Dyrektywa o prawach autorskich w pewnych obszarach daje krajowym ustawodawcom swobodę wyboru środków i wypełnienia wyznaczonych ram własną treścią - mówi Milena Bogdanowicz, radca prawny w kancelarii WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr.
Jak duże pole swobody ma polski ustawodawca przy wdrażania dyrektywy w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym?
Największe kontrowersje wzbudzają art. 11 i 13 (obecnie w wersji dyrektywy po poprawkach: 15 i 17), czyli kwestia praw pokrewnych wydawców lub, jak niektórzy to nazywają, moim zdaniem niesłusznie, „podatku od linkowania” oraz sprawa odpowiedzialności administratorów portali i platform, które udostępniają utwory. Jeśli chodzi o przepisy dotyczące uprawnień wydawców, to margines swobody nie jest aż tak duży. Dyrektywa nie pozostawia wątpliwości, że polski ustawodawca ma obowiązek wprowadzenia praw dla wydawców. Dodatkowo wprost definiuje, co jest „publikacją prasową”, więc ustawodawca nie ma tutaj zbyt wielkiego pola manewru. Z drugiej strony trzeba jednak pamiętać, że dyrektywa zobowiązuje ustawodawcę do wyłączenia z zakresu tych praw wydawców np. linkowania, indywidualnego, niekomercyjnego korzystania z publikacji. Natomiast w kwestii obowiązków administratorów portali, wywołującej jeszcze większe emocje, nie jest już tak konkretna, np. co do środków, jakie mają stosować administratorzy w celu blokowania dostępu do treści. Mam wrażenie, że akt ten wyznacza pewne ramy i w niektórych dziedzinach mocno ogranicza swobodę ustawodawcy (jak np. w kwestii praw wydawców), natomiast w pewnych obszarach daje swobodę wyboru środków i wypełnienia tych ram własną treścią.
Przeciwnicy art. 13 podkreślają, że owszem, wprowadza on możliwość odwołania się od niezasadnego usunięcia treści, ale nie przewiduje żadnych sankcji za takie usunięcie. Czy ustawodawca polski może takie sankcje wprowadzić, by zapobiec nadmiernemu blokowaniu?
Nie ma takiego zakazu, co oznacza, że ustawodawca polski mógłby przewidzieć tego rodzaju sankcje, tylko trochę trudno wyobrazić sobie ich dochodzenie i stosowanie w praktyce. Sądzę, że ze względu na specyfikę internetowej rzeczywistości należałoby raczej ustanowić rzetelne i transparentne mechanizmy rozpatrywania skarg czy powiadomienia o przyczynach usunięcia oraz te dotyczące odwołań. Dyrektywa zresztą na to wskazuje i zachęca do takich działań, przewidując np. obowiązek prowadzenia dialogu przez Komisję ze wszystkimi uczestnikami rynku usług internetowych w celu wypracowania takich właśnie mechanizmów.
Z kolei art. 11 jest wymierzony głównie w portale żerujące na cudzej treści poprzez jej kopiowanie. Jest jednak dużo specjalistycznych blogów, które owszem, korzystają z treści innych, ale opracowują ją i dodają wiele od siebie. Czy mają powody do obaw z powodu przyjęcia dyrektywy?
Dyrektywa wprost wskazuje na ograniczenia praw wydawców. Jednym z nich jest np. prawo cytatu i w tym zakresie przyjęcie dyrektywy nic nie zmienia. Jeśli więc byłoby to jedynie cytowanie cudzego materiału w celu omówienia go czy polemiki, to takie działanie jest w pełni dozwolone.
Kolejna obawa dotyczy tego, że zakazane zostaną memy i śmieszne przeróbki filmików. O ile mieszczą się one w wyjątku dotyczącym parodii i pastiszu, to problem pojawia się, gdy taka strona z memami zaczyna na nich zarabiać. Czy wówczas dalej jest objęta tym wyjątkiem?
Nie demonizowałabym tak tej dyrektywy. Mam wrażenie, że wybuchła podobna panika, jak w przypadku ACTA czy RODO, że będzie „blokada i cenzura internetu”. Trzeba to jednak wyraźnie podkreślić – dyrektywa nie wpłynie na korzystanie z cudzej twórczości w ramach cytatu, recenzji krytyki, parodii i innych przypadków dozwolonego użytku. Te wyłączenia są wprost wskazane w treści dyrektywy. Użytkownicy wciąż będą mogli publikować memy jako formę parodii i satyry bez obaw, że zostaną one usunięte jako naruszające prawa autorskie.
A jak będzie z małymi przedsiębiorstwami i start-upami? Czy one też będą musiały stosować filtry treści zapobiegające naruszeniu praw autorskich?
Znów zależy, jak to określi ustawodawca, bo nie ma tu wyraźnej definicji w dyrektywie, do jakich konkretnie kategorii portali kierowany jest ten obowiązek ani jakie konkretnie środki należy przyjąć. Trzeba jednak pamiętać, że dyrektywa przewiduje wyłączenie od obowiązku prewencyjnego „blokowania” treści w przypadku mniejszych, startupowych serwisów. Mają one jednak obowiązek reakcji i np. usunięcia treści po uzyskaniu zawiadomienia o bezprawnym charakterze danych. W innym przypadku mogą odpowiadać za naruszenie praw autorskich, co jednak wynika z już obowiązujących przepisów ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną. W przypadku innych podmiotów, dużych internetowych graczy, „nowością” jest obowiązek blokowania dostępu do treści objętych ochroną prawnoautorską, co może prowadzić do ustanawiania – prewencyjnie – algorytmów filtrujących treści. Do tej pory, zgodnie z ustawą o świadczeniu usług drogą elektroniczną, takie portale były zobowiązane do reakcji dopiero po uzyskaniu „wiarygodnego” zawiadomienia o bezprawnym charakterze danych. Z drugiej jednak strony, w ostatnim orzecznictwie dotyczącym odpowiedzialności portali coraz częściej podkreślano konieczność prewencyjnego monitorowania treści przez administratorów, w przypadku gdy zarabiają oni na prowadzonej działalności. Dyrektywa wyraźnie poszła więc w tym kierunku.
Czy realna jest groźba, że mniejsze podmioty zamkną możliwość komentowania czy w ogóle publikowania treści przez użytkowników, by nie musieć spełniać tych wymagań?
Rzeczywiście może być takie ryzyko, że zdecydują się na ten krok, żeby mieć problem z głowy. Dla wielu z nich tego rodzaju funkcjonalności to jednak „być albo nie być”. I z tego względu sądzę, że będą raczej zmierzać do wypracowania mechanizmów moderowania treści. Myślę, że istotne jest wypracowanie wspólnych dobrych praktyk przez administratorów portali, do czego zresztą, jak wspomniałam, zachęca sama dyrektywa. Nie można jednak wykluczyć powstania lekkiego „efektu mrożącego”, wynikającego moim zdaniem głównie z braku precyzji przepisów dyrektywy i wielu mitów, które wokół niej niestety narosły.