Część zamawiających nie godzi się na renegocjowanie umów związane z wprowadzeniem minimalnej stawki godzinowej. Nie mają bowiem gwarancji, że otrzymają na to dodatkowe środki.
Najwięcej zamówień udzielają samorządy i szpitale / Dziennik Gazeta Prawna
Z początkiem nowego roku zacznie obowiązywać minimalna stawka godzinowa dla osób pracujących na umowach-zleceniach. Wyniesie 13 zł, co w znacznej mierze odbije się na kosztach pracy firm, które zatrudniają w ten sposób. Ma to olbrzymie znaczenie dla realizowanych już zamówień publicznych, zwłaszcza tych wieloletnich.
Problem jest szczególnie istotny wszędzie tam, gdzie koszty pracy stanowią główny składnik ceny. Chodzi przede wszystkim o usługi sprzątania, a także cateringu czy pomocy przy łóżkach w publicznych szpitalach. Nawet do 70 proc. personelu wykonującego te usługi jest bowiem zatrudniane właśnie na umowach-zleceniach.
Wprowadzając minimalną stawkę godzinową, rząd i Sejm przewidziały konieczność waloryzacji związanych z tym kosztów pracy. Dlatego też w nowelizacji ustawy o minimalnym wynagrodzeniu za pracę (Dz.U. z 2016 r. poz. 1265) znalazły się przepisy przejściowe, regulujące procedurę renegocjowania umów.
– Niestety, z sygnałów, które docierają od wielu przedsiębiorców, wynika, że część zamawiających nie jest skora do podwyższania wynagrodzenia. A to oznacza, że umowy te już są bądź w najbliższym czasie będą zrywane. Szacujemy, że problemy dotyczą nawet 20 proc. zawartych kontraktów – ocenia Marek Kowalski, przewodniczący zespołu ds. zamówień publicznych przy Radzie Dialogu Społecznego i ekspert Konfederacji Lewiatan. W skali kraju renegocjacjom podlegają dziesiątki tysięcy kontraktów.
Brakuje pieniędzy
Powód, dla którego np. szpitale nie chcą aneksować umów, jest prosty – brak pieniędzy.
– Z rozmów z dyrektorami placówek wiemy, że Narodowy Fundusz Zdrowia nie chce zwiększać puli przekazywanych środków. Wysłaliśmy pismo do ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła z prośbą o zajęcie stanowiska w tej sprawie, ale na razie nie doczekaliśmy się odpowiedzi – mówi Michał Kulczycki, przewodniczący NSZZ „Solidarność” Pracowników Firm Ochrony, Cateringu i Sprzątania.
Procedurę negocjowania zmian w umowach zawierają art. 8 i art. 9 wspomnianej nowelizacji ustawy o minimalnym wynagrodzeniu za pracę. Zgodnie z nią każda ze stron umowy, w terminie do 31 grudnia 2016 r., może się zwrócić do drugiej o przeprowadzenie takich negocjacji. Dotyczy to nie tylko umów-zleceń, lecz także dodatków do wynagrodzenia za pracę w porze nocnej.
Aneksy mogą obejmować wyłącznie wzrost wynagrodzenia odpowiadający zwiększeniu się kosztów pracy w związku z minimalną stawką godzinową czy dodatkiem za pracę w porze nocnej. Przy pracy na umowie-zleceniu stawki nierzadko oscylują dziś wokół 7–8 zł za godzinę, co oznacza wzrost kosztów z początkiem 2017 r. o 5–6 zł za godzinę pracy jednej osoby. Szacując ok. 70 proc. pracowników branży sprzątającej jest zatrudnione na podstawie umów-zleceń, to też średnio koszty pracy wzrosną o blisko 37 proc., choć ostateczne mogą się różnić w zależności od warunków kontraktu. Dla szpitali to oznacza duże dodatkowe wydatki, których nie są one w stanie udźwignąć w ramach dotychczasowych budżetów.
– Ja też jestem za tym, by pracownicy otrzymywali godziwą zapłatę. Skoro jednak rząd ustalił minimalną stawkę godzinową, to również rząd powinien przewidzieć dodatkowe pieniądze na wynagrodzenia. Ja ich po prostu nie mam – powiedział nam dyrektor jednego z warszawskich szpitali.
Rezygnacja z outsourcingu?
Przedsiębiorcy z branży czystości ostrzegają, że nie będą mogli realizować umów na dotychczasowych warunkach, gdyż oznaczałoby to dla nich pracę poniżej kosztów. Niektórzy już zrywają umowy (przepisy dają taką możliwość w przypadku fiaska negocjacji) bądź też noszą się z takim zamiarem, licząc jeszcze, że może dojdą do porozumienia. W razie rozwiązania kontraktu przepisy przejściowe przewidują dwumiesięczny okres wypowiedzenia, więc termin na ustalenie wyższego wynagrodzenia w zasadzie już upłynął. Firmy decydują się na zrywanie umów, choć odbije się to na ich przychodach. Realizacja zleceń na dotychczasowych warunkach przyniosłaby jednak dużo większe straty, dlatego starają się je zminimalizować.
Pojawia się jednak pytanie, co w tej sytuacji zrobią szpitale. Dwumiesięczny okres wypowiedzenia został przewidziany po to, by w tym czasie zdążyły przeprowadzić nowe przetargi. Tyle że w nich, co wynika z obowiązującej od 28 lipca 2016 r. nowelizacji ustawy – Prawo zamówień publicznych (t.j. Dz.U. z 2015 r. poz. 2164 ze zm.), muszą już uwzględniać wymóg zatrudniania na etat, a więc płacenia minimalnej pensji w wysokości 2 tys. zł brutto, a to będzie oznaczało ceny wyższe niż te, które można by wynegocjować w ramach obowiązujących umów.
Część szpitali przymierza się do całkowitej rezygnacji z usług firm zewnętrznych i powrotu do samodzielnego zatrudniania personelu sprzątającego czy salowych.
– Muszą sobie jednak zdawać sprawę, że to oznacza dużo wyższe koszty niż przy outsourcingu usług. Stawka minimalna przy zatrudnieniu na umowę-zlecenie czy też płaca minimalna przy umowach o pracę będzie ta sama. Natomiast koszty środków chemicznych, wynajęcia urządzeń czy obsługi kadrowej będą nieporównywalnie wyższe ze względu na efekt skali – zauważa Marek Kowalski.
Pojawiają się też sygnały o próbach renegocjowania umów bez zwiększania zapłaty. Na miejscu miałyby pracować pojedyncze osoby, a większość sprzątania miałby przejąć personel dojeżdżający. Takie aneksy byłyby jednak niezgodne z prawem. Przepisy przejściowe ograniczają możliwość negocjacji wyłącznie do wzrostu wynagrodzenia. Nie pozwalają natomiast zmieniać zakresu kontraktów.
– Coraz bardziej się obawiam, że jeżeli szpitale nie dostaną dodatkowych pieniędzy, to reforma, która miała pomóc pracownikom, może pozbawić część z nich pracy – ubolewa Michał Kulczycki.
– To zaś może mieć dalsze reperkusje. Jeśli szpitale będą rezygnowały z pomocy personelu zewnętrznego przy łóżkach pacjentów, to obowiązki te będą musiały przejmować pielęgniarki. Te zaś przecież i tak już mają za dużo pracy – dodaje.