Gdzie można zmienić nazwę ulicy 22 Lipca na ulicę 22 Lipca? Jak rozpoznać, które Wyzwolenie może patronować miejskiej alei? To tylko część absurdów związanych z dekomunizacją miejskiej nomenklatury.
Obok Doliny Pięciu Stawów, Doliny Miętusiej, Giewontu i Morskiego Oka na osiedlu Karpackim w Bielsku-Białej była ulica Czerwonych Wierchów. Tamte są nadal, ulicy Czerwonych Wierchów już nie ma – bielscy radni zmienili jej nazwę na gen. Andersa. W ramach dekomunizacji.
Ale to było dawno, na początku lat 90. Wtedy, w rewolucyjnym szale zrywania z niechlubną przeszłością, żadna nazwa nie była bezpieczna. Jedni obrywali słusznie, inni nie. Jak Wierchy, które miały pecha być czerwone. Albo jak Ludwik Waryński, który znikał z ulic w ekspresowym tempie, choć z komunizmem nie miał nic wspólnego. Jego pech polegał na tym, że był twarzą peerelowskiej stuzłotówki. Wystarczyło.
Teraz jest inaczej, nic na żywioł. Obowiązuje ustawa, która mówi, co i jak zmieniać. Wiadomo więc, że nazwy budynków, ulic, dróg, mostów, skwerów i placów nie mogą upamiętniać osób, organizacji ani też wydarzeń lub dat symbolizujących komunizm lub inny ustrój totalitarny. Nie mogą również w żaden inny sposób takiego ustroju propagować. A jeśli propagują, to do końca września tego roku władze gmin, miast i miasteczek, w których takie nazwy jeszcze funkcjonują, muszą je zmienić.
Proste? Proste. Ale, jak zawsze, nie do końca.
Patroni wyklęci
Jacek Majchrowski, prezydent Krakowa i wiceprzewodniczący Związku Miast Polskich, jeszcze w ubiegłym roku napisał list do burmistrzów, prezydentów miast i przewodniczących miejskich rad. Zaniepokoiły go zapowiedzi sposobu realizacji uchwalonej przez Sejm ustawy dekomunizacyjnej i krążące w mediach listy nazwisk, które powinny zniknąć z przestrzeni publicznej. „Oprócz postaci, które bezspornie negatywnie zapisały się na kartach historii i nie są godne upamiętnienia w jakikolwiek sposób, pojawia się cała masa osób zasłużonych dla walk o niepodległość Polski w okresie zaborów. (...) Moje poważne wątpliwości wzbudza także fakt usuwania nazwisk samorządowców i zasłużonych dla społeczności lokalnych tylko i wyłącznie z powodu przynależności partyjnej” – pisze w liście, wymieniając jako przykłady Stefana Okrzeję, Bolesława Limanowskiego i gen. Walerego Wróblewskiego związanych z Polską Partią Socjalistyczną, a także gen. Jarosława Dąbrowskiego. Wspomina też Jerzego Ziętka, niezwykle popularnego i lubianego na Śląsku polityka i samorządowca. „Ustawa obowiązuje i należy się do niej stosować. Niech jednak nikt z nas nie poczuje się zwolniony z zachowania zdrowego rozsądku i zwykłej ludzkiej przyzwoitości” – przekonywał w liście Majchrowski.
Twórcy facebookowego profilu Przywróćmy pamięć o Patronach Wyklętych odwołują się nie tylko do zdrowego rozsądku i przyzwoitości, lecz także do wiedzy historycznej. Skrzyknęli się w sieci pod hasłem walki z bezmyślnym fałszowaniem historii jeszcze przed uchwaleniem ustawy dekomunizacyjnej. – Pomysł był taki, żeby przywrócić patronów usuniętych nie tylko w ostatnich latach, ale i dużo wcześniej, jeszcze przed okresem stalinizmu – tłumaczy Przemysław Kmieciak ze stowarzyszenia Lepszy Gdańsk, współtwórca profilu. – Byliśmy lokalną, skupioną wokół lewicowych ruchów grupą, ale po wejściu w życie ustawy dekomunizacyjnej ludzie z całej Polski zalali nas taką ilością informacji o planowanych zmianach, na które się nie zgadzają, że niepostrzeżenie staliśmy się grupą ogólnokrajową.
