PROBLEM: PiS poprze projekt Kukiz’15 dotyczący zmiany w ustawie o pracownikach samorządowych likwidujący tzw. gabinety polityczne w gminach, powiatach i województwach. Zrobi to jednak pod warunkiem, że umowy o pracę z pracującymi tam osobami nie zostaną rozwiązane z dnia na dzień. Swoje warunki stawia też pozostała część opozycji. Jednak wielu samorządowców wątpi w związane z tym oszczędności. Już wiedzą, jak obejść przepisy, które nie zostały jeszcze uchwalone, i mają pewność, że bez gabinetów dadzą sobie radę.
Losy projektu nowelizacji ustawy przygotowanego przez posłów Kukiz’15, są mocno zagmatwane. Pierwotna propozycja dotyczyła likwidacji stanowisk doradców i asystentów zarówno na szczeblu samorządowym, jak i centralnym (w resortach). Na to jednak partia Jarosława Kaczyńskiego nie chciała się zgodzić. Dlatego działacze partii Pawła Kukiza przygotowali nową wersję – tym razem ograniczającą się do szczebla samorządów.
Jednak i tej wersji większość poselska pracująca w komisjach sejmowych nie zaakceptowała. Dlatego w sprawozdaniu komisje sejmowe sugerowały odrzucenie projektu. Zanim jednak to się stało, niespodziewanie PiS zmienił zdanie o 180 stopni. Postanowił ostatecznie projekt poprzeć. To oznaczało, że na posiedzeniu Sejmu 22 czerwca większość sejmowa musiała zagłosować... przeciwko wnioskowi komisji, by projekt trafił z powrotem do dalszych prac.
– Ewidentnie mamy do czynienia z dealem politycznym. Nie wiemy tylko, co do czego Kukiz’15 i PiS się porozumieli, co komu kto obiecał za możliwość uchwalenia tego projektu. Myślę jednak, że wkrótce się o tym przekonamy – twierdzi jeden z naszych rozmówców z Sejmu.
Już wiadomo, jakie warunki stawia większość rządząca posłom Kukiz’15. Obecnie sprawa rozbija się nie o to, czy likwidować stanowiska asystentów i doradców w samorządach, lecz jak szybko. Artykuł 2 poselskiego projektu ustawy zakłada bowiem, że stosunki pracy osób już zatrudnionych na tych stanowiskach ulegną rozwiązaniu od razu, w dniu wejścia w życie szykowanej nowelizacji.
Nie od razu
– Ciekawe tylko, kto zapłaci odprawy lub odszkodowania z tytułu rozwiązania stosunku pracy, w sytuacji gdy zwolnieni pracownicy pójdą do sądu? – dopytuje Marek Wójcik, były wiceminister administracji i cyfryzacji w rządzie PO-PSL, a obecnie ekspert Związku Miast Polskich.
Podobne wątpliwości ma zresztą strona rządowa. „Redakcja wspomnianego przepisu może budzić´ wątpliwości z uwagi na obecnie obowiązujące zasady regulujące kwestie? zatrudniania osób na stanowiskach doradców i asystentów w strukturze administracji samorządowej. Rozwiązanie umów o prace? może ewentualnie nastąpić´ wyłącznie z zachowaniem dwutygodniowego okresu wypowiedzenia, co umożliwi tez ewentualne nabycie prawa do zasiłku dla osób bezrobotnych” – wynika ze stanowiska rządu.
Skala zjawiska nie jest jednak duża. Z danych zebranych przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji za 2015 r. wynika, że zatrudnienie na stanowiskach doradców i asystentów funkcjonujących w administracji samorządowej w skali kraju wynosi w przybliżeniu 900 osób. Oszczędności z tytułu ich zwolnienia szacowane są na ok. 41 mln zł rocznie.
Złudne oszczędności
Zresztą, jak sugerują przedstawiciele województwa mazowieckiego, skala tych oszczędności i tak jest złudna. „Pochodzące z tego tytułu środki należałoby przeznaczyć na realizację zadań wykonywanych dotychczas przez asystentów i doradców, co byłoby związane z zatrudnieniem nowych osób. Ponadto istniejący mechanizm dwutygodniowego okresu wypowiedzenia asystentom i doradcom umowy o pracę skutkuje niższymi kosztami niż zatrudnienie do tych samych zadań pracowników na stanowiskach urzędniczych na podstawie umowy o pracę zawartej na czas nieokreślony” – wynika z pisma przygotowanego przez mazowiecki Urząd Marszałkowski.
