Na krawędziach klifów powstają hotele, spa i inne obiekty turystyczne, choć nie powinny. To efekt nacisku gmin na urzędy morskie i braku nadzoru – Najwyższa Izba Kontroli alarmuje w raporcie, do którego dotarł DGP.
DGP
Poziom morza nieustannie rośnie. Konsekwencje to zalewanie lądu i dalsza erozja brzegu, dlatego ryzyko takich inwestycji jest duże. Natomiast samorządy chcą, by teren przy morskim brzegu był atrakcyjny turystycznie. I prześcigają się w pomysłach. NIK wylicza powstające inwestycje: rozległe zejścia na plażę, tarasy widokowe, utwardzone ścieżki rowerowe na koronie klifu. Duże budynki stoją nawet 2,5 m od brzegu klifu. Niekiedy przy samych plażach powstają inwestycje bez badań geotechnicznych. A to – jak zaznacza izba – niesie ryzyko katastrof budowlanych. Nie ma bowiem gwarancji, że zagrożone tereny uda się uratować.

Życie na krawędzi

Nowe, duże i stałe obiekty turystyczne powstają w pasach technicznych i ochronnych za zgodą urzędów morskich. Te mają szerokie kompetencje w gospodarowaniu wybrzeżem i razem z samorządami decydują, jak tereny tam wykorzystywać. Teoretycznie powinny ograniczać szkodliwe zjawiska. W praktyce – jak pisze wprost NIK – gminy wywierają naciski na urzędy morskie, by te pozytywnie opiniowały pozwolenia na budowę udzielane np. przez wojewodę.
Nie ma wątpliwości, że koszty ewentualnych odszkodowań poniesie administracja morska – ostrzega NIK. I opisuje sytuację w Ustroniu Morskim, gdzie pozwolenie na budowę budynku mieszkalnego z podziemnym parkingiem w pasie ochronnym pozytywnie zaopiniował dyrektor Urzędu Morskiego w Słupsku. Podczas kontroli nie przedstawiono jednak dowodów, że przeprowadzono badania geotechniczne. Tymczasem 100 m dalej, w takiej samej odległości, czyli 5–6 m od krawędzi klifu, kilka lat temu wzniesiono budynek, a z przeprowadzonych badań wynikało, że musi on stać na palach osadzonych w klifie. Nie było też zgody na podziemne kondygnacje.
Lechosław Lerczen z Polskiego Klubu Ekologicznego mówi o postępującej betonozie wybrzeża i samowoli właścicieli prywatnych nieruchomości, hoteli, obiektów turystycznych.

Zapominalskie urzędy

Niektóre kontrowersyjne decyzje były konsekwencją nieprawidłowego wyznaczania granic. Także w Ustroniu Morskim w bezpośrednim sąsiedztwie klifu, w odległości od 4 do 10 m od krawędzi, pojawiało się coraz więcej dużych, betonowych budynków. Powód? Dyrektor Urzędu Morskiego w Słupsku przez 12 lat nie skorygował źle wyznaczonych granic pasów. Gdyby nie to, inwestycje by prawdopodobnie nie powstały. Dyrektor słupskiego urzędu ponadto oddawał w dzierżawę inwestycje w pasie technicznym za minimalne stawki i bez przetargu. Urząd nie zgadza się z tezami zawartymi w raporcie NIK i zamierza się odwołać.
Według kontrolerów NIK dyrektorzy urzędów morskich zbyt często określali minimalne szerokości pasa technicznego. Tymczasem – jak zaznacza izba – optymalna ochrona jest możliwa, gdy pasy będą jak najszersze. – Tereny te powinny raczej służyć ochronie wybrzeża, a nie inwestowaniu dla celów komercyjnych – podkreśla NIK. W dodatku dyrektorzy skontrolowanych urzędów morskich, wydając decyzje, nie uwzględniali, a nawet nie zasięgali eksperckich opinii inspektoratów ochrony wybrzeża (wyspecjalizowanych komórek organizacyjnych własnych urzędów).

Szkodliwy romantyzm

Turyści niszczą wydmy, ale zamiast dyscyplinującego i obciążającego kieszeń mandatu dostają pouczenie. Na taką sytuację przywalał dyrektor słupskiego urzędu. Nieskutecznie strzeżone były wydmy i plaże zachodniej Ustki. Liczący 171 km odcinek wybrzeża był patrolowany przez ok. 30 pracowników, i to wyłącznie w godzinach pracy urzędu, czyli od 7 do 15. Latem dyżury odbywały się tylko w co drugą sobotę – bez nadzoru plaże były więc wtedy, gdy turystów było na nich najwięcej. Ci masowo chodzili po wydmach, rozbijali obozowiska, palili tytoń i śmiecili. Według NIK wszystkie urzędy morskie pozwalały na palenie ognisk na brzegu morza.
Konsekwencje to rosnące koszty ochrony wybrzeża. NIK przypomina, że na ochronę brzegów w ramach krajowego programu już teraz przeznacza się rocznie prawie 40 mln zł, m.in. na budowle hydrotechniczne. Ponadto w ramach Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko (POIiŚ) są pozyskiwane środki unijne na ten cel, które idą w dziesiątki i setki milionów złotych – te w kolejnych latach mogą stopnieć, więc coraz więcej kosztów będzie ponosić budżet państwa.

Nieskuteczny nadzór

Z raportu wynika, że częściowo winę za dziurawą ochronę wybrzeża ponosi Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej. Od 2003 r., gdy w życie weszło rozporządzenie (Dz.U. z 2003 r. nr 89, poz. 820) w sprawie określania granic pasa technicznego, minister nie zdążył go jeszcze doprecyzować. Nie określono więc, co dokładnie należy robić, gdy część pasa technicznego zabierze morze. Tak stało się w Jarosławcu, gdzie brzeg klifowy osunął się w 2010 r. i rok później. Brak przepisów sankcjonuje bierność – dyrektor Urzędu Morskiego w Słupsku nie zrobił nic, by w Jarosławcu zadania utraconego obszaru przejął pas ochronny. Doprecyzować według NIK należy także zasady współpracy urzędów z samorządem. Jednolite powinny być przepisy porządkowe, a przede wszystkim ich egzekwowanie.
Dziurawa ochrona wybrzeża