Płynące z całego kraju informacje dowodzą, że samorządy są zagubione. Nie zawsze potrafią ocenić, które nazwy podlegają zmianie, a które można zostawić. W rozstrzyganiu wątpliwości pomocą służy IPN, ale zdaniem Kmieciaka instytut działa na polityczne zamówienie. A poza tym nie zawsze ma dostateczną wiedzę. – Postawienie na straży tego procesu Instytutu Pamięci Narodowej, który zajmuje się jedynie skrawkiem historii, jest błędem – twierdzi Kmieciak. – Najdobitniej pokazuje to problem z dąbrowszczakami. IPN, który nie zajmuje się przecież historią Hiszpanii, wrzuca ich wszystkich do jednego worka i nazywa żołnierzami Stalina. Moim zdaniem to nic innego jak element uprawianej przez IPN politycznej propagandy – przekonuje Kmieciak.
Na wszelki wypadek
Kłopot z dąbrowszczakami ma wiele miast i gmin. Na przykład Olsztyn, gdzie mieszkańcy tak są do tej nazwy przywiązani, że nie wyobrażają sobie zmiany i naciskają urzędników, by dąbrowszczaków nie ruszali. Ale to nie z tego powodu zrobiło się o Olsztynie głośno w mediach.
Poszło o informację, że władze Olsztyna pod naciskiem (jak twierdzą niektórzy) radnych PiS przygotowały do weryfikacji listę 120 ulic. Obok ewidentnie „podejrzanych” – Wincentego Pstrowskiego, 22 Stycznia czy właśnie Dąbrowszczaków – znalazły się ulice Jacka Kuronia i Marka Kotańskiego. To właśnie te nazwiska wywołały największe zdumienie, graniczące z oburzeniem. – To tylko wykaz roboczy przygotowany przez komisję gospodarki komunalnej i ochrony środowiska – tłumaczy Patryk Pulikowski, rzecznik prasowy prezydenta miasta. – Z 570 nazw olsztyńskich ulic urzędnicy wyeliminowali takie, które nie mogą budzić kontrowersji, np. wszystkie nazwy przyrodnicze. Na liście do dyskusji zostawili tylko te z postaciami i wydarzeniami z XX w. Chodziło jedynie o ułatwienie pracy radnym, którzy teraz podejmą ostateczną decyzję.
W Jaworznie nie udało się zastąpić Stanisława Żółkiewskiego, działacza PZPR, pod koniec lat 50. ministra szkolnictwa wyższego, innym Stanisławem Żółkiewskim. Radni zmienili więc Stanisława na Stefana, hetmana Żółkiewskiego. – Kosztów to nie zmniejszy, ale ludzie wciąż będą mieszkać przy Żółkiewskiego – tłumaczy urzędnik
Ułatwiać trzeba, bo samorządom łatwo nie jest. Wprawdzie na stronie IPN widnieje lista nazw do zmiany, ale z oczywistych względów nie jest pełna i ostateczna. Samorządy gubią się więc i próbują sobie radzić na różne sposoby. Jedne zapraszają przedstawicieli IPN do zajmujących się zmianą nazw komisji, inne do instytutu wysyłają listy z nazwami ulic, co do których mają wątpliwości. Weryfikacja bywa trudna i czasochłonna.
Zdarza się, że samorządy nie mają ochoty na debaty i dyskusje, ale by nie narazić się na zarzut lekceważenia obowiązku nałożonego przez ustawę, wycinają nazwy jak leci – na wyrost i bez konsultacji. Wysyłają więc na śmietnik historii Komunę Paryską, bo komuna w nazwie nie wygląda najlepiej, choć z komunizmem nie ma nic wspólnego. Albo, jak w Bogatyni, Stefana Okrzeję, choć nawet IPN nie widzi w tym przypadku powodu do zmiany. – Służymy pomocą merytoryczną i czasami udaje się kogoś przekonać, by nie zmieniać nazwy, której zmieniać nie trzeba – mówi Kmieciak. – Tak było w przypadku Siemianowic Śląskich, gdzie uratowaliśmy ulice Okrzei i Kasprzaka. Ale z Leonem Kruczkowskim już się nie udało.
