Najpierw dwukadencyjność, potem reszta zmian – taki jest plan PiS.
W partii rządzącej rozważany jest harmonogram wdrażania zmian w przepisach dotyczących wyborów władz lokalnych. Jak zdradza nam poseł Marcin Horała (powołany przez kierownictwo PiS na funkcję jednego z wojewódzkich koordynatorów samorządowej kampanii), mowa jest o podzieleniu jej na dwa etapy.
W pierwszym kroku miałaby być rozstrzygnięta wyłącznie kwestia dwukadencyjności – plan zakłada, że stanie się to jeszcze przed wakacjami. Skąd ten pośpiech? PiS wychodzi z założenia, że im wcześniej dyskusja na ten temat się zakończy, tym szybciej partie będą mogły wytypować swoich kandydatów i przygotować ich kampanie.
Przypomnijmy, że reforma wytnie ok. 1,6 tys. obecnych szefów gmin i miast. PiS zdaje sobie sprawę z politycznej awantury, jaka wybuchnie w chwili przedstawienia gotowego projektu ustawy. Dlatego nie chce, by inne szykowane w ordynacji zmiany hamowały prace nad realizacją jednej z obietnic wyborczych sprzed półtora roku.
Ordynacja mieszana
Drugi etap reformy planowany jest najpóźniej na 2018 r. Przewidziane są liczne zmiany, choć o mniejszym kalibrze niż dwukadencyjność. Najbardziej znacząca sprawa to zmiana ordynacji w miastach burmistrzowskich. O co chodzi? Kiedyś o tym, według jakiego systemu głosują mieszkańcy danej gminy, decydowała jej liczebność. W gminach powyżej 20 tys. mieszkańców obowiązywała ordynacja proporcjonalna (podobnie jak w powiatach i województwach), a w pozostałych – większościowa. Przy okazji wyborów lokalnych w 2014 r. zasady zmieniono – ordynację większościową wprowadzono we wszystkich gminach, niezależnie od liczby mieszkańców, a zasadę proporcjonalności utrzymano w miastach na prawach powiatu. Czyli o systemie wyborczym zaczął decydować status jednostki, a nie jej liczebność. Zdaniem PiS ten eksperyment się nie udał. W przypadku gmin powyżej 20 tys. mieszkańców partia rozważa powrót do wyborów proporcjonalnych lub wprowadzenia ordynacji kompensacyjnej (mieszanej).
Ta druga opcja łączy w sobie system proporcjonalny i większościowy. Część mandatów w radzie komitety zdobywałyby w ramach jednomandatowych okręgów wyborczych (słynne JOW-y), a pozostałe w systemie proporcjonalnym. Chodzi więc o to, by jedną ordynacją wyrównać niedoskonałości drugiej (kandydat może otrzymać dużo głosów, co przy zastosowaniu jednego systemu dałoby mu mandat, a przy drugim już niekoniecznie). Stąd też mowa o „kompensacji”.
Specjaliści dobrze oceniają ten kierunek, choć wątpliwości nie brakuje. – Należy wyjaśnić, czy taka zmiana miałaby dotyczyć wyłącznie wyborów samorządowych, czy także parlamentarnych? Ja osobiście nie potrafię sobie wyobrazić, by w przypadku obu elekcji stosować diametralnie inne systemy wyborcze – mówi dr Adam Gendźwiłł z Zakładu Rozwoju i Polityki Lokalnej UW. Ma też wątpliwości, czy próg 20 tys. mieszkańców, na który powołuje się PiS, jest dobrym punktem wyjścia. – Czy rozgraniczenie powinno być związane z liczbą mieszkańców czy statusem miasta? – zastanawia się ekspert. Wskazuje, że dziś nie brakuje jednostek, które są większe od tych zaliczanych do grona miast na prawach powiatu, a którym podobnego statusu nie nadano. – Przykładowo: Inowrocław wybiera swoją radę w JOW-ach, czyli jak w małych gminach. I to mimo że jest większy niż np. Sopot, który ma status miasta na prawach powiatu i wybiera swoich radnych w ordynacji proporcjonalnej – wskazuje dr Gendźwiłł.
Transmisja na żywo
Ale ordynacja w miastach burmistrzowskich to nie wszystko. Posłowie PiS potwierdzają też nasze wczorajsze informacje, że w ramach drugiego pakietu podejmą temat wzoru kart do głosowania (PKW znów proponuje broszurę, PiS zastanawia się m.in. nad formą płachty). Wyznaczony ma być także dłuższy czas przechowywania kart do głosowania po wyborach, w ich liczeniu uczestniczyć mieliby wszyscy członkowie komisji wyborczych, a obraz z komisji ma być na żywo transmitowany m.in. w internecie. Utrzymana zostanie zasada stosowania przezroczystych urn. Cytowany w styczniu przez RMF FM Jarosław Kaczyński mylił się, gdy zapowiadał ich wprowadzenie – przezroczyste skrzynie są w użytku już od lipca 2016 r., na mocy nowelizacji kodeksu wyborczego przeprowadzonej z inicjatywy prezydenta Bronisława Komorowskiego. Od tego czasu przeprowadzono już ponad 200 wyborów samorządowych w trakcie kadencji (uzupełniających, przedterminowych i referendów lokalnych) z wykorzystaniem przezroczystych urn, także niedzielne referendum w Legionowie dotyczące metropolii warszawskiej.
Omawiana w PiS strategia działania „na dwa takty” związana jest także z coraz bardziej zawężającym się okienkiem czasowym, jakie pozostało na wdrożenie głębokich zmian w ordynacji. – Z obowiązujących przepisów wynika, że wybory samorządowe powinny zostać zarządzone przez prezesa Rady Ministrów w okresie od 16 lipca do 16 sierpnia 2018 r. – mówi Beata Tokaj, szefowa Krajowego Biura Wyborczego (KBW). Wynika to z art. 371 kodeksu wyborczego, zgodnie z którym wybory do rad zarządza się nie wcześniej niż na 4 miesiące i nie później niż na 3 miesiące przed upływem ich kadencji (czyli w połowie listopada).
Trudności organizacyjne
Jak dodatkowo usłyszeliśmy w KBW, z orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego wynika, że istotne zmiany w prawie wyborczym nie powinny być dokonywane w okresie co najmniej 6 miesięcy przed zarządzeniem danych wyborów. To z kolei oznacza, że realnie PiS ma czas do końca tego roku, by wprowadzić zasadę dwukadencyjności dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast.
Wygląda na to, że partia Jarosława Kaczyńskiego coraz bardziej zdaje sobie z tego sprawę. Na razie jednak są trudności organizacyjne. O ile w przypadku projektu ustawy warszawskiej jako osobę odpowiedzialną za jego pilotowanie wyznaczono posła Jacka Sasina, o tyle w przypadku zmian w ordynacji wyborczej jest dużo trudniej. – Na razie nie ma wyznaczonego lidera projektu, prace trwają w podgrupach. Prezes Kaczyński wyznaczył pewien kierunek działania, a teraz musimy zastanowić się, jak to ubrać w słowa – zdradza nam jeden z działaczy partii rządzącej.