W naszym kraju zasoby wody w przeliczeniu na mieszkańca są zdecydowanie niższe niż średnia europejska. I niewiele możemy na to poradzić. Cóż, taki mamy klimat.

Powinniśmy za to szczególnie dbać, żeby nie korzystać z wody bardziej, niż jest to absolutnie niezbędne. Tym samym wdrożenie art. 9 unijnej ramowej dyrektywy wodnej, mówiącego o tym, że korzystający z wody ma za to płacić, powinno być dla Polski priorytetem. Tymczasem jesteśmy w tej kwestii wyjątkowo opóźnieni. Nie udało się zmienić prawa wodnego poprzedniemu rządowi, a od 1 lipca - mimo że możemy stracić 3,5 mld euro dofinansowania - łamiemy kolejny termin UE.

Wiele wskazuje, że tym razem przepisy zostaną przyjęte. Dlatego warto się przyjrzeć proponowanym rozwiązaniom. To, co najbardziej bulwersuje opinię publiczną, to podwyżki cen wody dla mieszkańców, albo od razu, albo - jak twierdzi strona rządowa – za jakiś czas. W tekście obok specjaliści wyjaśniają, że taka podwyżka ad hoc jest niemożliwa, bo nie pozwalają na nią przepisy o zbiorowym zaopatrzeniu w wodę i zbiorowym odprowadzaniu ścieków. Jednak to, co pozwala mieszkańcom odetchnąć z ulgą, stanowi kłopot dla przedsiębiorstw wodociągowych. Brak możliwości podniesienia cen mimo zmieniających się przepisów może bowiem wpędzić je w tarapaty finansowe. Zwłaszcza że ustawodawca szykuje kolejną zmianę - wody deszczowe mają już nie być ściekiem. To spowoduje, że stawki za ich odprowadzanie nie będą sztywne i trzeba będzie z poszczególnymi podmiotami negocjować odrębne umowy.

To, co bardzo niepokoi samorządy, to przejęcie przez nową instytucję „Wody Polskie” roli regulatora taryf za wodę i ścieki. Dziś praktycznie o wszystkim w tych kwestiach decyduje samorząd, co znaczy, że może się to odbywać ze szkodą dla mieszkańców. Ale czy ktoś z poziomu kraju lub województwa będzie wiedział lepiej, jak ustalić koszty wody w danej miejscowości.