W Trójmieście i Krakowie rozwiązano umowy na systemy miejskie. Spada liczba wypożyczeń rowerów. Czy przegrają z hulajnogami?
DGP
Działające w Polsce od dekady systemy rowerów publicznych z roku na rok stawały się coraz popularniejsze, ale ostatnio można mówić o pewnym załamaniu. W dwóch dużych aglomeracjach właśnie doszło do wypowiedzenia umów na systemy rowerowe. W Trójmieście mieszkańcy nie mogą już korzystać z elektrycznych Mevo. Władze zdecydowały się rozwiązać kontrakt, bo operator nie wywiązywał się z jego zapisów. Zamiast 4 tys. rowerów dostarczył tylko ok. 1200. W dodatku notorycznie duża część z nich była niedostępna. Według ekspertów operator – firma Nextbike – zaproponował zbyt niską cenę za system i dodatkowo nie poradził sobie z nim od strony technologicznej – nie nadążał z wymianą baterii w jednośladach. Część winy ponoszą też urzędnicy, którzy wybrali niesprawdzony, ogromny system rowerów na prąd. Teraz metropolia szykuje nowy przetarg na operatora, który przejmie system.
Z kolei w Krakowie to operator – firma BikeU – wymówił umowę władzom miasta. Rowery Wavelo mają jeździć tylko do grudnia i urzędnicy liczą się z tym, że będą musieli szukać nowej firmy. Marcin Jeż, dyrektor ds. rozwoju w BikeU, mówi DGP, że firma mogła wymówić kontrakt, bo zmieniły się uwarunkowania rynkowe. Zaznacza jednak, że będzie jeszcze prowadził negocjacje z miastem na temat zmiany warunków kontraktu. Liczy, że umowa będzie kontynuowana. Kontrakt krakowski od początku wyróżniał się jednak na tle innych miast. Koszty utrzymania Wavelo spoczywały bowiem na operatorze. Miasto dopłacało tylko złotówkę do każdego roweru, co dawało niewielką kwotę – 1500 zł miesięcznie. Kraków dodatkowo dostawał od firmy 1 proc. dochodu z wypożyczeń. Przez to operator ustalił jednak ceny wyższe niż w innych miastach. Nie zaproponował darmowych przejazdów (np. do 20 minut jak w Warszawie). Cennik opierał się głównie na miesięcznych abonamentach. To m.in. przez to operator nie osiągnął zakładanych dochodów. Nieoficjalnie firma przyznaje, że do mniejszych wpływów przyczyniła się też popularność hulajnóg elektrycznych. W Krakowie działa już pięciu operatorów takich jednośladów.
I to właśnie hulajnogi często są obwiniane za to, że doprowadziły do spadku popularności rowerów także w innych miastach. W tym roku są one rzadziej wynajmowane w Warszawie, Poznaniu czy Łodzi. W stolicy od 1 marca do 30 października odnotowano 5 mln 241 tys. wypożyczeń. To o ponad 400 tys. mniej niż w tym samym okresie 2018 r. – Hulajnogi elektryczne mogły mieć pewien wpływ na ten spadek, bo według szacunków korzysta z nich w Warszawie kilkadziesiąt tysięcy osób. Przyczyn spadku liczby wypożyczeń rowerów jest jednak więcej. Liczba stacji już nie rośnie jak w poprzednich latach – mówi Mikołaj Pieńkos ze stołecznego Zarządu Dróg Miejskich.
Tylko w Krakowie jest pięć firm wynajmujących hulajnogi
Przedstawiciele firmy Nextbike Polska, która jest największym operatorem rowerów w Polsce (obsługuje je w 45 miastach, m.in. w stolicy), przyznają, że pojawienie się nowego środka transportu odebrało im część użytkowników. – Szacujemy, że hulajnogi przejęły 5–7 proc. rynku rowerów miejskich – mówi Aleksandra Myczkowska-Utrata, rzeczniczka Nextbike Polska. Zaznacza też, że do spadku wypożyczeń rowerów przyczyniła się pogoda. Rok 2018 był bardziej słoneczny. W tym roku deszcze dominowały zwłaszcza w maju.
Nextbike Polska wpadł niedawno w kłopoty finansowe, do czego doprowadziło niepowodzenie uruchomienia systemu Mevo w Trójmieście i naliczenie kar. Firma przyznała, że pojawiło się ryzyko upadłości, co zapewne negatywnie odbiłoby się na obsługiwanych w Polsce systemach rowerowych. W ostatnich dniach pomocną dłoń podała jednak niemiecka spółka matka – Nextbike GmBH. Dokapitalizuje polską córkę kwotą 11 mln i przez to stanie się jej głównym akcjonariuszem (51,7 proc. udziałów).
Rafał Muszczynko ze stowarzyszenia Zielone Mazowsze uważa, że rowery miejskie będą się trzymać mocno i fala popularności hulajnóg nie powinna im zagrażać. – Hulajnogi to bardziej moda. Mogą zniknąć za dwa–trzy lata, tak jak w Warszawie niemal zniknęły rowery AcroBike, które też miały działać wyłącznie na zasadach rynkowych. Poza tym oba środki transportu używane są w różnych celach – hulajnóg używa się na krótkich, kilkusetmetrowych dystansach, a rowerem jedzie się kilka kilometrów – twierdzi Muszczynko. Jazda hulajnogą jest też dość droga. 10-minutowa podróż kosztuje 7–8 zł.
Rafał Muszczynko zwraca jednak uwagę, że władze miast muszą przemyśleć, jak powinny działać systemy rowerowe, by zbytnio do nich nie dopłacać. Przyznaje, że jednoślady mogą być uzupełnieniem komunikacji miejskiej, ale biorąc pod uwagę efekty, ich utrzymanie dla samorządu jest droższe niż autobusów czy tramwajów. – Trójmiasto popełniło błąd, że postawiło wyłącznie na rowery elektryczne. Z kolei Warszawa często stawia stacje rowerowe w rejonach niezbyt gęsto zamieszkanych. Przez to dopłaca więcej – wytyka Muszczynko.