę o zakład, że znakomita większość głosujących radnych też nie wie. A państwo wiedzą?
Pomysłodawców tej akcji sprowokowało ponoć przyjęcie przez prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego (a potem kilka innych dużych miast) Karty LGBT+, dokumentu o działaniach edukacyjych i antyprzemocowych. Zawiera on m.in. obietnicę edukacji antydyskryminacyjnej i seksualnej uwzględniającej kwestie tożsamości psychoseksualnej i identyfikacji płciowej, zgodnej z wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Niestety standardy te, zachęcające do edukacji o tolerancji i rożnorodności, zaczęto przedstawiać kłamliwie jako nauczanie czterolatków masturbacji. W ten nurt wpisała się pewna gazeta, która wydrukowała jako dodatek naklejki o treści „Strefa wolna od LGBT”. Wreszcie w ostatnim czasie tropem samorządowców poszli politycy, w tym prezydent Andrzej Duda, którzy w gorączce kampanii prezydenckiej popisali się nienawistnymi sformułowaniami.

Słowotwórstwo

Działania naszych samorządowców oraz polityków z pierwszych stron gazet wywołały rzecz jasna reakcje na świecie. „Strefa wolna od LGBT” brzmi bowiem bardzo groźnie. Kilka dni temu samorządy lubelskie zaczęły się wycofywać, tłumacząc, że nie to miały na myśli, że padły ofiarą manipulacji i prowokacji. Ale w uchwale stoi: „Lublin miastem wolnym od ideologii LGBT”. Wagę takich sformułowań postanowili uświadomić samorządowcom działacze, którzy przeprowadzili akcję robienia zdjęć na granicach gmin przy wymyślonym przez siebie znaku „Strefa wolna od LGBT”.
Bo jak takie uchwały można odczytać (zob. ramka)? Tak, że samorządy nie życzą sobie, by na ich terenie przebywali geje, lesbijki i osoby o innej niż heteroseksualna orientacji. Ale, ale – przypomną niektórzy – nie o tym są uchwały. Jest w nich mowa o gminie, nie strefie, i to wolnej od ideologii LGBT. Ludzi szanujemy – powiadają – potępiamy ideologię.
Co to znaczy „ideologia LGBT”? Wpiszmy to do wyszukiwarki, najlepiej po angielsku: „lgbt ideology”. Wyskakuje wiele wyników… Dziwnym trafem wszystkie dotyczą Polski i wystąpień naszych samorządowców i polityków. Dlaczego? Bo taki twór nie istnieje. Samorządowców zwyczajnie oszukano, choć szkoda, że dali się tak łatwo w maliny wpuścić. LGBT (czasem dodaje się tam kolejne litery czy wreszcie znaczek + na określenie dodatkowych kategorii) to uznawany na całym świecie od kilkudziesięciu lat skrót określający osoby o różnych orientacjach seksualnych. Skrót jest po to, by zamiast wielu słów – lesbijki, geje, osoby biseksualne, osoby transpłciowe itd. – używać jednego, dla uproszczenia przekazu. I jak to z ludźmi bywa – uwierzcie! – osoby o różnych orientacjach seksualnych mają różne poglądy na świat, czyli światopoglądy, a jeśli się uprzeć na użycie tego słowa, to różne ideologie. Nie jedną, nie tę samą, różne. Geje tak samo jak niegeje głosują na różne partie, wierzą w Boga lub nie, są liberalni lub konserwatywni, są przeciwnikami lub zwolennikami aborcji itd.
Na świecie nie rozumieją więc, że polscy radni sprzeciwiają się jakiejś nieznanej im ideologii. Uznają, że to atak na ludzi, tworzenie atmosfery niechęci, odrzucenia, nienawiści w stosunku do części obywateli. Że samorządy nie życzą sobie u siebie osób (w tym oczywiście turystów) o odmiennej niż większość orientacji. W tych gminach żyje oczywiście wiele takich osób i rzecz jasna przyjeżdża wielu turystów. Tyle że nie paradują oni, jak się wydaje posłowi Przemysławowi Czarnkowi z PiS, z genitaliami na wierzchu, bo to są zwykli ludzie… Przedstawianie gejów poprzez pokazywanie zdjęć osoby, która się publicznie obnaża, to tak jakby przedstawiać rodzinę katolicką poprzez pokazanie zdjęć maltretowanych dzieci, ofiar przemocy domowej albo pijanych w sztok rodziców leżących z nimi w barłogu. Zdarza się? Zdarza. Widzimy różnicę? Widzimy. No, może poza posłem Czarnkiem, który z niezwykle ciekawego kraju, jakim są Stany Zjednoczone, przywozi zdjęcie genitaliów.
A o co tak naprawdę chodzi autorom tego hasła? Tak do końca to nie wiadomo, ale z ich przekazu można się domyślać, że o to samo, co wcześniej nazywano (też idiotycznie) „ideologią dżender” (gender znaczy płeć), czy „seksualizacją dzieci” (to też wymyślone, nieistniejące słowo). O edukację seksualną w szkołach i debatę publiczną na temat seksualności, o legalizację związków partnerskich czy małżeństw osób tej samej płci, o adopcję przez nie dzieci. Tylko że to nie jest żadna ideologia LGBT.
To są zagadnienia, o których można i należy debatować. W państwach demokratycznych decyzje podejmują bowiem parlamenty i obywatele w referendach. Ale tak jak wśród osób heteroseksualnych różne są poglądy na wspomniane zagadnienia, tak samo bywa wśród osób nieheteroseksualnych. Poza tym nikt nie zabrania wyrażania swoich poglądów – za legalizacją związków czy przeciwko. To jest normalny element debaty społecznej. Natomiast wymyślanie rzekomej ideologii i sianie nienawiści wobec grupy obywateli z taką debatą nie ma nic wspólnego. Przeciwnie, jest ograniczaniem wolności słowa.