Gagarin zostaje
Maciej Korkuć z Oddziałowego Biura Upamiętniania Walk i Męczeństwa w krakowskim IPN, ogólnopolski koordynator działań związanych z ustawą dekomunizacyjną, przypomina, że propagowanie ustrojów totalitarnych jest zakazane przez kodeks karny. Artykuł 256 kodeksu mówi o faszyzmie, nazizmie i innych ustrojach totalitarnych, których rozumienie w polskim prawie precyzuje art. 13 konstytucji, wprost wskazując także komunizm. A to oznacza, że nazwy z nim związane dawno już powinny zniknąć z naszych placów i ulic. To, że przez tyle lat przetrwały, jest winą samorządów, które nie zrobiły z nimi porządku wcześniej. – Trudno sobie wyobrazić, żebyśmy mieli w Polsce ulice Heinricha Himmlera, prawda? – mówi dr Maciej Korkuć. – Tak samo powinno być z „bohaterami” komunizmu, a nie jest. Są w samorządach ludzie mentalnie do tego ustroju przywiązani, również poprzez swoje biografie.
Jedną z takich gmin jest, zdaniem dr. Korkucia, śląskie Jaworzno.
Władze gminy odpierają zarzut – pierwszą dekomunizację przeprowadzono już na początku lat 90. Wtedy z ulic zniknęło kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt nazw. Tych najbardziej ewidentnych, niepodlegających żadnym dyskusjom, jak ulica Lenina, Armii Czerwonej czy Rewolucji Październikowej. Do kolejnych zmian Jaworzno przymierzało się już od dawna. – Ustawę dekomunizacyjną zapowiadano co najmniej od kilku lat, więc ze zmianami cierpliwie czekaliśmy – tłumaczy Tadeusz Dębecki, naczelnik Wydziału Geodezji. – Mamy ok. 600 ulic, przeanalizowaliśmy wszystkie, wytypowaliśmy do zmiany 24 z nich i wystąpiliśmy do IPN z prośbą o opinię.
Jednocześnie przeprowadzane są konsultacje z mieszkańcami. Wiadomo więc, że jaworzanie niechętnie godzą się na wyrzucenie Wincentego Pstrowskiego, Gwardii Ludowej czy Kościuszkowców. Czy uda się choć jedną z nich ocalić, nie wiadomo. Wiadomo za to, że w mieście pozostanie ulica Jurija Gagarina. Zgodnie z opinią IPN, Gagarina można zmienić, ale nie trzeba. Więc w Jaworznie radziecki pionier kosmonautyki zostanie. – Każda zmiana zwiększa koszty, więc tam, gdzie nie trzeba, niczego zmieniać nie będziemy – przyznaje Dębecki.
Napoleon zamiast Manifestu
Ustawa wyraźnie mówi, że kosztami zmian nie wolno obciążać mieszkańców. Obowiązek ten spoczywa wyłącznie na samorządach. Lokalnym władzom trudno je jeszcze oszacować, bo ich wielkość jest uzależniona od skali zmian. A z tym bywa różnie.
W Jaworznie jedna z ulic wytypowanych do zmiany nazwy leży na terenie wyburzonego osiedla. Nikt przy niej nie jest zameldowany, więc koszty będą minimalne – równe wymianie kilku tablic. Ale na liście do zmiany jest też ulica Franciszka Zubrzyckiego, a przy niej bloki, w których mieszka prawie 1200 osób. – Dokumentów wymieniać nie trzeba, zmiany w ewidencji gruntów i księgach wieczystych będziemy dokonywać bezpłatnie, więc mieszkańcy tego nie odczują – mówi Tadeusz Dębecki. – Najgorzej z firmami. Ustawa nie precyzuje co np. z pieczątkami albo papierami firmowymi.
Ten właśnie problem spędza sen z oczu urzędnikom w Kruklankach. Główna ulica miasta nosi nazwę 22 Lipca. Znajduje się przy niej wiele firm, więc mając na uwadze koszty zmiany, pomyśleli o zmianie uzasadnienia.
Mieli dobry wzorzec – Ostrołękę. Tam w 2009 r. udało się radnym zmienić ulicę 22 Lipca na 22 Lipca, tyle że nie tego z 1944 r., ale z 1807. Właśnie tego dnia w Dreźnie Napoleon nadał konstytucję Księstwu Warszawskiemu. I właśnie to uzasadnienie uratowało mieszkańców przed zmianą dokumentów.
