Aktywiści apelują: samymi restrykcjami wiele nie zdziałamy. Od wczoraj najtańsze i najdotkliwiej kopcące przy spalaniu paliwa stałe takie jak węgiel brunatny (a także powstałe na jego bazie paliwa, tj. floty, muły i drobne miały) są na cenzurowanym na Dolnym Śląsku i Mazowszu.

Wrzucenie takiego opału do pieca jest już przestępstwem, za które grozi kara do pięciu tysięcy złotych.

To skutki uchwał antysmogowych przyjętych przez władze tych województw jeszcze w zeszłym roku. Część zapisów zaczęła obowiązywać 1 lipca. W tym pierwszym przypadku mowa właściwie o trzech osobnych aktach prawnych: dla Wrocławia, gmin uzdrowiskowych i pozostałych jednostek z całego regionu. Do tej pory podobne uchwały przyjęły województwa: małopolskie, śląskie, łódzkie, opolskie i wielkopolskie, a także Kraków, Wrocław, Poznań, Kalisz.

Restrykcje w stosowaniu najgorszego węgla to jedno. Obostrzenia dotyczą bowiem też instalowania nowych kotłów i pieców. Od dziś nikt na Dolnym Śląsku lub na Mazowszu kto zdecyduje się na taką metodę ogrzewania, nie będzie już mógł legalnie zamontować w domu urządzenia niespełniającego co najmniej 5 klasy. Obecnie wykorzystywane instalacje będą też musiały być stopniowo wymieniane.

Niewiedza nasza powszechna

Zdaniem ekspertów minie jednak długi czas, zanim mieszkańcy tych dwóch regionów będą mogli odetchnąć pełną piersią. Smogu nie rozwieją bowiem tylko bardziej restrykcyjne przepisy i kary. Wciąż wiele do nadrobienia mają same samorządy. Zwłaszcza że niewielu mieszkańców w ogóle wie o nowych normach i obowiązujących regulacjach. Jak przekonują aktywiści, zawodzi polityka informacyjna lokalnych władz.

– Już w styczniu tego roku zwróciliśmy się z apelem do władz gmin, aby promowały zapisy uchwał antysmogowych i informowały mieszkańców o nowych regulacjach. Niestety, praktycznie do czerwca, kiedy gmina Wrocław i marszałek województwa przypomnieli o zakazach w pismach i ulotkach, nic się nie działo. Wyglądało to jakby samo przyjęcie uchwał w listopadzie zeszłego roku załatwiło problem – podkreśla Radosław Gawlik, prezes Dolnośląskiego Alarmu Smogowego.

I dodaje, że wielu mieszkańców może wkrótce czekać nie lada zaskoczenie. Niektóre zapisy uchwały w ogóle nie przebiły się bowiem do powszechnej świadomości. – Chociażby ten, że od 1 lipca do ogrzewania domów nie wolno stosować również pozaklasowych kominków – wyjaśnia Gawlik.

Na podobny problem niedoinformowania zwracają uwagę też przedstawiciele Krakowskiego Alarmu Smogowego. To o tyle zaskakujące, że to właśnie stolica Małopolski przewodzi w walce ze smogiem i ma na tym polu największe sukcesy. Tylko w 2017 r. do tamtejszego urzędu miasta wpłynęło ponad 8 tys. wniosków o wsparcie na wymianę pieca.

Wciąż jednak, jak przekonuje Anna Dworakowska z KAS, wielu mieszkańców w ogóle nie wie o przepisach pierwszej w Polsce uchwały antysmogowej, które obowiązują od zeszłego roku. – O ile w samym Krakowie świadomość jest już bardzo duża, mieszkańców mniejszych miast dopiero udaje się dotrzeć, a na wsi ze znajomością przepisów jest wciąż bardzo źle – mówi.

Na potwierdzenie ekspertka przywołuje badania ankietowe przeprowadzone wśród mieszkańców Małopolski. Wynika z nich, że 70 proc. ankietowanych słyszało o uchwale antysmogowej, ale jedynie co piąty wie, co się w niej znajduje.

– To symptomatyczne, bo choć nieznajomość prawa nie zwalnia z obowiązku jego przestrzegania, to jednak trudno przestrzegać prawa, którego się nie zna – komentuje Dworakowska.

Lekarstwo jest, diagnozy brak

Brak świadomości mieszkańców to jednak niejedyna przeszkoda, która podkopuje powodzenie uchwał antysmogowych. Okazuje się bowiem, że niedoinformowane są często same samorządy. Aktywiści wytykają im, że w wielu przypadkach nie wiedzą np. ile tzw. kopciuchów na ich terenie w ogóle jest.

– Z oceną skali problemu jest bardzo źle. Tylko najbardziej aktywne na tym polu gminy, tj. Polanica, Legnica czy Wałbrzych, na poważnie zabrały się do inwentaryzacji źródeł emisji na swoim terenie i ustaliły, jaka jest skala problemu – twierdzi Robert Gawlik.

Dodaje, że Dolnośląski Alarm Smogowy potrzebował kilku lat ciągłych apelów, by przekonać władze Wrocławia, żeby te przeprowadziły ankiety w określonych, różnych typach zabudowy i na tej podstawie określiły, ile pieców jest naprawdę do wymiany. – To od 30 do 50 tys. instalacji – wskazuje Gawlik.

Nieco lepiej, przynajmniej w świetle szacunków UM w Warszawie, jest w stolicy. W sezonie grzewczym wciąż dymi tam ok. 15 tys. bezklasowych kotłów. Przedstawiciele organizacji Warszawa Bez Smogu mają jednak wątpliwości, czy liczby te oddają pełen obraz problemu.

– Ratusz szacuje, że w samych tylko budynkach komunalnych jest ok. 1,7 tys. kopciuchów, ale w inwentaryzacji nie uzględniono m.in. ponad 6 tys. lokali miejskich z Pragi-Północ, które nie mają podłączenia ani do ciepłowni, ani do gazu – mówi Monika Daniluk z Warszawy Bez Smogu.

Mogą stracić najubożsi

Potrzebne będzie również wsparcie dla tych, którzy na zmianach mogą co prawda zyskać zdrowie, ale stracić niemałe sumy w portfelu. Tymczasem w wielu samorządach brakuje jakichkolwiek programów pomocowych.

– Wymiana starego kotła na wymagane przepisami uchwał antysmogowych urządzenia piątej klasy to często wydatek powyżej 10 tys. zł. To koszt poza zasięgiem wielu, zwłaszcza tych najuboższych – podkreśla Łukasz Horbacz, Prezes Zarządu Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla.

Niewykluczone, że wkrótce to się zmieni. Rządzący zapowiadają, że samorządy zmagające się ze smogiem będą mogły liczyć w najbliższych latach na pomoc państwa. Na termomodernizacje i dopłaty do wymiany kotłów ma bowiem pójść nawet 10 mld zł rocznie.

Szkopuł w tym, że od szumnych zapowiedzi do realizacji jeszcze daleko. Póki co realne wsparcie opiewa na kwotę 180 mln zł. Tyle przeznaczono na pilotażowy program ocieplania budynków w 33 miejscowościach. Są one niejako poligonem doświadczalnym, gdzie opracowane mają być szczegółowe zasady dofinansowań dla szerszej grupy gmin.