Rządzący zapowiedzieli, że samorządy nie zostaną same z dzikimi wysypiskami. Ale uzyskać wsparcie nie będzie wcale łatwo. Same pieniądze też mogą nie wystarczyć, by posprzątać po mafii śmieciowej.
DGP
Rozbrajanie toksycznej bomby, czyli np. beczek wypełnionych przemysłowymi chemikaliami, którą ktoś podrzucił pod osłoną nocy do rowu albo zostawił pod plandeką porzuconej na ulicy naczepy bez tablic rejestracyjnych, potrafi rozsadzić niejeden gminny budżet. Koszty utylizacji takiego trującego ładunku sięgają bowiem milionów złotych. Najczęściej obciążają one samorząd, bo zarejestrowana na słupa firma znika i pociągnąć do odpowiedzialności nie ma kogo.
Sam minister środowiska Henryk Kowalczyk przyznał ostatnio, że problem jest poważny, a w całej Polsce takich porzuconych ekologicznych bomb mogą być tysiące. W dłuższej perspektywie proceder ten mają ukrócić intensywniejsze kontrole inspekcji ochrony środowiska, która od 1 stycznia br. ma kompetencje zbliżone do innych służb mundurowych. Po półrocznym okresie reorganizacji inspekcji, ruszyła ona w teren, a efekty mamy poznać już wkrótce.

Dodatkowe wsparcie

Rządzący nie mają jednak wątpliwości, że nie uda się przypilnować wszystkich nieuczciwych podmiotów. Dlatego też uruchomiony zostanie nowy instrument wsparcia dla gmin, które znalazły się w patowej sytuacji i padły ofiarą środowiskowych przestępców. Chodzi o program priorytetowy Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej „Usuwanie porzuconych odpadów”.
Ma on pozwolić dofinansować nie tylko samo usunięcie i zagospodarowanie składowanych lub magazynowanych odpadów, lecz także oczyszczenie powierzchni ziemi (w tym badania zanieczyszczenia gleby i ziemi oraz opracowanie projektu planu usuwania zanieczyszczeń). Ta bowiem bywa często skażona, np. metalami ciężkimi, co wykazali aktywiści Greenpeace, zlecając badanie próbek ziemi z pogorzelisk w Trzebini i Zgierzu, gdzie w maju zeszłego roku z dymem poszło kilkaset ton opon i tworzyw sztucznych. Badania wykazały przekroczenia stężeń kadmu, arsenu i ołowiu o kilkaset procent.
Wkrótce zostanie przedstawiona dokładna kwota wsparcia. Z naszych ustaleń wynika, że będzie to kilkaset milionów złotych, z czego gros środków byłoby przeznaczone na zwrotne, niskooprocentowane pożyczki (do 100 proc. kosztów kwalifikowanych), a reszta na bezzwrotne dotacje (do 80 proc.).

Kłopotliwe warunki

Sęk w tym, że wsparcie wcale nie będzie tak łatwo dostępne, jak mogłyby tego oczekiwać samorządy. I to celowo. Władze NFOŚiGW chcą bowiem, aby poszkodowane gminy sięgały po pieniądze dopiero w ostateczności, gdy wyczerpią wszystkie możliwości prawnej egzekucji należności od nielegalnie działających podmiotów. W praktyce, dopiero gdy samorząd wykaże, że postępowanie egzekucyjne zostało umorzone, a pieniędzy od przestępców środowiskowych odzyskać się nie da, będzie mógł liczyć na umorzenie otrzymanej pożyczki.
Jarosław Roliński, dyrektor departamentu ochrony ziemi w NFOŚiGW wyjaśnia, dlaczego procedura musi wyglądać w ten sposób. – Szerokie otwarcie możliwości finansowania odpadów pozostawionych przez przedsiębiorców z naruszeniem prawa, mogłoby spowodować otwarcie finansowania nielegalnych zysków ze środków publicznych. Rolą państwa jest w takich wypadkach przyjść z pomocą, ale należy robić to z wielką ostrożnością – mówi.
Innymi słowy, fundusz obawia się, że gdyby sprzątanie wysypisk było dofinansowywane z automatu, bez konieczności wszczynania egzekucji, to okazałoby się kuszące dla firm, które miałyby jeszcze mniejsze opory przed nielegalnymi praktykami. Wiedziałyby bowiem, że pieniądze na uprzątnięcie śmieci szybko się znajdą, bo każda gmina będzie chciała się jak najszybciej pozbyć śmierdzącego problemu. Jednocześnie wiele samorządów mogłoby już na wstępie wywieszać białą flagę i odstępować od poszukiwań sprawców, bo skuteczność tych działań jest niska, a tropienie sprawcy uciążliwe.
Maciej Kiełbus, prawnik i partner w kancelarii Ziemski & Partners rozumie tę argumentację. – Fundusz zapewne zdaje sobie sprawę, że łatwe pieniądze demoralizują i mogą zniechęcać do wyegzekwowania tych środków od podmiotów, które rzeczywiście powinny finansować te działania – mówi ekspert.
Dodaje, że takie restrykcyjne obwarowania, choć mogą utrudniać niektórym gminom dostęp do środków, wydają się jednak konieczne. – Nie może być tak, by gmina szła po linii najmniejszego oporu i robiła wszystko, by tylko wykazać nieskuteczność egzekucji, co pozwoli jej uzyskać umorzenie – mówi.

Czas na wagę złota

Ekspert zaznacza jednak, że z drugiej strony gminy, na których terenie ktoś porzuci niebezpieczne odpady, potrzebują pieniędzy szybko. Ekologiczna bomba stwarza bowiem zagrożenie, a miejsce, gdzie się ona znajduje, jest niezabezpieczone. Z tej perspektywy trwające latami postępowania egzekucyjne to nie lada kłopot. Dlaczego? Bo dopiero po jego zakończeniu gmina będzie miała pewność, czy wyłożone na sprzątanie wysypiska pieniądze zostaną jej w pełni zwrócone, a pożyczka będzie umorzona.
Czy można byłoby inaczej zarządzić tym procesem? – Być może lepszym rozwiązaniem byłoby przekazanie obowiązków usuwania odpadów wojewodzie, który przeznaczałby na to zadanie pieniądze z budżetu i to on dochodziłby później należności od przestępców – wskazuje Maciej Kiełbus. Wyjaśnia, że przemawiałoby za tym m.in. to, że organy centralne mogą działać sprawniej i szybciej niż służby gmin. Zwłaszcza że ofiarami śmieciowych przestępców padają zazwyczaj najmniejsze jednostki, które nie mają silnego aparatu urzędniczego i są w tym starciu słabszym przeciwnikiem.