Kruklanki poszły tym tropem. W uzasadnieniu przyznały, że nazwa ulicy 22 Lipca w Kruklankach była nadana w związku ze świętem państwowym obchodzonym w okresie Polski Ludowej na pamiątkę rocznicy ogłoszenia Manifestu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego w 1944 r. Nikt tego nie podważa. Ale święto to zostało zniesione 27 lat temu i od tamtego czasu nie są obchodzone żadne uroczystości z nim związane. Co więcej, niewykluczone, że nawet większość mieszkańców nie wie już, od czego pochodzi nazwa. „W związku z tym, że od 1990 r. nie obchodzi się Narodowego Święta Odrodzenia Polski, a nazwa ulicy jest wyłącznie datą w kalendarzu, proponuje się zmianę nazwy ulicy 22 Lipca na ulicę 22 Lipca. Ponadto należy wskazać, że od 22 lipca 2016 r. dzień ten ustanowiono świętem św. Marii Magdaleny, więc ta data w żaden sposób nie kojarzy już się z ustrojem totalitarnym. Nie bez znaczenia jest również fakt, że oczekiwania mieszkańców naszej gminy, a przede wszystkim mieszkańców związanych z ulicą są takie, żeby ta nazwa pozostała” – napisali w uzasadnieniu.
Ale się nie udało. Wojewoda uzasadnienie odrzucił, twierdząc, że to próba obejścia ustawy.
Kruklanki jednak nie rezygnują. Wójt, upoważniony przez radnych, złożył do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego odwołanie od jego decyzji. Decyzja jeszcze nie zapadła.
Hetman zmienia wszystko
Inni mają więcej szczęścia. W Białymstoku jedna z ważniejszych ulic prowadzi do dworca PKP. Kiedy w 1968 r. Miejska Rada Narodowa podejmowała uchwałę o nadaniu jej imienia Wyzwolenia, nazwa miała upamiętniać zwycięstwo Związku Radzieckiego i sprzymierzonych sojuszniczych armii nad hitleryzmem w roku 1945.
IPN ocenił, że uzasadnienie wymaga zmiany i zaproponował, by nazwa upamiętniała teraz zwycięstwo Wojska Polskiego w wojnie z bolszewikami z 1920 r. oraz zwycięstwo żołnierzy 1. Pułku Piechoty Legionów w bitwie białostockiej, która miała miejsce 22 sierpnia 1920 r.
Zaproponowane uzasadnienie wzbudziło w niektórych radnych zdziwienie. Jeden z nich stwierdził, że do tej pory był dumny z tego, że udało nam się odnieść zwycięstwo nad hitleryzmem, i nie widzi powodu, by go umniejszać. Zdaje sobie przy tym sprawę, że Związek Radziecki nie jest dziś zbyt popularny, ale w uzasadnieniu jest też mowa o sojuszniczych armiach. Więc chociaż rozumie dekomunizację, to ma wątpliwości, czy chwilami nie ocieramy się o śmieszność. Inny dodał, że dzień zwycięstwa jest w Polsce jednoznacznie kojarzony ze zwycięstwem nad hitleryzmem, i zaproponował, by w uzasadnieniu, po wymienieniu walk z 1920 r., znalazł się zapis o tym, że ulica ma upamiętniać także „udział Wojska Polskiego w zwycięstwie nad Niemcami hitlerowskimi w 1945 roku”. Kompromis został przez radnych przyjęty jednogłośnie.
Na warszawskim Bródnie wcielono w życie inny pomysł. Ulicy Aleksandra Kowalskiego, komunisty i I sekretarza Polskiej Partii Robotniczej, patronuje teraz inny Aleksander Kowalski: hokeista i przedwojenny oficer zamordowany w Katyniu.
W Jaworznie nie udało się zastąpić Stanisława Żółkiewskiego, działacza PZPR, pod koniec lat 50. ministra szkolnictwa wyższego, innym Stanisławem Żółkiewskim. Radni zmienili więc Stanisława na Stefana – hetmana Żółkiewskiego. – Kosztów to nie zmniejszy, ale ludzie wciąż będą mieszkać przy Żółkiewskiego – tłumaczy Tadeusz Dębecki.
