- Obawiamy się, że nowa regulacja będzie sposobem na ściganie każdego, kogo się będzie chciało - mówi w wywiadzie dla DGP Zygmunt Frankiewicz, prezydent Gliwic i szef Związku Miast Polskich.
Dlaczego boicie się projektu ustawy o jawności życia publicznego?
Bo mamy wrażenie, że bardziej niż o większą jawność chodzi w niej o inne kwestie, które są faktycznie niebezpieczne. Nie boimy się jawności, co więcej – z własnej inicjatywy wprowadziliśmy już wiele rzeczy, które ten projekt zakłada. Przykładowo publiczny rejestr umów zawieranych przez urząd miasta funkcjonuje u nas już od kilku lat, dziś widnieje w nim ok. 1150 umów. Zgodnie z projektem ustawy liczba umów do upublicznienia wzrośnie do 3,5 tys. Takie rozszerzenie niekoniecznie musi mieć sens, bo w rejestrze znajdą się także umowy dochodowe, a do tych nikt nigdy nie zagląda i nikt o nie nawet nie prosi.
Zygmunt Frankiewicz, prezydent Gliwic i szef Związku Miast Polskich / Dziennik Gazeta Prawna
A kto będzie dbał o to, by dane te były rzetelne?
Za prowadzenie i aktualizowanie tego rejestru odpowiadać ma kierownik jednostki organizacyjnej, czyli burmistrz czy prezydent miasta. Mimo że w praktyce robi to referent. Ale to kierownik jednostki może nawet na trzy lata trafić do więzienia i zapłacić grzywnę. Wystarczy, że w rejestrze znajdą się niepełne czy nieprawdziwe dane, choćby wskutek czyjejś pomyłki. Przy tylu tysiącach rocznie publikowanych dokumentów zawsze pojawią się jakieś błędy. Dlatego wystawianie na takie ryzyko kierowników jednostek jest nieuzasadnione, bo okaże się, że będą wprost odpowiadali za błędy swoich podwładnych.
Rozumiem, że intencją ustawodawcy jest zagwarantowanie wiarygodności danych dostępnych w publicznym rejestrze.
Wszystkie publikowane dane już dziś są rzetelnie weryfikowane. Co oczywiście nie oznacza, że nie występują w nich błędy. W związku z tym obawiamy się, że nowa regulacja będzie sposobem na ściganie każdego, kogo się będzie chciało.
Czy z powodów politycznych też?
Nie chcę tego podejrzewać. Władze się zmieniają i ktoś kiedyś może to wykorzystać politycznie. Intencja jest wprost wskazana w projekcie ustawy. Gdy CBA wykryje – przynajmniej w swoim mniemaniu – korupcję w urzędzie i prokuratura postawi zarzuty pracownikowi tego urzędu, to w tym momencie będzie można już ukarać wójta czy burmistrza z powodu braku lub niewłaściwego wdrożenia wewnętrznych przepisów antykorupcyjnych.
Czyli łamie to zasadę domniemania niewinności?
Dokładnie. Bez wyroku wcześniej można ukarać kierownika jednostki. To jest nie do przyjęcia.
To poważne zarzuty. Czy informowaliście o nich autorów projektu, ministra Mariusza Kamińskiego lub jego zastępcę Macieja Wąsika?
Pierwotny kształt tego projektu był bardzo zły. Błędów było mnóstwo, odnieśliśmy się do nich, minister Wąsik uwzględnił prawie wszystkie nasze uwagi w kolejnej wersji projektu. Nie zmieniono tych rzeczy, które oficjalnie zostały określone jako polityczne i nienegocjowalne. Efekty tego podejścia widzimy teraz.
Czy ustawa może sparaliżować codzienną pracę lokalnych urzędów?
Może wystawić na ogromne ryzyko nie tylko wójtów, burmistrzów czy prezydentów miast, ale również urzędników rządowych, przedsiębiorców. Dlatego że przedsiębiorcy również będą karani, jeśli ich pracownik dostanie zarzuty korupcyjne. Ta grupa również powinna się teraz poczuć zagrożona.
Co w tej sytuacji zrobią samorządy, skoro ich zdaniem projekt jest dalece niekonstytucyjny?