Jak sprawę komentują eksperci?
– Cieszę się, że gabinety znikną, bo kolejne rządy o tym mówiły, ale nic z tym nie zrobiły – uważa dr Stefan Płażek z Katedry Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jednak, podobnie jak rząd, uważa, że wypowiedzenie doradcom i asystentom umów w trybie natychmiastowym jest nadużyciem. – Ci ludzie nie są winni sytuacji. Nie oni, a menedżerowie jednostek samorządowych ufundowali sobie gabinety polityczne. Ustawa nie powinna bezpośrednio wkraczać w stosunki pracy. Jeśli stosunek pracy jest rozwiązywany nie z winy zatrudnionych, to powinien być przewidziany pewien bufor czasowy. Z pragmatycznego punktu widzenia warto byłoby pozwolić im np. dotrwać do końca kadencji władz samorządowych, która niebawem i tak się zakończy, albo zaproponować inne vacatio legis – uważa dr Płażek.
– Ostatnie ustawy zaczęły nas przyzwyczajać, że standardy ochrony stosunku pracy niekoniecznie stanowią przeszkodę do przyjęcia określonych rozwiązań prawnych – twierdzi Grzegorz Kubalski, ekspert Związku Powiatów Polskich. – Jeśli omawiane rozwiązania mają wejść w życie, to oczywiście najracjonalniej byłoby wdrożyć je dopiero od kolejnej kadencji samorządów – dodaje Kubalski.
Opozycja punktuje
Sejmowa opozycja wykazuje zróżnicowane podejście do problemu. Najbardziej stanowcza jest Platforma Obywatelska, dla której projekt Kukiz’15 jest całkowicie pozbawiony sensu. – Po wprowadzeniu ustawy zacznie się wyrzucanie fachowców i zatrudnianie zaufanych ludzi na stanowiskach merytorycznych. Wolałbym, by tacy ludzie, jak pan Misiewicz czy pani Sadurska, zasiadali w gabinetach politycznych, niż przechodzili do spółek Skarbu Państwa, bo wyrządzą mniej szkód – mówi poseł Jan Grabiec z PO.
Nieco bardziej ugodowi w sprawie projektu ustawy są ludowcy. Stawiają jednak wygórowane wymagania. – Warunkiem byłoby znalezienie rozwiązania systemowego. Dlaczego nie rusza się gabinetów politycznych przy ministrach, a kieruje się uwagę tylko na samorządy? Poprzednia wersja tego projektu właśnie to zakładała – przypomina Piotr Zgorzelski z PSL.
– Samorządy wezmą przykład z administracji rządowej i zatrudnią tych ludzi na stanowiskach merytorycznych – przekonuje Jan Grabiec.
W taki prosty scenariusz nie wierzy jednak dr Stefan Płażek. A przynajmniej, jak twierdzi, nie będzie o to łatwo. – W drodze wewnętrznego awansu można przekierowywać tylko ze stanowiska urzędniczego na urzędnicze. Z kolei w otwartych naborach startować może każdy – zwraca uwagę ekspert.
Jak w praktyce zatrzymać asystenta czy doradcę, podpowiada Maria Karkosz, kierownik biura spraw pracowniczych w Urzędzie Miasta Wałbrzycha. Kadrowa twierdzi, że proponowane rozwiązanie umów w dniu wejścia zmienionej ustawy w życie spowoduje, iż obecne umowy o pracę zostaną zamienione na umowy cywilnoprawne na wykonywanie tych zadań, które do tej pory wykonywane były w ramach stosunku pracy. Część pracodawców może zdecydować się na rozpisanie konkursów na stanowiska urzędnicze (ale w ramach konkursu mogą zostać przyjęte do pracy całkiem inne osoby niż zatrudnione dotychczas). – W przypadku Urzędu Miejskiego w Wałbrzychu od początku funkcjonowania ustawy o pracownikach samorządowych liczba zatrudnionych na tych stanowiskach nigdy nie przekroczyła dwóch osób – informuje Maria Karkosz.
900 – tyle w przybliżeniu osób zatrudnionych jest na stanowiskach doradców i asystentów w administracji samorządowej w skali kraju