Większy problem jest z Gwardią Ludową. Na stronach IPN Gwardia Ludowa znalazła się na liście nazw do zmiany, a Przemysław Kmieciak znów zarzuca instytutowi niekompetencję. – IPN w głębokim poważaniu ma bowiem Gwardię Ludową WRN (związaną z przedwojenną PPS – red.). Instytut na każdym kroku daje dowody niewiedzy bądź pogardy dla jej żołnierzy. Jego funkcjonariusze uczą się chyba historii z podręczników stalinowskich i znają tylko Gwardię Ludową PPR, choć ta PPS-owska była przecież kilka razy liczniejsza i funkcjonowała o kilka lat dłużej – napisał na facebookowym profilu Przywróćmy pamięć o Patronach Wyklętych, nawołując do przywrócenia pamięci o bohaterskich żołnierzach komendanta Kazimierza Pużaka. – Piszcie, dzwońcie i apelujcie do samorządów, by przyjęły uchwały przypisujące ulice Gwardii Ludowej oddziałom partyzanckim stworzonym przez PPS. Inaczej te ulice niechybnie znikną – namawia i wylicza ponad 30 miejscowości, których zmiany mogą dotyczyć.
Między Kantem a kanciarzami
W ustawie dekomunizacyjnej jest sformułowanie, które tyskim urzędnikom nie dawało spokoju. Wątpliwości Marii Bachniak, miejskiego konserwatora zabytków, budził zapis w art. 1 ust. 1: „ani w inny sposób takiego ustroju propagować”.
Problem w tym, że Tychy są miastem, które powstało w latach 1944–1989. Są w mieście zabytki z okresu socrealizmu, które stanowią świadectwo minionej epoki. Jak pierwsze nowe osiedle – osiedle A, które zostało wybudowane w pierwszej połowie lat 50. Jego architekturę cechuje dbałość o detale, wyróżniające poszczególne budynki. Rzecz w tym, że tematyka oraz stylistyka rzeźb wpisuje się w konwencję realizmu socjalistycznego. Są więc górnik, hutnik czy murarka – przodownica pracy. Rodzinę hutnika i grającego górnika z tancerką w stroju ludowym przedstawiają płaskorzeźby na gmachu domu kultury. Jedną z najciekawszych dekoracji stanowią cztery sgraffita (sgraffito to technika zdobnicza polegająca na nakładaniu kolejnych kolorowych warstw tynku lub kolorowych glin i na zeskrobywaniu fragmentów warstw wierzchnich w czasie, kiedy jeszcze nie zaschły) również o stylistyce socrealistycznej. Co gorsza, znajdują się na nich symbole SP (Służba Polsce) i ZMP (Związek Młodzieży Polskiej). – Ustawa nie ma nic wspólnego z niszczeniem prawdziwych zabytków – zapewnia Maciej Korkuć. – Nie należy jej sprowadzać do absurdu. Mamy w Krakowie budynki wybudowane przez Niemców i nikt ich nie zamierza rozbierać – przypomina.
Osiedlu A nie zagrozi więc projekt nowelizacji przepisów, który właśnie wpłynął do Sejmu. Obowiązująca ustawa dotyczy nazw ulic i budowli, nie precyzuje jednak, co zrobić z wątpliwymi nazwami pomników, obelisków czy rzeźb, które propagują ustroje totalitarne. Nowelizacja ma to zmienić. Jak wyliczyli jej autorzy, na terenie 15 województw (bez mazowieckiego) takich obiektów jest 469. Nie ma wątpliwości, że bez gorących dyskusji się nie obejdzie.
Nawet bez nowelizacji nie można na ich brak narzekać. Wciąż wybuchają spory o kolejne postacie: Andrzeja Struga, Xawerego Dunikowskiego, Stefanię Sempołowską czy Wincentego Pstrowskiego. O Jarosława Dąbrowskiego i Karola Marksa. Ich lista rośnie, bo w akcję dekomunizacji włączyła się młodzież szkolna. Kandydaci do 23. sesji Sejmu Dzieci i Młodzieży mają za zadanie znaleźć w swojej miejscowości nazwę związaną z systemem totalitarnym i zaproponować nową. Pojawiają się więc nowi patroni do zmiany. Jedni widzą w tym akcję politycznej indoktrynacji, inni element procesu wychowawczego. – Pamiętajmy, że stosowanie tej ustawy będzie też okazją do przywrócenia pojęciom ich rzeczywistego znaczenia, wbrew zakłamaniu z okresu komunizmu. To także jej walor edukacyjny – przypomina dr Maciej Korkuć.
Przy okazji sporu o Marksa jeden z internautów przypomniał z kolei, że różnica między Marksem a marksistami jest taka, jak między Kantem a kanciarzami.
Warto pamiętać o jednym i drugim.