Na razie będziemy perswadowali. Ustawa generuje problemy nie tylko dla nas, ale także całej administracji, również rządowej. Możemy stracić wielu specjalistów z różnych branż: budowlanej, geodezyjnej, finansowej, informatycznej. Bo jeśli podejmą z nami współpracę, uniemożliwi im się dalsze praktykowanie w zawodzie, co często jest im potrzebne do dalszego posiadania uprawnień. Na razie nagłaśniamy problem. Będziemy apelowali do wszystkich posłów, może się tym przejmą. Będziemy aktywni w trakcie prac w parlamencie. Na dalszym etapie zaapelujemy do prezydenta o niepodpisywanie tej ustawy.
Słyszał pan, że w wiosennej ramówce TVP codziennie po „Wiadomościach” ma być nadawany program reporterski ukierunkowany na informowanie o nieprawidłowościach w samorządach?
Fatalnie, że ta telewizja ma w nazwie „publiczna” i jest finansowana z publicznych pieniędzy, bo wpisuje się wprost w kampanię antysamorządową. Zawsze w każdym środowisku można znaleźć jakieś błędy czy nadużycia. Jeżeli do dziennikarstwa podchodzi się nieuczciwie, nie dochowuje proporcji, to w efekcie fałszuje się rzeczywistość i wprowadza ludzi w błąd. Inicjatywę TVP oceniam jako fatalną. Zresztą już nawet w środowisku PiS spotkałem się z opinią, że ta obecna telewizja jest gorsza od Urbanowskiej. To skandal, że w demokratycznym państwie prawa telewizja publiczna funkcjonuje w ten sposób. Wiem, że to bardzo ostra ocena, ale sam mam doświadczenia ze współpracy z TVP. Kiedyś w głównym wydaniu „Wiadomości” było podane, że jest takie miasto jak Gliwice, w którym prezydent rządzi od 24 lat, a jego zastępcy mają zarzuty korupcyjne. Pierwsza część tej informacji była prawdziwa. Druga kompletnie nie, bo żaden z moich zastępców nigdy takich zarzutów nie miał.
Obowiązuje już nowy kodeks wyborczy. Jak będą wyglądać tegoroczne wybory samorządowe?
Spodziewam się gigantycznych problemów, zwłaszcza jeśli chodzi o sprawne ich przeprowadzenie. Obawiam się, że tegoroczne elekcje będą mniej przejrzyste i bardziej narażone na fałszowanie, wbrew deklaracjom PiS. Później może dojść do awantury, bo pojawią się przeróżne oskarżenia, kierowane m.in. w stronę samorządu, mimo że tak naprawdę przestaje on być organizatorem tych wyborów. Będą za to odpowiadać upolitycznieni komisarze i urzędnicy wyborczy. Jestem przekonany, że ci ludzie zostaną dobrani według klucza politycznego. Tak naprawdę jeden z uczestników wyborów ma wpływ na główne funkcje tych, którzy te wybory organizują i potem ocenią ich prawidłowość. To jest dopiero zagrożenie dla demokracji.
Niektórzy twierdzą, że skoro ograniczamy JOW-y i wprowadzamy ordynację proporcjonalną w większej ilości gmin, to jest to droga do upartyjnienia wyborów samorządowych. Myśli pan, że samorządowcy zaczną masowo zapisywać się do partii, by wystartować pod ich szyldem?
Nie sądzę. Raczej ruchy będą w drugą stronę, tak było do tej pory i wątpię, by ten trend nagle się odwrócił. Już kiedyś w gminach powyżej 20 tys. mieszkańców wybory były proporcjonalne. Zmiana na ordynację większościową została wprowadzona stosunkowo niedawno. Tak więc teraz de facto wracamy do tego, co było kiedyś, a wolelibyśmy, by wybory w samorządach były w jak największej skali większościowe. Bardziej obawiam się upolitycznienia komisji wyborczych w miastach. Tam, gdzie wygrywają komitety lokalne, często ze sporą przewagą, w myśl nowej ordynacji mogą w ogóle nie mieć żadnego przedstawiciela w komisji wyborczej, bo zasiadać tam będą mogły tylko komitety partyjne. To cios w coś, co się tworzyło od ponad 20 lat, czyli oddolny ruch samorządowy i obywatelski. Teraz tylko partie będą miały cokolwiek do powiedzenia, choćby wcześniej nawet w danym mieście nie startowały.