Prosto na okładki

A efekt tej wymyślonej propagandy? Polska znalazła się po raz kolejny na okładkach światowych magazynów. Nie z powodu sukcesu polskiego artysty, sportowca czy ważnego odkrycia naukowca, lecz z powodu zaskoczenia tą mową nienawiści w stosunku do własnych obywateli. Na okładki zaprowadziły nas też niezrozumiałe słowa prezydenta Dudy o tym, że ta rzekoma „ideologia LGBT” jest bardziej niebezpieczna od komunizmu. Taką nam władza robi w świecie reklamę.
Zareagowało też wiele instytucji. Parlament Europejski uchwalił 18 grudnia 2019 r. „Rezolucję w sprawie dyskryminacji osób LGBTI i nawoływania do nienawiści do nich w sferze publicznej, w tym stref wolnych od LGBTI”, w której Polska znalazła się w gronie kilku państw, ale została wyróżniona, bo nikomu innemu nie przyszło do głowy tworzyć strefy wolnej od… Sprawą zajmuje się Komisja Europejska, która m.in. informuje polskie samorządy o tym, że nie można korzystać z funduszy europejskich, nie szanując europejskich wartości, jak zasada niedyskryminacji (skąd inąd zawarta przecież w naszej własnej konstytucji). Samorządy lokalne w innych państwach wypowiadają umowy o współpracy miast bliźniaczych/partnerskich, bo im się to w głowie (zbiorowej) nie mieści i nie chcą być kojarzeni z nienawiścią.

Podróże kształcą

A skoro o zagranicy mowa, to na koniec kilka słów osobistych. Od około roku mieszkam głównie w Norwegii (kilkuletni kontrakt uniwersytecki). Jest tu nas zresztą ze 100 tys. Polaków. W Norwegii związki osób tej samej płci są rzeczą normalną (w tym pary polskie) i niemal na nikim to specjalnego wrażenia nie robi. Ale są oczywiście także ich przeciwnicy, którzy mówią o tym publicznie, bo takie są ich poglądy. W Norwegii w szkole dzieci się uczą, króciutko, że niektóre osoby zakochują się w osobach tej samej płci i że prawo przewiduje związki partnerskie. W Norwegii Król Harald, dziś już ponad 80-letni jegomość, mówi tak: „Norwegowie to także dziewczyny kochające dziewczyny, chłopcy kochający chłopców oraz chłopcy i dziewczyny kochający się wzajemnie. Życzę Norwegom, by wspierali i troszczyli się o siebie i byśmy mogli nadal budować ten kraj na zaufaniu, solidarności i szczodrości”. A przez cały czerwiec, który tradycyjnie (na pamiątkę nowojorskich zamieszek i manifestacji na rzecz równouprawnienia gejów sprzed 50 lat) jest czasem organizowania „marszów dumy” (gay pride), tęczowe kolory są tutaj wszędzie. Na uniwersytetach, w logach firm i banków, przy herbach miast itp. Czy to „promowanie”, które trwa tu od wielu lat, coś zmieniło? Tak, jest więcej wzajemnego szacunku, życzliwości. Czy zniszczyło to tzw. tradycyjne rodziny? Nie, są tu nadal, w tym sporo wielodzietnych. Czy liczba gejów lawinowo przyrasta? Nie, bo to nie książka, film czy sport, na zainteresowanie którymi można wpływać poprzez marketing i promocję. Od dawna wiadomo z badań, że liczba osób homoseksualnych w populacji to około 3 proc. To prawda, że dzięki lepszej atmosferze więcej się ujawni, będzie zatem więcej osób widocznych i szczęśliwych, a mniej nieszczęśliwych. Będzie mniej przerażających samobójstw zaszczutych młodych ludzi.
Czy tak nie może być i u nas? Czy musimy się ciągle atakować i szczuć na siebie? Na pewno warto to przemyśleć zanim podniesie się rękę za uchwałą, której się do końca nie rozumie i która może mieć poważne konsekwencje. A że to możliwe, dowodzi wiele przypadków polskich samorządów, które projekty uchwał odrzuciły.
Przykład uchwały
1. Nie zgodzimy się na sprzeczne z prawem instalowanie funkcjonariuszy politycznej poprawności w szkołach (tzw. latarników). Będziemy strzegli prawa do wychowania dzieci zgodnego z przekonaniami rodziców!
2. Zrobimy wszystko, aby do szkół nie mieli wstępu gorszyciele zainteresowani wczesną seksualizacją polskich dzieci w myśl tzw. standardów Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Będziemy chronili uczniów, dbając o to, aby rodzice z pomocą wychowawców mogli odpowiedzialnie przekazać im piękno ludzkiej miłości!
3. Nie pozwolimy wywierać administracyjnej presji na rzecz stosowania poprawności politycznej (słusznie zwanej niekiedy po prostu homopropagandą) w wybranych zawodach. Będziemy chronili m.in. nauczycieli i przedsiębiorców przed narzucaniem im nieprofesjonalnych kryteriów działania, np. w pracy wychowawczej, przy doborze pracowników czy kontrahentów!