Zmiany w ordynacji wyborczej do samorządów zmuszają do namysłu nad sytuacją panującą w ważnej instytucji świadomego społeczeństwa obywatelskiego. Reforma ma na celu wyrugowanie patologii. Ale czy je właściwie zdiagnozowano?
Ustawa z 11 stycznia 2018 r. o zmianie niektórych ustaw w celu zwiększenia udziały obywateli w procesie wybierania, funkcjonowania i kontrolowania niektórych organów publicznych (Dz.U. z 2018 r., poz. 130) ogranicza możliwość kandydowania do samorządu. Najważniejsze są jednak nie pytanie o tego czy innego człowieka, o określone ugrupowania polityczne, lecz rozwiązania systemowe. Patrząc bowiem na cały czas obowiązywania „nowego podziału terytorialnego kraju”, nie sposób pominąć milczeniem kilku, jakże kluczowych, uwag.
Na pierwszy plan wybija się zwłaszcza typowe dla polskiego prawodawstwa zatarcie wyraźnych granic kompetencyjnych, które skutkuje ograniczeniem rozeznania instytucji samorządowych przez obywateli. Dość powiedzieć, że wiele osób nie zdaje sobie sprawy z istnienia sejmików wojewódzkich – semantycznie wiążąc województwo z wojewodą. I tylko z wojewodą, czyli organem administracji rządowej. I choć sejmik sam w sobie jest określeniem nacechowanym sentymentem – pomnikiem prawa Rzeczypospolitej Szlacheckiej, pozostaje instytucją oderwaną od społeczeństwa. Widać to zwłaszcza po preferencjach wyborczych wiązanych z oddaniem głosu na daną partię polityczną, partię ogólnopolską. Siły lokalne są bowiem zwykle zbyt słabe, by uzyskać określoną liczbę głosów w kilkunastu powiatach, co sprowadza rolę sejmików do obsadzania wakatów ludźmi związanymi z największymi partiami centralnymi. Jaki to zatem „samorząd” w powszechnym rozumieniu tego słowa?
Czy choćby już z racji powyższego, z uwagi na dobro wizerunku samorządu w społeczeństwie nie byłoby dobrze zastanowić się nad zniesieniem sejmików i związanej z nimi funkcji marszałka województwa? Przynoszą one znaczne koszty, mało przy tym wnosząc we wzrost świadomości obywatelskiej i nie wykonując wielu usług dla społeczeństwa. Te ostatnie z powodzeniem mogłaby przejąć ekspozytura rządu w województwie oraz starostowie, przejmując jednocześnie pełną odpowiedzialność.
Skoro zaś o starostach mowa, przypominając sobie ich historię, muszę podkreślić, że w obecnej sytuacji politycznej stali się oni niemal kalką politycznych układanek z sejmików, choć na nieco mniejszą skalę. Jak pokazuje doświadczenie, powiat okazał się jednostką na tyle dużą, by osłabić oddziaływanie sił oddolnych, przez co wzmacnia lokalne struktury partii ogólnopolskich. Konstatacja? Bardzo często starostą zostaje człowiek związany z „centralą”, realizujący jej linię polityczną, a poprzez brak wyboru bezpośredniego staje się ponadto organem błędnie wiązanym ze strukturami administracji rządowej. Pomijając szczegółową analizę zjawiska, przytoczmy tylko starostę znanego z lekcji historii – prężnie działającego urzędnika królewskiego, „przedłużenie ręki monarszej”, co nijak nie koresponduje z obrazem starosty wyłaniającym się z ustawy o samorządzie powiatowym z 5 czerwca 1998 r. Tym bardziej że ów akt zakazuje łączenia sprawowania starostwa m.in. z urzędem administracji rządowej – odmiennie niż miało to miejsce w II RP, kiedy to starostwo podlegało administracji rządowej.
I tu postawmy drugie pytanie, czy nie warto rozpocząć rozmowy nie tylko nad likwidacją – a przynajmniej daleko idącą reformą – sejmików wojewódzkich, lecz i legalnym podporządkowaniem starostów (zarządów powiatu) rządowi, władzy centralnej, przy jednoczesnym objęciu ich kontrolą i oddziaływaniem rad powiatowych? Skreślone już argumenty, znaczenie starosty dla życia tysięcy ludzi, ale i faktyczna budowa społeczeństwa obywatelskiego, które w większej części nie rezygnuje ze sprawowania władzy (frekwencja ponad 50-proc., nie mówiąc o lokalnych referendach) wymaga jasnego podziału kompetencji i rozpoczęcia ,,usamorządowiania” od stosunkowo niewielkiej liczby instytucji, od wytworzenia relacji ze społeczeństwem – instytucji tworzonych oddolnie, stojących na straży ludzi je tworzących.