Minimum 500 tys. zł na każdą gminę z przeznaczeniem na inwestycje ‒ taką ofertę kampanijną szykuje PiS i Andrzej Duda.



Samorządowcy chwalą pomysł, ale boją się, czy pieniądze nie będą rozdawane według klucza politycznego.
Fundusz inwestycji samorządowych miałby wesprzeć je w momencie finansowej zadyszki po COVID-19. Podstawowy warunek? Pieniądze mogłyby być wykorzystane wyłącznie na inwestycje ‒ albo samodzielne, albo jako wkład własny do projektów unijnych czy programów rządowych takich jak Fundusz Dróg Samorządowych, co znacząco może zwiększyć skalę przedsięwzięć.
W funduszu dla samorządów ma się znaleźć co najmniej 5 mld zł, choć słyszeliśmy także o 8 mld zł. Prosty podział kwoty na liczbę gmin wskazuje, że średni transfer wyniósłby ok. 2 mln zł, ale przeliczniki spowodują, że te kwoty będą się bardzo różnić. Suma byłaby dzielona między samorządy w zależności od ich wielkości. Algorytm przydziału środków jest właśnie opracowywany, może zależeć np. od liczby mieszkańców gmin lub uwzględniać także ich sytuację finansową z odpowiednimi preferencjami dla biedniejszych regionów. Być może powstanie też mechanizm naboru tych środków, jak w przypadku funduszy unijnych czy Funduszu Dróg Samorządowych. Tak czy inaczej, jak wynika z naszych informacji, będzie minimalny gwarantowany transfer dla najmniejszych gmin. Rozważane jest, by było to co najmniej pół miliona złotych, choć w grze są także inne kwoty.
O planach utworzenia takiego funduszu pisaliśmy już na łamach DGP, choć pierwotne koncepcje mówiły tylko o korzystaniu z tych środków jako wkład własny samorządów. Pieniądze na inwestycje samorządowe mają pochodzić z funduszu COVID-owego i stanowić coś w rodzaju podfunduszu. Odpowiednie zmiany w prawie są już w rządzie szykowane. ‒ Pieniądze mogą być do dyspozycji samorządów szybko, zapewne jeszcze w wakacje ‒ mówi nam polityk PiS. Fundusz jest elementem szerszej strategii rządu dostarczenia gospodarce impulsów rozwojowych w momencie, gdy przestanie działać tarcza, a firmy mogą się nie kwapić do prywatnych inwestycji. ‒ Samorządy za te pieniądze zamówią usługi w lokalnych firmach, napędzając koniunkturę na lokalnym rynku. To metoda na podanie tlenu gospodarce ‒ mówi nam polityk PiS.
Przykładowo kilkunastotysięczna gmina Zawadzkie (woj. opolskie), uchwalając budżet na 2020 r., zaplanowała wydatki majątkowe (czyli głównie na inwestycje) w wysokości niemal 4,5 mln zł. W takim przypadku dosypanie 500 tys. zł z rządowego funduszu oznaczałoby zwiększenie tej puli o ponad 11 proc.
Taki ruch ze strony Andrzeja Dudy może być kłopotliwy dla jego głównego rywala. Rafał Trzaskowski, który sam jest samorządowcem, bardzo zabiega o wsparcie kampanijne ze strony lokalnych włodarzy. Wielokrotnie krytykował PiS za zapędy centralizacyjne czy wychodzi z propozycjami typu „inwestycje za rogiem”, która zakłada 30 mln zł dla każdego miasta powiatowego w celach inwestycyjnych. Tymczasem Andrzej Duda, mając za sobą rząd, jest w stanie zaproponować niemal od ręki konkretne pieniądze dla wszystkich gmin.
Samorządowcy podchodzą do nowego funduszu z ostrożnym optymizmem. ‒ Wsparcie gmin w tak trudnej sytuacji ma sens, bo to pozwoli im mniej się zadłużyć. Ale tak rozumiany fundusz, pochodzący ze środków na walkę ze skutkami COVID-19, wygląda na działanie jednorazowe, a nam bardziej zależy na rozwiązaniu systemowym. Pytanie też, jak te pieniądze będą dzielone pomiędzy jednostki. Oby nie po uważaniu, bo wtedy klucz może być polityczny ‒ ocenia Andrzej Porawski ze Związku Miast Polskich.
‒ Diabeł tkwi w szczegółach. Mamy już Fundusz Dróg Samorządowych, w którym premier może odgórnie i w mało transparentny sposób decydować o wprowadzeniu zmian na listach projektów, które już przeszły weryfikację na szczeblu wojewodów i ministra infrastruktury. Premier może nie tylko zmienić czy skreślić projekty z listy, lecz nawet dopisać takie, które nie brały w ogóle udziału w naborach ‒ komentuje z kolei Leszek Świętalski ze Związku Gmin Wiejskich RP (ZGWRP). Jak dodaje, choć rząd przeznaczy dla gmin 5 mld zł, to tak naprawdę realne koszty dla państwa wyniosą połowę tej kwoty. ‒ Druga połowa wróci potem do budżetu w postaci różnych danin pośrednich i bezpośrednich ‒ przekonuje Świętalski.
Samorządowcy, zorientowawszy się, że rząd pracuje nad funduszem inwestycyjnym, już zaczęli lobbować za rozwiązaniami dotyczącymi m.in. mechanizmu finansowego. I tak np. Związek Gmin Wiejskich przedstawił koncepcję „gminnego bonu inwestycyjnego”. W ramach tego instrumentu każda gmina z obszarami wiejskimi otrzymałaby 1 mln zł wsparcia z budżetu. Koszt takiego bonu to ok. 2 mld zł, co ‒ jak podkreślają przedstawiciele ZGWRP ‒ stanowi zaledwie 1 proc. środków krajowych zaangażowanych na walkę z COVID-19.
Przedstawiciele miast proponują bardziej złożony mechanizm. Chcą, by źródłem zasilania funduszu inwestycyjnego była tzw. subwencja rozwojowa. Zgodnie z tą koncepcją środki pochodziłyby z VAT odprowadzanego przez samorządy od inwestycji. Prosty zwrot nieodliczonego VAT (szacunkowo ok. 15‒16 proc. od wartości inwestycji) nie jest możliwy, dlatego samorządowcy przywołują przykład Francji i proponują, by z tych pieniędzy tworzyć pulę przekazywaną z powrotem do sektora samorządowego, z przeznaczeniem wyłącznie na inwestycje rozwojowe (jak przekonują, znaczna część tych środków i tak wracałaby do budżetu państwa).