Można dyskutować o sensowności pomysłu PiS na wydzielenie woj. warszawskiego. Nie sposób jednak zaprzeczyć, że partia Jarosława Kaczyńskiego sprytnie wykorzystuje tę sprawę, by poróżnić dotychczasowych sojuszników z PO i PSL.
Koncepcja administracyjnego podziału Mazowsza na woj. warszawskie (ze stolicą) i mazowieckie (czyli tzw. obwarzanek) budzi mieszane uczucia nawet wśród polityków partii rządzącej. Sprawa ta jest – jak dotąd – równie źle komunikowana jak niedawna nieudana próba utworzenia przez PiS metropolii warszawskiej, dziś uchodzącej za książkowy przykład tego, jak pogrążyć duży projekt polityczny.
Nie do końca jest jasne, co podział administracyjny województwa miałby zmienić in plus, zwłaszcza dla jego mieszkańców. Z jednej strony słyszymy, że chodzi o bardziej efektywny podział funduszy unijnych z perspektywy lat 2021–2027 pomiędzy bogatą aglomeracją warszawską a biedniejszą resztą Mazowsza. Z drugiej strony minister funduszy i polityki regionalnej Małgorzata Jarosińska-Jedynak sama przyznała w niedawnym wywiadzie dla DGP, że „z punktu widzenia polityki rozwoju i możliwości korzystania z funduszy UE sprawę załatwił podział statystyczny Mazowsza na dwa regiony NUTS 2”.
Nie można też przejść obojętnie wobec argumentów przedstawianych przez Urząd Marszałkowski Województwa Mazowieckiego, który przypomina, że po podziale nowe woj. mazowieckie (bez stolicy) będzie mieć 86 proc. dotychczasowej powierzchni, a najważniejszy dochód województwa, czyli CIT, wyniesie zaledwie 13 proc. obecnych wpływów z tego tytułu. Pytanie więc, czy w sztuczny sposób nie stworzymy tworu niezdolnego do samodzielnej egzystencji (w tym przypadku bez programów pomocowych finansowanych z budżetu państwa i eurofunduszy).
Od polityków PiS słyszymy zapowiedzi, że ustawa o podziale regionu powinna być wniesiona do Sejmu po wyborach prezydenckich, czyli w drugiej połowie 2020 r. To wyraźny sygnał, że partia nie chce przeprowadzać kontrowersyjnej „operacji podziałowej” w trakcie prezydenckiej kampanii wyborczej, która mogłaby być kłopotliwa dla Andrzeja Dudy. Tyle że wtedy partia sama pozostawia sobie mało czasu na wdrożenie zmian w życie. Jerzy Kwieciński, były minister inwestycji i rozwoju, a zarazem specjalista w dziedzinie funduszy unijnych, przewidywał, że negocjacje nowego unijnego budżetu mogą się zakończyć wiosną 2020 r. Nasz rząd ma już przygotowane założenia tzw. umowy partnerstwa (swoisty plan wydatkowania eurofunduszy w kolejnym rozdaniu) i wstępne zarysy programów operacyjnych. Chodzi o to, by po zamknięciu negocjacji jak najszybciej odkręcić kurek z pieniędzmi. Tyle że to wszystko odnosi się do stanu obecnego. Co, jeśli w ostatniej chwili trzeba będzie zgłosić Brukseli nie 16, ale 17 regionalnych programów operacyjnych (po jednym na województwo)? Co, jeśli będzie to oznaczało, że dotychczasowym regionom trzeba będzie coś zabrać, by dać coś woj. warszawskiemu? Czy nie doprowadzi to do karczemnej awantury między rządem a marszałkami – także tymi z nadania partii rządzącej? Taki wewnętrzny spór to ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy na finiszu unijnych negocjacji.
W ostatnich dniach PiS wprowadził wszystkich w niemałą konsternację. Jak ujawniliśmy w DGP, ze wstępnych planów wynika, że prezydent stolicy po wydzieleniu woj. warszawskiego zostałby jednocześnie jego marszałkiem (podobnie rada miasta – sejmikiem), a pozostałą część regionu będą czekać wybory sejmikowe. Wszystko po to, by – jak słyszymy – nie mnożyć niepotrzebnie bytów i nie tworzyć wrażenia, że PiS robi skok na władzę w stolicy.
Teza ta jest tylko w części prawdziwa. Samo doprowadzenie do wyborów w Warszawie i tak nie gwarantowałoby jeszcze przejęcia władzy przez PiS (proszę sobie przypomnieć wynik ostatnich wyborów samorządowych), a wręcz mogłoby spowodować jeszcze większą mobilizację niechętnego mu elektoratu. PiS jednak może wykonać skok na władzę, ale na Mazowszu (tym bez stolicy). Wyniki wyborów w okręgach mazowieckich poza Warszawą i wianuszkiem wskazują, że tam wygrałby właśnie PiS.
I być może tu dochodzimy do tego, jaki jest jeszcze jeden polityczny cel PiS. To próba trwałego poróżnienia sojuszników: PO i PSL. Do tej pory prezydent stolicy Rafał Trzaskowski i marszałek Adam Struzik mówili w sprawie Mazowsza jednym głosem. Nie akceptowali żadnego podziału i chcieli utrzymania jednego unijnego programu operacyjnego z dwoma komponentami – warszawskim i mazowieckim. Propozycja PiS, w której Trzaskowski umacnia swoją polityczną rolę i kompetencje, może wydawać się kusząca – jeśli nie dla niego samego, to dla działaczy Koalicji Obywatelskiej.