Los bywa przewrotny i niesprawiedliwy. Bo mimo namacalnych sukcesów, to właśnie Kraków – kolebka anty smogowej krucjaty – płaci dziś wysoką cenę za odważne przecieranie szlaków.
Żeby było gorzej, rachunek wystawili mu ostatnio sami mieszkańcy. Ci sami, którzy są też jednymi z najbardziej świadomych problemu smogu w Polsce. Okazuje się jednak, że psychiczny dyskomfort z powodu współuczestnictwa w truciu siebie i sąsiadów to niewielka uciążliwość przy bolączkach takich jak zakaz parkowania przy ulubionej knajpie. Wbrew pozorom to nie kolejna tyrada ”światłego„ redaktora z Warszawy, który utyskuje na ignorancką postawę niewyedukowanych krakusów. Tym razem na cierpkie słowa bardziej zasługuje samo miasto. Ostatnie tygodnie przyniosły bowiem dwie zaskakujące zmiany na antysmogowym froncie, który przebiega przez dawną stolicę Polski.
Przede wszystkim niezadowoleni mieszkańcy na tyle skutecznie przycisnęli magistrat, że ten w zarodku zdusił pierwszą w Polsce strefę czystego transportu, którą niespełna dwa miesiące temu uruchomiono na krakowskim Kazimierzu. Powód? Prozaiczny, ale przy tym trudny do zignorowania. Wraz z zakazem poruszania się autami spalinowymi spadła liczba odwiedzających wyłączone z ruchu ulice. Zaczęły przez to spadać obroty lokalnych firm. Nawet o 20–30 proc. Kazimierz stał się handlową pustynią – mówili przedsiębiorcy. Ich sprzeciw wystarczył, by radni Krakowa zmienili zasady funkcjonowania strefy tak, że działa ona tylko na papierze. Wjazd do niej mają już wszyscy, niezależnie od tego, jak kopcącym autem kierują.
Ekolodzy i drogowcy nie kryją rozgoryczenia. Muszą jednak przełknąć gorzką pigułkę, że między deklaracjami mieszkańców a ich czynami jest przepaść. To oczywiście żadna odkrywcza myśl. Problem w tym, że tę elementarną zasadę władze Krakowa zignorowały. A krytyczne głosy wobec strefy już wybrzmiały wcześniej. Prace nad stosowną uchwałą już raz zawieszono właśnie po protestach przedsiębiorców. Same konsultacje trwały zaś od sierpnia i jak przekonywało miasto, zgłoszone w ich trakcie uwagi miały zostać uwzględnione. Dlaczego więc nie udało się uratować strefy?
To niejedyny kubeł zimnej wody, który ostatnio wylał się na głowę włodarzy. Krytyka pojawiła się z niespodziewanej strony, bo od lokalnych, małych pizzerii. To one dostaną bowiem rykoszetem z powodu ograniczeń, które wejdą w życie we wrześniu tego roku na mocy uchwały antysmogowej. Zakazuje ona m.in. stosowania drewna, którego w wielu lokalach używa się do wypiekania pizzy. Zakaz ów teoretycznie nie powinien być dla nikogo zaskoczeniem. W końcu uchwała, która wprowadza te zmiany, została przyjęta w styczniu 2016 r. Oczywiście, zagapienie się właścicieli restauracji, którzy teraz budzą się z krzykiem, że wymiana pieca opalanego drewnem na np. gazowy zabije smak ich potraw i puści ich z torbami, nienajlepiej świadczy o ich przygotowaniu do prowadzenia biznesu. Ale czy nie jest też niedopatrzeniem samego miasta, że problem ten w ogóle się pojawia?
Obawiam się, że przykład Krakowa okaże się dla innych samorządów przestrogą przed podejmowaniem nieszablonowych inicjatyw. Takie potknięcia tylko dolewają oliwy do ognia sceptyków, dla których smog jest problemem wydumanym. Dziś lubują się oni w wytykaniu ”absurdów„ jak zakaz używania drewna, który uderzy w lokalne pizzerie. Osobiście nie zestawiałbym zdrowia naszych płuc z satysfakcją żołądka. Ale to tylko moje zdanie. Szkoda jednak, że w obliczu takich argumentów w medialnej przestrzeni jakoś bledną statystyki, które jednoznacznie wskazują, że powietrze w Krakowie jest dziś najlepsze od trzech lat. Innymi słowy, działania miasta mają sens. Oby tylko tamtejsze władze nie zapomniały, że odgórne dekrety nie wystarczą, by zmienić przyzwyczajenia mieszkańców.